Na NES-ie pojawiło się mnóstwo kultowych tytułów. Część z nich posiada dziesiątki sequeli lub spin offów, wiele zremasterowano, inne wzbudzają nostalgię i zachęcają do odkurzenia sprzętu lub pobrania emulatora. Zdarza się także, że to konkretna postać, bohater tytułu zapewnia mu nieśmiertelność. Tak się stało w przypadku dzieł firmy Technos. Ich Kunio Kun gościł w beat`em upie, a także wielu dziedzinach sportowych. Najpopularniejsze w naszym kraju były zdecydowanie jego zmagania piłkarskie w wydanej w 1993 roku grze Goal 3. Tytuł oryginału jest oczywiście zdecydowanie bardziej skomplikowany dla mieszkańców Europy, co ciekawe, trudno mówić o jakichkolwiek poprzedniczkach, stąd właśnie posługiwać się będziemy podwórkową nazwą. A cart z nadrukowaną piłką i flagami różnych państw był przedmiotem co najmniej bardzo pożądanym. Dlatego w oczekiwaniu na mundial i gole Robercika, zachęcam do zapoznania się z recenzją tego doskonałego tytułu.
Niewątpliwie należy docenić sporą ilość opcji dotyczących nie tylko trybu gry, ale przede wszystkim poszczególnych meczów. Zaczynając jednak od początku, sam ekran tytułowy wiąże się z pewnym bajerem. Nim wciśniemy START, aby móc zagrać przeciwko drugiemu graczowi, rozegrać rzuty karne lub wystąpić w turnieju, nasz Kunio jest w pełni sterowny i wykonuje różne triki z piłką na naszą komendę. Nie jest to użyteczne, ale bardzo ciekawe. Można to potraktować jako formę free play mode, gdyż faktycznie na sucho możemy pożonglować i przyjąć moją ulubioną pozycję, czyli przejść w tryb gąsienica. Następnie decydujemy się na któryś z zapowiedzianych trybów. Grając przeciwko sobie możemy wybrać drużynę, którą sterujemy, jak również przeciwnika. Podobnie w przypadku karnych, które – podobnie jak cała gra – kpią sobie z realizmu. Owszem, mamy określony czas na wykonanie strzału z umownych 11 metrów, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by biegać po boisku lub dryblować bramkarza, który też może rzucić się na piłkę jeszcze przed strzałem.
Polacy też lekceważyli Koreę…
Ostatni tryb, najciekawszy i najdłuższy, to po prostu turniej. Prowadzą do niego eliminacje, w których musimy wygrać odpowiednio dużo meczów, aby awansować na mistrzostwa. Drużyny podzielone zostały pod względem trudności. Najwyżej mamy największe ogórki, którym ładujemy niemal dwuliczbówkę, za to w grupie najsilniejszych znajdują się Argentyna, Brazylia czy nasi zachodni sąsiedzi. Swoją drogą, nie musimy się martwić o to, że piłka jest sportem, w którym gra 22 mężczyzn, a na końcu i tak wygrywają Niemcy, ponieważ w każdym zespole jest zaledwie pięciu graczy. Z niektórymi przeciwnikami trzeba będzie rozegrać więcej spotkań, maksymalnie trzy, niemniej to my decydujemy w jakiej kolejności mierzymy się z poszczególnymi teamami. Później mecze odbywają się formułą pucharową, wedle której przegrany odpada. W całej tej opcji turniejowej możemy kierować tylko graczami z Kraju Kwitnącej Wiśni, mamy też do wyboru trzy poziomy trudności. Jako że drużyn jak na realia NES-a jest sporo, rozgrywki się ciągną, na szczęście zaimplementowano do gry passwordy, które pozwalają rozpocząć w miejscu, w którym skończyliśmy. Od razu się przyznaję, że na emulatorze w fazie pucharowej zapisywałam stan gry po każdej bramce. Zdobytej przeze mnie, rzecz jasna.
