Recenzja | Deus (PC)

Dark Souls to hardkor, powiadasz…

„Deus” w języku łacińskim oznacza „boga”, ale czy niniejsza produkcja z 1996 roku jest w stanie zagwarantować obecnym graczom prawdziwie boskie doznania? Chcących się o tym przekonać zapraszam na pokład statku kosmicznego lecącego na planetę Alcybiades, ale z góry ostrzegam… będą turbulencje!

Deus (Silmarils, 1996)

Deus (nie Deus Ex, po prostu Deus) firmy Silmarils jest grą wydaną w drugiej połowie lat 90-tych ubiegłego wieku, a dokładniej rzecz biorąc w 1996 roku, którą zdobyłem (czyt. wypłakałem u rodziców) będąc szczylem najprawdopodobniej parę lat później – głupi byłem i młody, toteż wartości pieniądza nie znałem, a gra należała do tych droższych. We flashbackach jedynie przypominam sobie, że rodzice długo przekonywali mnie abym sobie odpuścił, ale że uparty był ze mnie młody szczyl, w końcu dostałem to, czego chciałem (za co chciałbym niniejszym po latach rodziców przeprosić!). Szkoda tylko, że gra okazała się czymś zupełnie innym, niż się spodziewałem, zdecydowanie nie odpowiadając potrzebom kilkulatka zachłyśniętego nowym wspaniałym medium, którym były wtedy gry video.

Wielki robot na okładce zobowiązywał, a że czytać wtedy jeszcze pewnie nie potrafiłem, albo nie miałem ochoty się wysilać, to okładki stanowiły jedyny czynnik warunkujący podjęcie decyzji odnośnie wyboru gry. Teraz pytanie do was drodzy czytelnicy. Nic o grze nie wiedząc i opierając swoją wiedzę jedynie o okładkę, czego byście się po Deusie spodziewali?

  • Gry, gdzie sterujemy robotem i strzelamy

  • Strategii w stylu Total Annihilation

  • Gry, której akcja dzieje się w dalekiej przyszłości, a przychodzi nam sterować żołnierzem uzbrojonym jedynie we własne pięści i lądującym na planecie wrogo nastawionych tubylców na poziomie rozwoju neandertalczyków

Jak już zapewne zorientowaliście się po długości i rozbudowaniu trzeciej opcji, to ona jest tą właściwą. Spodziewalibyście się tego? Ja w wieku kilku lat na pewno nie, więc po powrocie do domu i odpaleniu gry mój zawód był niepomierny, a dzień zepsuty.

Jeśli uważacie, że w Demon’s/Dark Souls każdy krok może wam przynieść śmierć, a spotkanie z Kostuchą odbywa się znacząco zbyt często, prawdopodobnie nie graliście w Deusa. W niniejszej produkcji można zginąć m.in. od: zatrucia pokarmowego, utraty krwi, infekcji, połamanych kończyn, różnorakich chorób, hipotermii, wyczerpania, a co najważniejsze (i najbardziej upierdliwe) od sterowania. Sterowanie w Deusie nie przymierzając, posysa. Ssie tak bardzo, że pokonanie pierwszego przeciwnika, a nawet zadanie ciosu za pierwszym razem po lądowaniu na planecie graniczy z cudem. Nawet jeśli ta sztuka się komuś uda i wyjdzie zwycięsko z pierwszej potyczki, za chwilę zapewne umrze z powodu ran kłutych zadanych przez wyżej wymienionego dzikusa i utraty krwi. Naprawdę ciężko opisać jak złe jest sterowanie w Deusie, ale dam z siebie wszystko. Za rozglądanie się odpowiadają przyciski na klawiaturze, tak jak za poruszanie się na boki. Za rozglądanie się odpowiadają inne przyciski na klawiaturze, niż za poruszanie się na boki, a gdy przełączymy się na rozglądanie myszką, nie widzimy HUD’a. Jak widać na załączonym poniżej obrazku, teoretycznie całą grę można obsłużyć myszką (włączając w to poruszanie się), klikając na odpowiednie ikony, ale…nie. Wierzcie mi, nie. Ja ostatecznie zdecydowałem się na poruszanie się za pomocą klawiatury numerycznej i zadawanie ciosu poprzez klikanie na ikonę broni. Że niewygodne? Jeszcze jak! Wciąż lepsze niż alternatywy. Grafika jaka jest każdy widzi. Gra wyszła w tym samym roku, co Duke Nukem 3D, ale graficznie pozostała w tyle tak mocno, że kanciastość świata raczkującego 3D okropnie rzucała się w oczy nawet wtedy.

Do tego przez całą moją styczność z produkcją miałem wrażenie, że ukończenie jej jest niemożliwe, a przy drugim podejściu zacząłem się zastanawiać czy czasem nie jest to element jej designu.

Przez lata zrzucałem to na karby faktu, że byłem małym bachorem i nie doczytałem czegoś ważnego lub przeoczyłem jakieś wskazówki, ale gdy wróciłem do produkcji po wielu latach, wciąż nie miałem zielonego pojęcia o co tu właściwie chodzi. O sam survival na zasadzie „Wytrzymaj ile możesz?”. Gra nigdy nie dała żadnej podpowiedzi odnośnie kolejnego kroku, żadnego celu misji czy dziennika. Gdy te parę lat temu przemierzyłem cały otwarty świat, pokonałem wszystkich wrogów na mapie, włącznie z okładkowym robotem, i zebrałem wszystko, co tylko znajdowało się na mapie, postanowiłem sięgnąć po solucję, gdyż nie mogłem uwierzyć, że to już wszystko. Co się okazało? Tę grę da się ukończyć! Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Rozwiązanie sytuacji okazało się na tyle… kuriozalne, że nie wpadłbym na to za Chiny ludowe, ale uzbrojony w tę wiedzę postanowiłem kontynuować rozgrywkę. Pominę część spoilerów, bo być może ktoś sam na własnej skórze chciałby doświadczyć przehardkoru tej gry. Nie udało mi się przejść dalej, a była to wina gry i błędu blokującego progresję. Otóż zabrakło mi materiału do wycraftowania pewnego wdzianka, a nie miałem już jak go pozyskać, gdyż wszystkich wrogów na mapie ubiłem i ogołociłem z dóbr wszelakich.

