Lata osiemdziesiąte i początek dziewięćdziesiątych to dla młodych szczawiów, wtedy stykających się pierwszy raz z popkulturą za pomocą „satelity” i niemieckiego programu w TV, jak również kaset VHS w dużej mierze fascynacja kinem akcji. Każdy chciał być jak Stallone i Arni w pojedynkę z fasonem rozwalać dziesiątki jak nie setki wrogów i nie ważne, czy to żołdacy, czy kosmici. Pole do popisu dawały nie tylko plastikowe pistolety (lub czasem po prostu duże patyki robiące za strzelby) i ustawki z kumplami „na wojne”, ale i gry. W czasach 8bitów nie brakowało strzelanin z herosem w roli głównej. Pod lupę trafiają dziś trzy wybrane gry w tym właśnie stylu.
Commando
Zaczynamy od chyba nie tylko mi bliskiego sercu Commando z 1985 roku. Wcielamy się w super komandosa, który ma równie super imię – Super Joe, prawda że super? Misja: przedrzeć się przez linię wroga i puścić z dymem jego bazę, brzmi idealnie. Uzbrojony jedynie w karabin i kilka granatów będziesz eliminował mnóstwo wrogich żołnierzy (trochę ciężarówek, dział i motocykli również się znajdzie) będzie nawet okazja uwolnić zakładnika. Wszystko widzimy z góry i poruszamy się po całym dostępnym obszarze omijając jak się da wrogie pociski i jednostki, jednocześnie prując do nich ile wlezie. O ile amunicji ci u nas dostatek i możemy strzelać w nieskończoność tak granaty się wyczerpują, trzeba zbierać porozrzucane tu i ówdzie skrzynie z zapasami. Z granatem wiąże się pewien mankament, a może i nawet dwa. Pierwszy (lżejszy) to ten, że o ile karabin strzela tam gdzie wskazujemy to granat leci zawsze do góry, nie ma innej opcji. Drugim mankamentem jest to co musimy zrobić by rzucić naszym wybuchowym ładunkiem. Karabin przypisany jest pod przycisk fire, natomiast granat pod spację. Nie muszę chyba specjalnie Was przekonywać, że w ferworze walki, gdzie pociski mijają nas o milimetry i rzucamy się po całej planszy, odrywanie którejkolwiek ręki od joya by nacisnąć spację jest lekko mówiąc karkołomne i niewygodne. Granat przydaje się do niszczenia dział, wykurzenia żołnierzy z okopów, zniszczenia wozów no i szturmu na ostatnią, kluczową fortecę. W sumie nie wiem jakby to rozwiązać biorąc pod uwagę, że C64 obsługuje tylko jeden przycisk fire na joyu, ale inni sobie z tym radzili, więc dlaczego tu dawać taryfę ulgową?
Na Komode port z maszyn arcade robiła ekipa z Elite. W oryginale od Capcomu mieliśmy dostępnych 8 plansz, na C64 mamy ich jedynie 3. Jest to bardzo częsty minus w kółko widniejący w prasie (Zzap64) i dzisiejszych mediach (c64-wiki, lemon64), ale ja szczerze mówiąc bardziej przejęty byłem granatem pod spacją o którym „tamci” nie wspominają. Te trzy wyżej wspomniane etapy to pustynne przyczółki tych wszystkich wrogów, którzy będą nas atakować, a każdy z nich kończy się małą blokadą. Na samym końcu poziomu jest brama z której wydostaje się pełno wrogów i dopóki ich wszystkich nie zestrzelimy nie zakończymy misji. Ostatni etap jest nieco inny bo zamiast bramy mamy fortecę z drzwi do której tak samo wyskakują przeciwnicy, ale w oknach też mamy kilku cwaniaków, których należy ściągnąć granatem. Dlaczego nie doskwierało mi to, że jest mniej plansz? Bo gra się w to tak, czy owak równie przyjemnie, nie wycięto niczego co nie byłoby wariantem tego co już jest. Te plansze są bardzo podobne do siebie i jakoś nie robi mi różnicy czy zapętlają się 3, czy 8 plansz. Z resztą dla kogo jest to problemem, ten w ciekawostkach znajdzie dla siebie info o fanowskiej produkcji zawierającej wszystkie levele i nie tylko. Widać, że Elite poszło po łebkach wydając Commando na C64.
