Recenzja | Eledees: The Adventures of Kai and Zero (NDS)

Recenzja | Eledees: The Adventures of Kai and Zero (NDS)

Jeśli ostatnimi czasy zauważyłeś u siebie na chacie częste mrużenie lamp, telewizor samoczynnie przestawia się na Trudne Sprawy, zaś mikrofalówka ot tak, z własnej, nieprzymuszonej woli podgrzewa żarło, to wiedz, że mogły się u Ciebie zalegnąć one – małe, zwinne i pocieszne skurczysynki Eledees’y.

Te emanujące elektryzującą aurą stworki stanowiące globalne źródło energii oraz potrafiące wzbudzić każde domowe urządzenie, po raz pierwszy dały o sobie znać w 2006 roku, kiedy to posiadacze Nintendo Wii mogli wskoczyć w buciory chłopca o imieniu Kai, wyruszając zarazem na łapankę tych malutkich popaprańców. Przy pomocy Capture Gun’a byliśmy w stanie wychwytywać skrzętnie poukrywane kreaturki, a że należało zajrzeć w każdy najmniejszy zakamarek – pod łóżko, do szafki, pod sedes, toteż wspomniana giwera pozwalała także na podnoszenie, przesuwanie i ciskanie wszelakimi przedmiotami (włącznie z dźwiganiem całych domów!), robiąc okazyjnie nie mały rozgardiasz w najbliższym otoczeniu. To właśnie wtedy narodziła się silna więź między bohaterem, a poznanym stworzonkiem nazwanym przez niego Zero, która dała początek niezapomnianym przygodom.

Im więcej naraz złapiesz Eledees, tym więcej wpadnie dodatkowej kasiory

Eledees – The Adventures of Kai and Zero stanowi więc bezpośrednią kontynuację swojej poprzedniczki, aczkolwiek w opisywanym przypadku pokuszono się o gatunkową metamorfozę, przepoczwarzając pierwszoosobowego shooterka w grę action – adventure ukazującą akcję z lotu ptaka. Nadal jednak łowimy malutkie żyjątka, co ma swoje uzasadnienie zarówno w kwestii gameplayowej jak i fabularnej. Nasza para gagatków odkrywa w opuszczonym garażu skonstruowany przez ojca chłopczyka magiczny, gadający mikrobus, który pod wpływem energii Zero, przenosi bohaterów do innego, równoległego świata. G.G, bo tak sobie życzy wołać na siebie wyjątkowy pojazd, oznajmia, iż by wrócić z powrotem do domu, potrzebuje specjalnych Eledees zwanych Omega. Jak się wkrótce okaże, te poukrywane są po zróżnicowanych, kolorowych krainach, więc siłą rzeczy zmuszeni jesteśmy do wojaży i schwytania, aż trzydziestu unikalnych istot.

Oczywiście dotarcie do takiej poczwary będzie wymagać od Ciebie utorowania sobie drogi. A to przejście blokować będą wrota, a to gdzieś skorzystać trzeba będzie z windy lub jakiejś mobilnej platformy, do aktywacji których konieczna będzie odpowiednia ilość energii wyrażonej w watach. I tu zaczyna się zręcznościowa zabawa, gdyż by zgromadzić takową, musimy zwykłe Eledees będące jej źródłem, łapać przy pomocy elektrycznej wiązki wypluwanej z Capture Gun’a. W tym celu należy oszołomić potworka poprzez dotknięcie stylusem – pojawi się wówczas specjalny, kurczący się z każdą chwilą pasek dający kilka sekund, by następnie szturchnąć rysikiem naszego pomagiera (Zero lub innego Omega), a ten automatycznie wyruszy po zamroczoną zdobycz. Łykanie pojedynczych sztuk mija się jednak z celem, gdyż zależy nam na zdobyciu jak największej ilości wattsów, toteż by wywabić z ukrycia większą grupkę, a co za tym idzie czesać combosy dające dodatkowe punkty, dobrze jest przyjrzeć się otoczeniu i wpierw trącić pukawką bujną koronę drzew, przesunąć leniwie leżący głaz czy uruchomić pokojową lampkę bądź telewizor. Te paskudy kryją się dosłownie wszędzie.

Eledees to krewkie łachudry. Jedne szybciutko uciekają przed naszym chwytakiem, inne fruwają na niewielkiej wysokości i należy je uprzednio strącić, kolejne przylepiają się w miłosnym uścisku do Kai’a ograniczając jego ruchy, więc trzeba je zrzucić, a jeszcze inne wchłaniają się wzajemnie, by stać się większą wersją siebie potrafiącą rzucać kamieniami. Przy takiej ferajnie pojedyncze muskanie rozproszonych zwierzaczków może być ciutkę mozolne mając na uwadze uciekający czas, lecz przeczesując wokół środowisko natrafisz gdzieniegdzie na chwilowe wspomagacze ułatwiające rozgrywkę. Trace Laser pozwoli otumanić przyjemniaczków bez odrywania stylusa od ekranu na zasadzie łączenia kropek; Wild Lock Laser po tapnięciu w ekran kieszonki spowoduje automatyczne lockowanie celów na terenie o określonym promieniu, zaś Fever Laser podwoi lub potroi liczbę watów. Te ostatnie power – up’y szczególnie istotne okażą się na późniejszym etapie gry, kiedy zależeć nam będzie na w miarę szybkim zapchaniu kieszeni tą swoistą walutą. Początkowo jesteś w stanie zmagazynować ograniczoną liczbę energii w liczbie 200W, lecz sakiewkę powiększysz do pułapu dziesięciu tysięcy, zbierając poukrywane po poziomach bateryjki w kolorze żółtym zwiększającym pojemność o 100W oraz o barwie czerwonej dającej dodatkowe 500W.