Sama gra jest bardzo intuicyjna. Jak już wspomniałam, sterujemy jednym zawodnikiem, ale można rzecz, że pełnimy równocześnie funkcję kapitana, gdyż nasze polecenia wpływają na drużynę. Przyciskiem A podajemy, gdy mamy futbolówkę, ale też dajemy sygnał, że czekamy na podanie, jeżeli dysponuje nią kolega z drużyny. B to nasz strzał, lecz także zachęta, by dobrze ustawiony kolega próbował oszukać golkipera. Możemy też zachęcać do faulowania. Od razu zaznaczę, że najbardziej uparci gracze (gwiazdeczki) będą mieć w nosie nasze instrukcje. Zauważyłam również, że mało który z piłkarzy sam z siebie korzysta ze specjalnego strzału, o którym nieco szerzej będzie w dalszych akapitach. Możemy również wykonywać skoki, w tym na zawodników naszej drużyny, lub przybrać postać gąsienicy i czołgać się, uderzając futbolówkę głową. Przyznajcie, w FIFIe czy PESie nie ma zawodników trzymających kumpli na barana, chyba że w jakiś modach.
Najlepsza taktyka – 2-1-2 ;)
Co do samych ingerencji w mecz. Możemy ustalić taktykę, a w niej formację, a także wstawić poszczególnych graczy na wskazanych przez nas pozycjach. Nic nie stoi na przeszkodzie, by napastnik bronił, a golkiper strzelał efektowne bramki. Od razu sprzedam Wam bardzo dobrą taktykę do pokonywania nawet najmocniejszych przeciwników. Rzadko kiedy to właśnie Kunio był zawodnikiem, w którego się wcielałam. Najczęściej drużyną sterował Yoritsune. Ta zmiana nie była podyktowana większą sympatią do gości w samurajskich kucykach kosztem stylówy na Elvisa. Yoritsune, gdy podskakiwał, robił to zdecydowanie lepiej niż pozostali członkowie drużyny. Dzięki temu nie musiałam wdawać się w jakieś niepotrzebne dryblingi i wchodzić z piłką do bramki, jak to robią zawodnicy Ekstraklasy, ale mogłam mijać wszystkich właśnie w taki sposób. Po takim rajdzie w podskokach nie pozostało już nic innego, jak tylko roznieść bramkarza razem z siatką bramki. Nie musicie dziękować.
Do tego mamy jeszcze opcje bardziej szczegółowe. Możemy choćby zdecydować jak mają reagować obrońcy, czy bramkarz może wychodzić ze swojego pola karnego, a także czy nasi koledzy mają sami kreować akcje i strzelać gole, czy raczej grać na nas. Zawsze bardzo lubiłam, gdy golkiperzy rywali brali sprawę w swoje nogi. Nie było wówczas nic prostszego od sprzedania im kuksańca i skierowania futbolówki do bramki. Co ważne, każdy zawodnik ma swoje cechy piłkarskie, jak również konkretną osobowość. Są tacy, którzy niechętnie podają, nawet mimo wcześniejszych ustaleń. Bardzo podoba mi się również możliwość doboru ścieżki dźwiękowej. Jest ona tak skonstruowana, że kilka kawałków ze względu na swój rytm i melodykę odpowiada drużynom afrykańskim, inne z kolei latynoskim. Jednak to od nas zależy, czy zdecydujemy się na domyślny utwór, czy ulubiony. Sama gustowałam bardziej w południowo amerykańskich klimatach i w dobie sprzed Internetu (w moim domu) lubiłam czasem po prostu wrzucić sobie w przerwie spotkania jakiś utwór i go wysłuchać.
Prawdziwy OST
Do zwycięstwa potrzebne nam będą nie tylko umiejętności. Każdy mecz rozgrywamy w innej szerokości geograficznej, o czym świadczy „murawa”. Nikogo nie obrażając, część boisk przypomina znane nam z naszego podwórka warunki gliwickie i radomskie. Owszem, zdarza się, że jest to ładnie przystrzyżona trawa, jednak innym razem to po prostu piasek albo nawet pokłady bagna, w których nasi zawodnicy z radością się zatapiają. Do tego dochodzą warunki atmosferyczne. Czasem przez boisko przelatuje tornado, które wciąga zawodników i piłkę. Piorun, który trafi w futbolówkę, powoduje jej naładowanie elektryczne. Wówczas uderzenie nią zawodnika również prowadzi do cierpienia związanego z nadmiarem prądu. Czasem nawet niefortunne podbicie sprawi, że sami się popieścimy (bez podtekstów). Tutaj ponownie możemy wykorzystać bramkarza rywali. Jeśli uda nam się go ustrzelić, znów będziemy mieć przed sobą pustą bramkę, gdyż ten będzie przez jakiś czas wracał do siebie.