Jest miodnie i przyjemnie mimo mankamentów głównie z dwóch powodów. Po pierwsze mamy bardzo płynną gre (jak poczytacie kilka akapitów niżej, dowiecie się dlaczego ten fakt zasługuje na pochwałę), przy tak szybkiej i precyzyjnej akcji nie może być inaczej i dzięki temu wszystko jest równie grywalne po dziś. Drugim powodem jest muzyka skomponowana przez mistrza Roba Hubbarda. Jest to jeden z najlepszych i najbardziej charakterystycznych utworów jakiego SID po swych kanałach nosił. Człowiek wpada dosłownie w trans podczas gry.
Commando (C64)
Jak w pierwszym zdaniu wspomniałem Commando jest dla mnie bardzo ważnym szpilem w którego zagrywałem się również za bajtla i podejrzewam, że wielu innych też tak miało. Dziś sprawdza się równie dobrze, choć archaizmy w postaci granatu pod spacją (która może graczy cyborgów z lat 80tych aż tak nie raziła) nieco ten powrót utrudniają. Jak spojrzycie niżej na screeny i poczytacie to zobaczycie, że gry miały bardziej szczegółową grafikę i większe możliwości, ale Super Janek broni się tym, że w odróżnieniu od nich grafika choć gorsza jest bardziej przejrzysta. To w połączeniu z płynną i szybką akcją, której przygrywa Rob Hubbard sprawia, że nie mam wątpliwości co dziś Wam polecić i to już podczas omawiania pierwszej gry w odcinku.
Ciekawostki:
» w Niemczech jak to w Niemczech strzelanie do żołnierzy nie spodobało się cenzurze i zabronili by Super Joe ich eliminował. Elite obeszło to wydając gre pod tytułem Space Invasion, który był dosłownie tą samą grą tylko żołdacy byli z kosmosu (podmieniono im Sprite’y).
» jeśli przekroczysz milion punktów to licznik się wyzeruje i leci od nowa. To samo się dzieje po przekroczeniu ilości 99 granatów.
» w 2014 roku grupa Nostalgia, stworzyła port na C64 Commando w którym zaimplementowano wszystkie etapy z wersji arcade! Jak widać nie tylko dziś wydaje się na szybko niekompletne gry. Więcej info tu i tu. Za namiary dziękuję czytelnikowi Markowi ;)
» Rob Hubbard skomponował motyw muzyczny przez jedną noc! Jak sam powiedział, siedział nad tym całą noc, o 8 rano zaprezentował go wszystkim, a o 10 już był w pociągu.