I tu dochodzimy do gwoździa programu jakim są wzmiankowane wyżej Omegasy. Po odnalezieniu takiego osobnika, ten przyłączy się do nas, a że jest to już konkretny, nie w kij dmuchał Eledee, dysponujący pewną unikatową umiejętnością, toteż jego obecność przyda się w rozwikłaniu kilku przyjemnych puzzli czy dotarciu do jakichś ukrytych bądź niedostępnych miejsc. Kolczaste krzewy blokują przejście? No to ziąąą w nie ogniem i droga stanie otworem. Strumyk uniemożliwia przedostanie się na przeciwległy brzeg? Nic nie stoi przecież na przeszkodzie, by zamrozić sobie kawalątek lustra wody i przeskoczyć na drugą stronę, stąpając po lodowej krze niczym po kładce. Do dyspozycji dostajesz więc szereg różnorakich mocy związanych z żywiołami, ale także danymi zjawiskami jak magnetyzm lub spowalnianie czasu. Mało tego, każdy świat posiada swoje nieszablonowe, pomysłowe rozwiązania (ot, za sprawą gąbczastego delikwenta wchłoniesz płynną zawartość wypełniającą akwenik), co sprawia, iż posługiwanie się atutami tych bestyjek jest wyważone i nie czuć eksploatacyjnego przesytu. Użytkowanie niecodziennych darów tych baddassów wiąże się jednak z pożeraniem wattsów, aczkolwiek te możemy deczko ograniczyć, jeśli wyewoluujemy konkretnego typa do dorosłej formy. Co prawda wymaga to zainwestowania sporej sumki zgromadzonej energii, lecz budżet idzie szybko podreperować, toteż karuzela cały czas się kręci, napędzając niczym niewymuszoną radochę z gry.

Moce Omegas pomogą przedzierać się przez światy

Trudno nie odnieść wrażenia, iż Eledees – The Adventures of Kai and Zero przeznaczone jest bardziej dla młodszego odbiorcy, co potęguje ponadto ciepła, przyjemna, nieco bajkowa aura. Urokliwy styl graficzny idealnie wpasowuje się w te ramy, odznacza się charakterystyczną kreską, szczególnie biorąc pod uwagę design postaci w trakcie dialogów, który narysowany został ręką Akihito Tsukushi – znanego między innymi z mangi Made In Abyss. Etapy i ich scenerie łechcą oko feerią barw, cieszą swą różnorodnością, toteż nie zabrakło tutaj słonecznej, tropikalnej planszy; mroźnego, surowego levelu czy subtelnie stonowanej, ciut mrocznej kopalni. Detale w postaci znikających śladów butów na piasku, wzniecanych kłębków kurzu, listków czy odcisków podeszw pozostawianych na śniegu, z towarzyszącym temu charakterystycznym skrzypieniem białego puchu pod stopami dodatkowo uprzyjemniają odbiór audio-wizualny.

Przygody Kai’a i jego przyjaciela Zero to gra, która niewątpliwie podbiera pewne założenia z innych, bardziej znanych tytułów – od początku gołym okiem widać inspiracje takimi tuzami jak Pokemony, Legend of Zelda czy nawet Alundra. Kontynuacja Eledees bierze jednak z tych produkcji to co najlepsze, miksuje i dostosowuje koncepcje do mniej wymagających graczy. Można narzekać na niewygórowany poziom trudności, o śmierć bohatera naprawdę tutaj trzeba mocno się postarać, zaś jedyne, troszkę większe wyzwanie stanowią potyczki z bossami. Składowa ta pełni rolę soczystej wisienki na torcie – zmusza do rozkminy jak należy dobrać się do ich skóry z wykorzystaniem aktualnego pakietu Omegasów. Jeśli szukasz sympatycznej pozycji, z nieskomplikowaną, acz rajcującą mechaniką, fajnym interfejsem i po prostu chcesz cieszyć się rozgrywką na luzie, bez niepotrzebnej spiny to Eledees: The Adventure of Kai and Zero jest jak najbardziej dla Ciebie.

Retrometr


  • skolekcjonowanie wszystkich podstawowych Omegas oraz tych dodatkowych, wymagających zebrania wszystkich bateryjek, odblokuje postać niejakiego Dewy. Eledee ten niecały rok przed wydaniem powyższych przygód, zaliczył swój osobisty występ na Nintendo Wii w grze Dewy’s Adventure.
Redaktor. Ulubione gatunki: przede wszystkim przygodowe/akcji z głównym nastawieniem na survival-horror. Poza tym wsio prócz niemal wszelakich rpgów (tutaj wyjątek stanowi action rpg), symulatorów i strategii. Lubię odpocząć przy wciągającej platformówce. Posiadane platformy: 3DS, PSP, PS2, PS3, PS4, C64, PC