Jest wiele rodzajów bijatyk. Jedne są udane, drugie mniej, a jeszcze inne to totalne crapy, których lepiej nawet kijem nie tykać. Jak jest w przypadku Cardinal Syn? Cóż, tak średnio.
Cardinal Syn to bijatyka z 1998 roku wydana na PSX-a przez 989 Studios, a zrobiona przez Kronos Digital Entertainment. Pewnie nazwa developera za wiele wam nie mówi, ale nazwa Fear Effect powinna coś wam mówić, prawda? No właśnie, to oni odpowiadają także za ten tytuł. Dobra, wracajmy do Syna Kardy…..yyy znaczy do Cardinal Syn.
Jest to bitka umiejscowiona w pełnym 3D i tak samo jak w przypadku Ehrgeiz: God Bless The Ring, możemy w niej się poruszać po interaktywnych planszach, na których mogą się wydarzyć różne przedziwne zdarzenia (np. kula śniegowa, która niszczy pobliską górę). Żeby urozmaicić rozgrywkę, na arenach można znaleźć różne power-upy w postaci choćby zdrowia, czy też zwiększenia siły. Oczywiście jak to w bijatykach bywa postaciami możemy robić combosy, juggle, a nawet fatality w stylu tych z Mortal Kombat! Do naszej dyspozycji nie mamy wojaków z naszych czasów, a bardziej takich wyglądających jakby się urwali z jakiejś innej gry w klimatach dark fantasy. Jeśli chodzi o same postacie, to przyjdzie nam się wcielić choćby w rycerza, maga, szamana, czy też nawet w kościotrupa! Do wyboru do koloru hehe. Na początku mamy tylko 8 grywalnych postaci, ale na tym nie koniec, ponieważ do odblokowania czekają pozostali wojownicy. Zapomniałbym wspomnieć o jeszcze jednym aspekcie, w grze znajduje się 5 trybów rozgrywki: turniej, versus, team battle, survival oraz training.
Jak dobrze wiadomo i w bijatykach jest zazwyczaj jakaś fabuła. Tutaj też ją znajdziecie, ale jest ona strasznie pomieszana. To znaczy tak wynika z opisu, który znalazłem podczas szukania materiałów do recenzji. Ale ja Wam opiszę ja w wielkim skrócie: były sobie klany, które toczyły z sobą boje od wielu, wielu generacji. Pewnego dnia pojawił się tajemniczy starzec, który przy pomocy księgi sprawił, że wojna została zakończona. Po jakimś czasie starzec zamienił księgę w zwoje i podarował każdemu klanowi po jednym po czym nagle zniknął. Niestety zwoje doprowadziły do kolejnej wojny. W trakcie bitwy pojawił się znikąd mag o imieniu Syn, który oznajmił, że może sprawić by zwoje przemieniły się w miecze, które mogą dać przewagę danemu klanowi nad innym. Później owy mag ogłosił turniej w którym zwycięzca może siebie oznajmić władcą danego klanu. Po skończeniu turnieju okazało się, że Syn zabiła potajemnie zwycięzcę. Mijały lata, a wojna dalej się toczyła. Zorganizowano więc kolejny turniej i teraz my możemy zdecydować kto w nim wygra. Prawda, że porąbana fabuła (jak to w bijatykach, ważne że będą bęcki ;) – Nacz.Os. Rep.)?
Muzyka w Cardinal Syn zawiera 27 utworów, które są tak naprawdę motywami przewodnimi postaci występujących w grze. Kawałki są utrzymywane w klimatach dark fantasy i są bardzo przyjemne dla ucha. Nawet dzisiaj da się ich słuchać. Są same plusy, a gdzie minusy. Czyżby gra ich nie posiadała? Nie, nie ma takiej produkcji, która by się nie ustrzegła wad. To co leży i kwiczy w tej grze, to AI wrogów. Lecą na pałę i łatwo przewidzieć ich ciosy, serio. Są bardzo prości do pokonania. Wystarczy się nauczyć ich stylu walki i pokonywanie ich nie jest już problemem.