Time Soldier
Kolejna misja dla twardkiego woja miała miejsce w 1989 roku na licencji SNK, wydanym przez Electrocoin Software Żołnierzu Czasu. Nie ma się co zagłębiać w fabułę, wiedz, że musisz uratować 5ciu wojowników uwięzionych w różnych czasach i skopać dupsko niejakiemu Gylendowi chcącemu podbić wszechświat. Po dość efektownej animacji będącej zapewne „przenosinami” w czasie trafiasz najpierw do prehistorii, potem czekają jeszcze Rzym, Chiny, druga wojna światowa, przyszłość i baza głównego złego gdzieś w kosmosie. Będzie oczywiście sporo strzelania, ale równie wiele uników. Naszych wrogów jest pełno i walą w Ciebie z olbrzymią precyzją i ilością, jedno trafienie i po Tobie jak to bywa. Niestety Twoja broń już taka zabójcza nie jest i potrzeba kilku trafień by wyeliminować wroga, w ostatnim poziomie właściwie nic im nie robisz i lepiej skupić całą uwagę na ich unikaniu. Do tego trzeba precyzyjnie trafić w centralną oś pikseli z jakich się składają, czyli nie zawsze trafienie przeciwnika będzie zaliczone. I tu zaczyna być nieprzyjemnie, przez ten zabieg poziom trudności skacze w górę i to w niesprawiedliwy sposób. Owszem są do zebrania 3 rodzaje broni wyskakujących z czerwonych wrogów, ale jedna z nich jest bezużyteczna (pierwszy raz widzę w grze, że „roztrojenie” strzału jest najgorszą bronią), a dwie pozostałe dają tylko tyle, że zabijają po jednym strzale wroga, nie są to narzędzia masowej zagłady. Do tego mają one bardzo ograniczoną amunicję, musisz precyzyjnie strzelać bo za chwilę znów masz swój karabin na kapiszony. A wrogów jest naprawdę w cholerę i do tego są mocno zamaskowani. Tak właściwie to kolejny raz niesprawiedliwie przez to poziom trudności skacze w górę. Grafik się tu nie popisał i postacie wrogów często dosłownie zlewają się z tłem lub wyglądają jak element otoczenia (zwinięty w kulkę triceratops wygląda jak głaz). Bardzo często miałem tak, że po prostu na nich wbiegałem bo ich nie widziałem, co oczywiście kosztuje cenne życie. Przypomina to niedawno opisywanego przez Daaka Mystery of Convoy.
Co natomiast jest godne pochwały to bossowie. Jest ich dużo (po 3 mniejszych + duży szefo na poziom!) i są świetnie przedstawieni, mają sporo detali, odróżniają się od tła i walka z nimi jest po prostu „fajna”. Paradoksalnie łatwiej jest walczyć z większymi przeciwnikami niż z tymi małymi bo są więksi (łatwiej trafić) i wolniejsi (łatwiej spieprzyć). Sama gra jest też ogromna, leveli jest 6, są dość długie, jest w nich po 4 bossów i jak już wspomniałem każdy z nich dzieje się w innej erze. W tego typu grach nikt się tym nie przejmuje, ale dziwnie jest strzelać do jaskiniowca, samuraja i wojaka z II WŚ laserem, a jeszcze dziwniej jest dostawać od nich laserem ;).
Gra jest absurdalnie trudna co odrzuca od niej z początku, ja ją dałem radę przejść na nieskończonych życiach, bez tego za wiele nie przeszedłem. Do tego jest jeszcze jeden techniczny mankament. Za każdym razem, gdy zginiemy pojawia się napis Player 1 i czekamy kilka/naście sekund aż gra łaskawie pozwoli nam kontynuować. Jest to w sumie uzasadnione przy grze na 2, ale tak się dzieje nawet w singlu! Na 2 graczy też jest dziwnie bo 2 gracz „powstaje” tam gdzie skończył pierwszy i tak na przemian. Nie gra się jednocześnie i nie gra każdy na swoje konto, jeden wskakuje w miejsce drugiego. Jakby tego było mało na 2 graczy dzieli się również życie, na singlu masz 6, a na multi po 3. Z tej cytryny szło więcej wycisnąć, bo jak mówiłem bossowie i ilość poziomów imponują i fajnie się gra, ale powinno się albo wzmocnić dopałki, albo zmniejszyć ilość strzałów przeciwników, wyeliminować ten głupi ekran po zgonie i do cholery dać taki kolor przeciwnikom żeby było ich widać. Dlatego podobało mi się tak Commando, tam nie było takich problemów mimo gorszej grafiki, szkoda też że nie przygrywa nam żadna muzyka. W Zzap64! #62 Przyznano ocenę 79%, ale mi bliżej do noty społeczności lemon64, gdzie widnieje 5,9.
