Kiedy pierwszy raz miałem przyjemność zapoznać się z trzecią odsłoną piekielnej serii, byłem wniebowzięty. Fenomenalny mroczny klimat, przyjemny gameplay oraz wszechobecny strach. Troszkę sobie przy tym tytule pokrzyczałem. Niestety nie udało mi się go wtedy ukończyć. W pewnym momencie się zaciąłem i straciłem ochotę na dalszą zabawę. Mijały lata, a we mnie stopniowo rodziła się chęć na ponowne włożenie płytki z grą do xboxika. Zakup wydania w steelbooku ostatecznie mnie do tego przekonał. Mając już za sobą części poprzednie, jak i tą najnowszą (jedna z lepszych gier aktualnej generacji), byłem niesamowicie ciekaw jak tym razem Doom 3 mi podejdzie. Ku mej rozpaczy zmuszony byłem salwować się kompatybilnością wsteczną w Xboxie 360. Nie chcę Was zanudzać historią o technicznych problemach, które mnie do tego zmusiły, więc pozwolę sobie przejść do recenzji właściwej.
Przypuszczam, iż każda z czytających te wypociny osób wie na czym polegały klasyczne odsłony Doom’a. Diablo satysfakcjonująca, cholernie klimatyczna beztroska rzeźnia. Mózg nie jest nam tu do niczego potrzebny. Opieramy się jedynie na iście zwierzęcych instynktach i w furii eliminujemy kolejne maszkary w ilościach hurtowych. W przepiękny sposób wrócił do tego wydany w 2016 restart marki. Genialnie połączył on stare z nowym. Zatrzymajmy się jednak na roku 2005 i opisywanej teraz pozycji. Część trzecia tej kultowej serii miała być powiewem świeżości. Jak wyszło? No cóż, mocno dyskusyjne moim zdaniem. Starano się kompletnie zmienić znaną i lubianą formułę poprzedników, zachowując przy tym kilka starych elementów. Nigdy nie byłem jakimś hardkorowym fanatykiem gier od id Software, więc nie miałem większych problemów z tą radykalną zmianą. No prawie, nie miałem. Jeśli już nazywamy swoją grę Doom 3, to odbiorcy raczej spodziewają się kontynuacji lubianej przez nich marki, a nie czegoś zupełnie innego. Gdyby nie ta trójeczka w tytule, to domyślam się, że i ja i część graczy spojrzałaby na ten program zupełnie inaczej.
Zacznę od największej zmiany, a mianowicie samej rozgrywki. Zerwano tu z bardziej otwartymi terenami, a w zamian nacisk położono na potyczki w ciasnych, klaustrofobicznych korytarzach. Przemierzanie tych niezwykle mrocznych przestrzeni ma swój urok, aczkolwiek nijak się ma do klasyki. Pojawia się tu również jeden, ale za to ogromny problem. Do niego jednak jeszcze przejdziemy. Taka w teorii spokojniejsza zabawa mogłaby się nawet podobać. Nasz bohater został odpowiednio spowolniony. Jest on ociężały niczym czołg. Dostajemy więc podwaliny pod solidny straszak. Grając, wydawało mi się, iż twórcy nie mogli się zdecydować, w którą stronę chcą ze swoim projektem pójść. O co mi chodzi? Otóż, tak jak wspomniałem, początkowo wyczuwalny jest potencjał na świetny horrorek. Coś się srogo popieprzyło i do tej mało dynamicznej kombinacji dorzucono większe ilości adwersarzy oraz zwiększono ich mobilność. Niejednokrotnie zdarzyło mi się otrzymać obrażenia wyłącznie dlatego, że maszkaron pojawił się nagle za moimi plecami, a ja nie zdążyłem się odpowiednio szybko obrócić, gdyż byłem zajęty celowaniem w przyjemniaczka miziającego mnie od frontu. Takich sytuacji było znacznie więcej. Sterowanie nie jest tak responsywne jak być powinno. Potrafi to dość mocno zirytować. Nie skill, a zwykłe szczęście wpływało na zbieranie przeze mnie damage’u.
