Recenzja | Mitsume Ga Tooru (NES)

Mitsume-Ga-Tooru nesW miejscowości, w której się wychowywałam, panował chamski zwyczaj niezwracania pożyczonych gier. Wielokrotnie zdarzało się, że ktoś pożyczył „dyskietkę do Pegasusa”, która potem wędrowała przez całą wieś lub wracała w stanie wskazującym na spożycie zużycie. Niestety, jako bąbelek rzadko zapamiętywałam tytuły gier, czasem ich nie rozumiałam, bo były po japońsku, wobec czego niektóre produkcje, jakie w ten sposób traciłam, odnajdywałam później przypadkiem, sprawdzając na chybił-trafił gry z emulatora. Tak było w przypadku opisywanej przeze mnie produkcji, na którą na szczęście natrafiłam w wersji zhackowanej, ale i do oryginału udało mi się dotrzeć.


Mitsume Ga Tooru

三つ目がとおる

Natsume – NES (1992)

Platformówka / Shooter

Mitsume Ga Tooru to ekranizacja anime z lat 90. Główny bohater, trójoki chłopiec, musi zmagać się ze złem, które wbrew własnej woli sam wyzwala. Otóż jego dodatkowe oko nie tylko wpływa negatywnie na aspekt wizualny, ale i uwalnia złą energię. Ta z kolei powoduje, że chłopak dokonuje transformacji w złego człenia, który przywołuje demony i nimi rozporządza. W związku z powyższym musi nosić plaster, bandaż lub jakieś inne ustrojstwo, które zakryje dodatkowe oko. Przyznam szczerze, że choć grałam w tę grę na Pegazusie już lata temu, nie wiedziałam, że jest ona adaptacją. W produkcji Natsume, wydanej w 1992 roku, wcielamy się właśnie w przedstawionego bohatera, Hosuke Sharaku, który rusza na ratunek swojej przyjaciółce, Wato, porwanej przez złego Godaru. Tak przedstawia się linia fabularna, pora zatem przejść do rozgrywki.

Na początek mega zaleta tytułu – możliwość wyboru poziomu trudności. Za dzieciaka, kiedy w ogóle nie szprechałam po angielsku, klikałam raz jedną opcję, raz drugą, zupełnie randomowo, nieświadoma tego, że sama kręcę na siebie bicz. Teraz, starsza i doświadczona, z czystym sumieniem wybieram easy. Hosuke jest dość charakterystyczny, ponieważ oprócz nadprogramowego oka wyróżnia go łysa glaca, jednak nie jest to przedstawiciel sebixów, gdyż porusza się w niebieskim uniformie, a nie dresach z trzema paskami, choć równocześnie trzeba przyznać, że problemy rozwiązuje podobnie. No więc nasz bohater wyrusza w podróż, trwającą łącznie pięć leveli (gdzie ostatni jest wypasisty, pełen podetapów i minibossów), na których przyjdzie nam przemierzać różne krainy – trafimy i na pustynię i do groty z kolcami, przejedziemy się na załadowanym aucie, obskakiwanym przez psy. Trudno tu o jakąś logikę, ale co ciekawe, gra nie sprawia wrażenia totalnie abstrakcyjnej. Na początku rozprawiamy się z wrogami naszą jednolitą amunicją wypuszczaną z oka, kiedy jednak zarobimy trochę pieniędzy i ruszymy na shopping, możemy wykupić także trzy specjalne bronie. Polecam mocno Super-Sonic, da się na nim przejść całą grę, ale w niektórych levelach, zwłaszcza, gdy przeciwnicy będą blisko ziemi, warto mieć w ekwipunku Hyper Aurę. Fajnie, że w dowolnym momencie można przełączać bronie, nie tracąc jednej kosztem drugiej. Ekwipunek zeruje nam się dopiero po utracie życia. Nim jednak do tego dojdzie, pomijając dramatyczne wpadnięcie w przepaść (z przepaści może nas uratować ptak) lub kolce, mamy możliwość przyjęcia kilku ciosów na klatę.

Na końcu każdego levelu czeka nas walka z Szefem. To są dopiero przeciwnicy od czapy! Na początek przyjdzie nam zmierzyć się z pseudo szczurem. Pamiętam, że miałam niezły zonk, gdy stanęłam z nim w szranki. Nawalam na turbo najlepszym strzelaniem, a gość ani drgnie! Po jakimś czasie dostrzegłam, że plastry, które wypuszcza statua z tła, nie atakują jedynie mnie, ale i mojego rywala. Wówczas był przez pewien czasu unieruchomiony i właśnie wtedy strzelanie zadawało mu ból – sprytnie! Dalej mamy wielki worek z ramieniem (!?). Atakujemy pulsujący środek, równocześnie unikając sierpowego, no i standardowo wypuszczanych plastrów. Na drodze stanie nam jeszcze mega komputer, przypominający Zordona z Power Rangers, pierdołowaty duch oraz poważniejsi przeciwnicy na samym końcu, ale tego już Wam nie będę zdradzać, zresztą i tak przejdziecie tę grę, jeśli tylko zaczniecie w nią grać, ponieważ jest mega wciągająca.