Sama rozgrywka zdecydowanie przypomina inne tytuły, w których gwiazdą jest Kunio. Gracz steruje jednym zawodnikiem, który na boisku przyjmuje pozycję playmaykera. Generalnie pojęcie faulu nie istnieje, zabieramy przeciwnikom piłkę kopiąc ich lub uderzając. Do tego każda drużyna ma charakterystyczny super strzał, dużo trudniejszy do obrony dla bramkarza niż standardowe kopnięcie. Jedynie w Japonii różne specjalne strzały ma każdy z zawodników, w innych teamach są one takie same dla każdego gracza. Mam wrażenie, że to, czy piłka wpadnie do siatki, czy nie, jest jednak losowe, ponieważ czasem te mocniejsze ataki wchodzą jak nóż w masło, a czasem bramkarz niemal bez oporu wybija. Do moich ulubionych super strzałów z pewnością należała shurikenowa gwiazdka, pompujący się balon oraz specjalność Brazylijczyków – zabójcza ryba. Twórcy faktycznie poszli po całości i stworzyli sympatyczne uniwersum. Każda strzelona bramka jest okraszona efektowną cieszynką, na którą także mamy wpływ. Możemy po prostu przebiec się pod tablicą z wynikiem lub przy okazji strzelić sobie salto. Jak na NES-ową grę tytuł jest bardzo bogaty w szczegóły i niuanse.
Podaj!
Na uwagę zasługuje bardzo szczegółowa grafika. Owszem, sama animacja jest bardzo umowna, ale należy zwrócić uwagę, że każdy gracz ma inny wygląd, do tego dochodzi mimika twarzy w zależności od strzelenia gola, utraty, czy zarobienia z piąchy. Twórcy postarali się nawet o to, abyśmy mogli zobaczyć nastrój zawodników w czasie przerwy. Kiedy po gwizdku kończącym pierwszą połowę ponownie przenosimy się do szatni, nasi gracze są wściekli lub zadowoleni w zależności od wyniku. Niby nic nieznacząca sprawa, ale ukazuje komizm designerów oraz zaangażowanie w jak największe przedstawienie realiów. O murawie już nieco wspomniano, jednak grając sparing lub karne można zdecydować, jak ma wyglądać, a opcji także jest kilka. Chyba rzeczywiście najbardziej mnie ujmowała błotnista murawa, w której po chwili nieuwagi ginęli nasi gracze oraz opcja z burzą, gdzie tornado mogło sprowadzić piłkarzy na zupełnie inną część boiska niż ta, w której się znajdywali. Podkreślono również niuanse geograficzne. Gdy już wybierzemy przeciwnika, oprócz flag zespołów ukazuje nam się środek lokomocji, którym zdążamy na dane spotkanie. Kolejna mała rzecz, która cieszy.
Niewątpliwie Goal 3 jest jedną z najważniejszych produkcji studia Technos. Do dzisiaj ma wielu zapalonych wyznawców, poza tym to tytuł, który świetnie się sprawdza przy dłuższych posiadówkach. Trudno wskazać tu jakieś mankamenty, może jedynie to, że nasz bramkarz podając do Kunia ZAWSZE gra na zawodnika drużyny przeciwnej, a także brak naszej reprezentacji – zastanówmy się tylko, co według Japończyków jest dla Polski na tyle charakterystyczne, by użyć tego jako super strzału? Ekstra pierogi? Kradzież piłki (bo łoni to tyko kradną!), passat, flaszka? Zachęcam do dzielenia się propozycjami w komentarzach. Chyba że w tym momencie odpalacie Pegaza albo emulator i sięgacie po Goal 3, wówczas jesteście usprawiedliwieni. W mojej topce gra znalazła się na zaszczytnym i należytym miejscu, dlatego inna ocena niż medal byłaby sporym nieporozumieniem. Mistrzostwa za pasem, nie ma co kombinować, trzeba ustalać taktykę, która przyćmiewa naszą rodzimą “lagę na Robercika”.