MERCS
Czas na może nie numeryczną, ale kolejną część Commando. Najemnicy zostali wydani na automatach przez Capcom kilka lat po przygodach Super Joe, a na C64 wydania konwersji podjęło się US Gold w 1991 roku. Wcielamy się w jednoosobową armię mającą za zadanie odbić byłego prezydenta USofA z rąk terrorystów – tyle wystarczy, po co więcej, pora strzelać. Jest to sequel i poprawiono wiele rzeczy z pierwszej części. Mamy pasek HP zamiast tradycyjnych żyć, broń ulepszamy (są power upy + megabomba aktywowana przez długie przytrzymanie fire), grafika jest bardziej szczegółowa i drodzy państwo mamy co-op, czyli gramy we 2 na jednym ekranie! Teraz możesz razem z kumplem siać pożogę wśród płaskich i rozpikselowanych przeciwników. Dodano nam też kilku bossów na pół ekranu robiących wrażenie i czasem mamy możliwość wejścia do jeepa, czy motorówki i z nich prowadzimy ostrzał.
I fajnie, kurde teraz to powinno się dopiero dziać, ale cholera nie! Nie może to wszystko być takie piękne. Generalnie jest tak – tam gdzie Commando miało braki w Mercs je naprawiono, ale tam gdzie były plusy, w Najemnikach je spieprzono. Może zaczniemy od grafiki, jest bardziej szczegółowa to fakt, ale przez całą grę prócz bossów mamy tylko jeden rodzaj przeciwnika do pokonania, co więcej wygląda on tak samo jak my. No może nie do końca, my mamy niebieskie gacie, kumpel czerwone, a przeciwnicy zielone. Wyczytałem gdzieś że akcja toczy się w Afryce, jak na mój gust mają tam cholernie dużo blondynów, więcej niż bym wcześniej przypuszczał. Tylko jeden przeciwnik i w dodatku cały czas grzejący z broni bez wytchnienia. W Commando uciekali z okopów, eskortowali więźnia itp. tu biegają w kółko i strzelają. Z muzyką jest znacznie gorzej, John Hancock to nie Rob Hubbard i zapętlony kawałek jaki leci non stop już po trzech minutach zaczyna irytować. Bardzo lubię muzę z SIDa, ale tu nie dałem rady. Największą wtopą jest jednak zabicie tej płynności i lekkości w grze. Pojawiają się lagi, szczególnie jak gramy we 2, do tego cała gra chodzi jakoś tak ślamazarnie. Nie wyczuto całkowicie prędkości przesuwania się ekranu, idzie on do przodu po prostu za wolno. Przeciwnicy wręcz wyskakują na naszym herosie bo cały czas jesteśmy gdzieś przy górnej krawędzi ekranu. I do tego ten obowiązkowy napis „winners don’t use drugs”, ekipa z US Gold też nie, a szkoda bo może byłoby ciekawiej.
Gdy się zobaczy jak ta gra wyglądała na automatach to aż żal dupę ściska. Jest rok 1991 gdy ta gra wychodzi i nie oszukujmy się, dziadek C64 już nie daje rady, a większość gier jakie na niego wychodzą to szybkie zapchajdziury wydane byle zarobić. Podejrzewam, że Mercs dało się lepiej zrobić nawet na Komodzie i pewnego dnia podobnie jak w przypadku Commando, ktoś to może zrobi. Problem w tym, że Super Joe miał braki w ilości poziomów, a tu sypie się płynność gry, muzyka i zróżnicowanie przeciwników.
Trzy zdania podsumowania
Mając kilka lat zdecydowanie lepiej odbierałem pewne rzeczy, nie tylko te gry wydawały się być lepsze, ale i same filmy takie jak Rambo były przyjemniejsze do ogarnięcia, teraz też pewnie nie latałbym z gałęzią (u nas „astą”) udając, że to karabin. Choć Commando autentycznie do dziś jest bardzo grywalny, a do tego jest jeszcze wersja z full opcją z 2014 roku. Dzisiejszy zestaw nie wyczerpuje oczywiście tematu, więc może kiedyś do niego jeszcze wrócimy. Męscy mężczyźni mają jeszcze nie jedną setkę przeciwników do załatwienia, a Komoda nie jedno do zaoferowania, nie inaczej jest z naszym Admirałem, którego kolejne przygody ku chwale starych czasów spod dłuta SiwegoDyma prezentujemy poniżej.