Gra ma też swoje dobre strony. Pierwszą jest otwartość świata. Teren, na którym poruszamy się jest prawie zupełnie otwarty. Nieźle jak na grę z 1996 roku, prawda? W tamtym okresie sam fakt poruszania się po tak otwartym środowisku musiał robić pewne wrażenie. Następną mocną stroną gry okazał się Ultimate Survival, którego nie powstydziłby się sam pożeracz larw i boksujący rekiny podróżnik Bear Grylls. Jak wcześniej wspomniałem, w grze można było zginąć od wszystkiego, ale aby uchronić się przed zdawałoby się nieuchronnym zgonem, mieliśmy do dyspozycji futurystyczny first aid kit. Czego tam nie było! Bandaże, surowice, kilka różnych rodzajów tabletek, które nie wiadomo do czego służą, linka do obwiązywania skażonych kończyn (chyba) i masa opcji, których nigdy nie użyłem, bo albo nie wiedziałem kiedy ich użyć, albo w ogóle nie wiedziałem do czego służą. Gdy wróciłem do tego szpila po latach, nieustanne dbanie o stan zdrowia bohatera okazało się najbardziej zajmującą częścią gry, wyróżniającą ją na tle innych gier FPP nawet dzisiaj. Większość graczy zapewne uznałoby tę opcję za niepotrzebną upierdliwość (gra w trybie arcade uwalniała od tej konieczności), ale dla mnie to był powiew świeżości w gatunku gier FPP – o ironio! – powiew świeżości pochodzący z gry wydanej w 1996 roku. Taka mnogość opcji w porównaniu do “skomplikowania” współczesnych strzelanek skłoniła mnie do refleksji nad stanem i rozwojem, a właściwe degeneracją rynku gier przez te wszystkie lata. W tym czasie poprawiono intuicyjność, natomiast pokpiono sprawę rozbudowania rozgrywki (chociaż tę niszę zapełniają częściowo dzisiaj gry indie). Duży plus dla Deus’a.

Recenzja | Deus (PC)

Jeśli chodzi o warstwę muzyczną, nie bardzo jest o czym pisać, bo ta jest przez większość czasu gry… nieobecna. Czasem słychać jakieś pobrzdąkiwanie po wejściu do chatki czy w fortecy dzikusów, ale z reguły naszej wędrówce towarzyszą tylko efekty dźwiękowe w tle takie jak śpiew ptaków w dżungli, czy szum wiatru w górach. W tym względzie, gra akurat nie zawodzi. Dźwięki tła są dobrane z wyczuciem i budują klimat, każdej akcji postaci również towarzyszy odpowiedni dźwięk, a jest to bardzo istotne ponieważ stanowi ważny element komunikacji z graczem. Gra stawia na „realizm”, więc nie uświadczymy podczas rozgrywki wyszukanych VFXów czy prostych pasków zdrowia w HUDzie, otrzymywanie czy zadawanie obrażeń komunikowane nam jest w pierwszej chwili właśnie poprzez dźwięki wydawane przez postać. Ponadto menusy, stanowiące jednocześnie elementy ekwipunku naszego kosmicznego podróżnika często posiadają swoje własne SFXy (efekty dźwiękowe) towarzyszące ich funkcjonalnościom. W menusie zawierającym pulsometr słychać charakterystyczne „pikanie”, a po włączeniu skanu ciała bohatera, odpowiedni dźwięk nam sygnalizuje jego działanie. Jedzeniu również towarzyszą różnorakie dźwięki, które zależą od rodzaju przyjmowanego pożywienia.

Więcej plusów niestety nie przewidziano. Gra jest brzydka, trudna, nieintuicyjna, a jej cel pozostaje dla mnie po dziś dzień tajemnicą. Dziwnym jest, że pomimo tych wad, coś sadzało mnie przed monitor i kazało odpalać tę grę przez kilka bitych dni z rzędu. Cóż to za niewytłumaczalny, nieuchwytny czynnik? Sam chciałbym wiedzieć. Jeśli chcielibyście pomóc mi w rozwiązaniu tej zagadki, zostawiam pod spodem link do sklepu GoG.com, gdzie można zakupić Deusa w pakiecie z jego nieco bardziej kultowym i rozpoznawalnym poprzednikiem – grą Robinson’s Requiem. Za jakość screenów przepraszam. Gra uruchamia się niestety w tak niskiej rozdzielczości, że lepszej jakości nie uzyskam.

Link do sklepu GoG.com

Z tego miejsca chciałbym serdecznie podziękować redakcji Retro na Gazie za możliwość publikacji ów materiału na ich portalu. Mam ogromną nadzieje, że na tym jednym tekście nie po przestanę i z czasem spotkamy się już tutaj oficjalnie xD.

Serdecznie was Pozdrawiam

~Nightshroud Snake

Retrometr

PPS Gry ostatecznie nie ukończyłem, więc poniższą ocenę traktujcie z przymrużeniem oka.