Starcia potrafią wywołać uśmiech na twarzy. Nie są specjalnie satysfakcjonujące, lecz bywają przyjemne. Zostały wykonane porządnie. Dostepny arsenał umożliwia eksterminację wszelkiego paskudztwa na sympatycznym poziomie. Pistolet, granaty, shotgun, karabin plazmowy, machine gun, czy kultowe BFG. Troszkę tego jest. Z każdej broni strzela się inaczej. Różnice są wyczuwalne. Urzekła mnie dbałość o detale przy karabinku maszynowym. Jak normalnie ilość pozostałej amunicji wyświetla się w rogu ekranu, tak w tym przypadku mamy osobny interfejs na samej spluwie. Mała pierdoła, a cieszy. Klasycznie w moim przypadku, największą radość odczuwałem podczas zabawy piłą. Wszystko przepięknie kończyło swój żywot pod naporem śmiercionośnej maszyny. Całość jest krwawa i brutalna. Hektolitry krwi, a także powyrywane kończyny, klimat gore jest tu mocno wyczuwalny. Gryzie się to jednak z mrokiem panującym przez niemal całą przygodę. Tego typu brutalność średnio mi pasuje do spokojnych, ciemnych momentów. Czas wrócić do największego problemu tej produkcji. Możemy dzierżyć jedno z narzędzi zagłady, bądź latarkę. Czemu jest to dla mnie tak ogromna wada? Bardzo często nie mając aktywnej latarki nie widzimy kompletnie nic. Staje się ona jedynym źródłem światła. Wyobraźcie sobie zatem przebieg niektórych walk. Słyszymy przeciwnika, lecz go nie widzimy. Dopiero po np. otrzymaniu ognistej kuli w buzię wiemy gdzie strzelać. Poruszanie się również na tym cierpi. Tu chwilami niemal nic nie widać!
Fanom Doom’a bestiariusz będzie doskonale znany. Demony idealnie przeniesiono w trójwymiarowe środowisko, wyglądają one rewelacyjnie. Zwyczajne zombiaki, cacodemony, impy, czy zagubione dusze. Jest to coś za co twórców należy pochwalić. Reprezentują one różne style walki od bezpośrednich starć, po typowo dystansowe. Ciężko mi za to pochwalić jakość odwiedzanych miejsc, bardzo szybko wkrada się uczucie monotonii. Ich powtarzalność połączona z ciemnością bywa męcząca. Ten mrok sprawił, iż ostatnie levele były dla mnie prawie niegrywalne. Nie posiadamy na nich latarki. W związku z tym, że są one tymi najciemniejszymi, tylko odbijałem się od ścian z nadzieją na odszukanie dalszej drogi. Jest to potężnym ciosem, gdyż właśnie pod koniec trafiamy do innej lokacji, która miała potencjał na bycie pamiętną. Szkoda tylko, że zabito to brakiem widoczności. Już by wystarczyło pozostawienie graczowi tej nieszczęsnej latareczki.
Ciężko mi rozwodzić się nad oprawą wizualną. Trudnym zadaniem jest opisanie czegoś czego nie widać. To co udało mi się dostrzec prezentowało dość wysoki poziom. Wiadomo, teraz już raczej nie zachwyci, aczkolwiek nie odrzuca. Wykonanie potworków jest bardzo sympatyczne – mają w sobie coś przerażającego. Warstwa dźwiękowa stara się podtrzymywać mroczną atmosferę. Podczas większej rozpierduchy nabiera ona rozpędu i daje porządnego kopa. Gra przypomina wtedy klasyczne odsłony. Naprawdę szkoda, że nie zdecydowano się poświęcić w 100% jednemu stylowi. Jeśli już chciano uciec od bezmózgiej rzeźni, to elementy straszakowe powinny zostać przygotowane o wiele lepiej. Fabularnie nie ma się nad czym rozwodzić. Ot, pretekst do sieczki. Przypadkiem otworzono portal do innego wymiaru, z którego wyłażą demony. Historia nigdy nie miała być ważnym elementem tych gier. Tutaj też przymyka się na nią oko, ale skoro już wprowadzono zmiany w gameplayu, to fajnie by było gdyby odrobinę bardziej się do niej przyłożono.
Jak ostatecznie wypada Doom 3? Moim zdaniem średnio. Zgrzeszył on podwójnie. Jest zbyt ciemny. Jak ja mam do cholery dobrze się bawić, nie widząc w co strzelam?! Drugim jego problemem jest sam tytuł. Już nawet nie chodzi mi o to, że ma w nazwie słowo ,,Doom’’. Ta trójka jest szalenie niepotrzebna. Ona tylko szkodzi temu szpilowi. Bo opisywany tytuł nie jest grą złą, ma swoje arcyprzyjemne momenty. Poza zbyt mroczną oprawą i powolnym bohaterem względem przeciwników, jest pozycją całkiem przyjemną. Tragiczna kontynuacja, zjadliwa gierka. Czy warto w niego zagrać? I tak i nie. Jeśli nie jesteście ortodoksyjnymi fanami serii, albo szukacie czegoś w stylu F.E.A.R’a, jak najbardziej. Jeśli nie, to spokojnie możecie odpuścić. Wiele nie stracicie. Da się przy tym dobrze bawić, lecz trzeba tego chcieć. Łatwo się odbić.,
Tekst podesłał drPain, znaleźć go można również na pepełe oraz fejsie.