Z ciekawych rozwiązań rozgrywki, warto poruszyć kwestię pieniędzy. Otóż każdy ubity niemilec pozostawia po sobie monetę (bossowie nawet garść). Zasada jest prosta. Mały stwór, mała moneta, analogicznie z dużym. Jednakże, każdą z monet możemy kilka razy podbić strzelaniem i przybierze wyższy nominał punktowy! Oczywiście działa to tylko raz na jednej monecie, należy też pamiętać, że jak za długo nie trafiamy to może nam zniknąć, niemniej to naprawdę ciekawa sprawa. Podobnie jak pieniężny bonus, który polega na zlokalizowaniu miejsca przebywania koguta z mamoną. Znajduje się on w kilku określonych miejscach. Tak jak choćby w serii Adventure Island, musimy strzelić kilka razy w to miejsce (strzał się jakby blokuje), po czym pojawia się ten przedstawiciel drobiu, w moim domu zwany po prostu kokotem, i obdarza nas kilkoma monetami.

Gdyby ocenie podlegała jedynie sfera audio-wizualna, bez wahania dałabym medal. Gra jest piękna i posiada świetne udźwiękowienie. Podrzucam Wam niżej mój ulubiony kawałek. Levele są zróżnicowane, przeciwnicy rzadko się powtarzają, sporo kolorów, scenki z fabułą między kolejnymi poziomami. Czego tam nie ma?! No i właśnie ta hipnotyzująca muzyka, czasem radosna i energiczna, czasem zachęcająca do walki – świetnie dobrany dźwięk do pojedynków z bossami – ale i spokojniejsza. Jeżeli ktoś jest fanem Pokemonów, może sobie sprawić hack tej gry, jakim jest Pokemon Red Version. Startuje się od drugiego levelu i wciela się w Charmeleona, jedynie podczas animacji przywoływania lagi zmienia się w naszego głównego bohatera, poza tym nadal jest sobą.

W mojej opinii Mitsume ga Tooru to świetny tytuł, jeden z najlepszych na Famicoma. Płynna akcja, sympatyczny bohater, posiadacz okazałego ptaka (jakkolwiek by to nie brzmiało), sporo ciekawych rozwiązań, a przede wszystkim grywalność. To tytuł, do którego chętnie się wraca, właściwie się nie nudzi. Fantastyczne udźwiękowienie, dobra muzyka, jeśli podpasuje do nowych kafelków w bingo, nic, tylko brać!

Retrometr

3 grosze od LukegaX

Jedna z tych gier, w którą kiedyś grało się na pegazusie i nie pamięta się jak się nazywała. Co nie powinno dziwić zważywszy na to, że nieoficjalnie na kartridżach i składanka tytuł widniał pod nazwą „3 eyes”. Pod względem gameplayu mocno przypomina mieszankę Megamanów z tytułami od Konami. Ot wcielamy się w bezimiennego chłopca z trzecim okiem na czole, który z pomocą telekinetycznych zdolności ciska pociskami w przeciwników. Za praktycznie każdego delikwenta dostajemy monetki za które będziemy mogli kupić jedną z trzech broni lub dodatkowe życia. Dodatkowo, gdy przytrzymamy klawisz ataku przez dłuższą chwilę nasz trójoki przywoła magiczną włócznię, którą można wykorzystać do ataku lub jako trampolinę gdy na nią wskoczymy. A warto nieco pozwiedzać, gdyż istnieje szansa że trafimy na ukryte, dodatkowe źródło dochodu, a jak wiadomo, im człowiek ma więcej pieniążków, tym bardziej szczęśliwy.

Graficznie Mitsume Ga Tooru prezentuje się przyzwoicie dobrze. W tle przygrywa miła, acz niczym nie wyróżniająca się muzyka, a  poziomy są ciekawie zaprojektowanie. Jednym słowem jest to kolejny porządny tytuł do pogrania na pegazusie, nie wnoszący nie wiadomo czego do rozgrywki. Ma po prostu bawić i robi to dobrze, więc ocena jak najbardziej zielona.

O Prezesowa 68 artykułów
Nowa na pokładzie, gotowa do pracy! Ulubione gatunki gier: jRPG-i, wszelkie Simsy, sportowe, platformówki, "GTA podobne" oraz tytuły poruszające problematykę moralną. Posiadane platformy: NES (no dobra, Pegasus), PSX, PS2, PSP, PC, od niedawna także PS3, przy czym najukochańszą jest ta pierwsza. Raczej casual niż hardcore, niemniej potrafiąca docenić tytuły kopiące w rzyć.