Dobra, niby wszystko opisane, ale chyba czegoś tu brakuje prawda? No tak, nie ma mojej subiektywnej opinii. Pora to zmienić. Na Cardinal Syn natknąłem się przypadkiem, gdy w wieku 9-10 lat nie posiadałem swojego „szaraka”, a korzystałem z tego u wuja. Przeszukując szafkę z grami natrafiłem na płytkę z napisem „Cardinal”. A więc włożyłem ją do napędu i wtedy moim oczom ukazał się tytuł Cardinal Syn. Jak to w przypadku każdej bijatyki, którą testowałem pierwszy raz, od razu wskoczyłem do pierwszego trybu. A był nim tryb Tournament. Wybrałem pierwszego wojaka, który mi się spodobał i ruszyłem do boju. Na mojej twarzy od razu ukazało się zdziwienie gdy ujrzałem, że moja postać trzyma topór! Od razu chciałem ruszyć na przeciwnika, ale ten tak naprawdę szybko mnie powalił, nie dał mi się nawet zbliżyć do siebie i skończyła się runda. Następna wyglądała tak samo, więc myślałem, że muszę wziąć kogoś innego. Wziąłem rycerza z mieczem. No i ten pojedynek również zakończył się moją porażką, ale udało mi się zadać kilka mocnych ciosów, więc to już traktowałem jako sukces. Jak widać gra ewidentnie mi powiedziała: „Chcesz umieć w to grać, to najpierw idź poćwiczyć”. Przez kilka dni ćwiczyłem, trochę podpowiadał mi wuja, który btw lał mnie w trybie versus jak totalnego nooba hehe. Ale z czasem zacząłem mu stawiać opór. A gdy stałem się o wiele lepszy ruszyłem na podbój turnieju. Zdarzały mi się porażki, ale najbardziej kopara mi opadła jak zobaczyłem fatality (wtedy nie ograłem jeszcze MK, więc nazywałem te fatality „krwawymi finisherami”)! Zobaczyć jak jeden wojownik odcina głowę drugiemu? Wtedy to było dla mnie spore przeżycie, ale i totalny mindfuck! Moim ulubionym fatality jest przecięcie na drobne kawałki. Wtedy to fatality robiło na mnie spoore wrażenie. Niestety finishery dość często się powtarzały co wprowadzało trochę niesmak i znużenie. Może developerzy nie mieli aż tak pojechanych mózgów jak Ed Boon i jego ekipa? Kto to wie. Zobaczcie sami owe finishery.
No ok, wtedy grało mi się w to bardzo fajnie, ale jak gra przetrwała próbę czasu? Graficznie gra nie powala, ale źle nie jest. Powiem, że nie raz miałem ochotę zaserwować mojemu padowi maraton po pokoju. I to nie raz by polatał, a z jakieś 5-6. Pewnie się zastanawiacie dlaczego? Sterowanie, które może nie jednego gracza doprowadzić do tego, że zacznie mówić podwórkową polszczyzną :D. Serio, postacie poruszają się dość wolno, a nawet czasami się nie słuchają. Potrafią się nawet zablokować na jakiejś drobnej przeszkodzie. Nie wiem jakim cudem kiedyś nie widziałem tego problemu. A może widziałem, ale nie pamiętam tego? A to już pozostanie tajemnicą. Jak wtedy Cardinal Syn prezentował się na tle innych bijatyk? Nie był zbytnio uwielbiany, a to głównie wina Tekkena 3, a może bardziej Soul Edge? Czemu tej drugiej? Cóż, twór od Project Soul był bliżej pod względem mechaniki i mimo że ukazał się rok wcześniej i nie miał krwawych fatality, ale za to posiadał ładniejszą grafikę, lepsze sterowanie oraz bardziej zrozumianą fabułę. Nie zapominając o znakomitym intrze, które do dziś jest uważane za jedno z najlepszych intr w bijatykach i nie tylko.
Podsumowując Cardinal Syn to bardzo dobra bijatyka. Ma ciekawe postacie, interesujący system walki i bardzo dobry soundtrack. Niestety słabe AI może niektórym odebrać radość z ogrywania tego tytułu. Dlatego nie będzie zielonego światełka w retrometrze. Nie jest to też gra słaba, a bardziej tytuł ze średniej półki. Ja osobiście polecam bo jest to gra niedoceniona i każdy fan bijatyk powinien się z nią zapoznać. Tym bardziej, że cena Cardinal Syn nie jest pewnie jakaś wysoka. No to co? Zagrasz?
Tekst podesłał nam czytelnik Musiel