Niesiony atakiem zakupoholizmu podczas przeglądania obniżek cen na GOG-u postanowiłem zakupić kilka starszych tytułów, które przypomną mi jak to fajnie było kiedyś pograć na pececie. Oprócz Arcanum (spodziewajcie się recki) do mojej kolekcji trafił również Nosferatu: Wrath of Malachi (2003). Pamiętam, że swego czasu ten tytuł zbierał w prasie i mediach internetowych całkiem przyzwoite oceny, więc postanowiłem dać mu szansę. Czy słusznie? O tym w dalszej części tekstu.
Nocny wypad do zamku
W grze wcielamy się w postać Jamesa Pattersona, który wyrusza w podróż do Rumunii, aby pojawić się na ślubie jego siostry Rebecci z zamożnym rumuńskim hrabią. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że hrabia jest wampirem (no kto by się spodziewał), rodzinka została uprowadzona i to my będziemy musieli ich odnaleźć i uratować. Wyposażeni początkowo w miecz i krucyfiks wyruszamy na akcję ratunkową do przeklętego zamku.
Zamek hrabiego wypełniony jest po brzegi wszelkiego rodzaju plugastwem, któremu bardzo zależy na zakończeniu naszego żywota. Demoniczne psy, ghule, wampiry, ludzkie sługusy hrabiego, czyli wypisz, wymaluj – horrorowy standard. Oprócz wymienionych wcześniej – miecza i krucyfiksu, do odsyłania wampirów w niebyt wykorzystamy również klasyczny oręż łowcy wampirów, czyli osinowe kołki, czosnek, broń palną (rewolwer, muszkiet i karabin maszynowy). Dodatkowo James będzie mógł zwiększyć swoje szanse przeżycia dzięki napojom regenerującym żywotność, polepszającym szybkość, czy dodającym wigoru. Większość z tych przedmiotów zdobędziemy dzięki uratowaniu konkretnego krewniaka więzionego w zamku. Na akcję ratunkową mamy jednak ograniczony czas i jeżeli nie uda nam się dotrzeć do więźnia dostatecznie szybko, to zostanie on zamordowany, a tym samym jego siły witalne posłużą do wzmocnienia hrabiego.
RH+ i RH-
Akcję w Gniewie Malachiego przedstawiono z perspektywy pierwszej osoby. Nie jest to jednak typowy FPS, bo pomimo tego, że w grze trochę postrzelamy, to bliżej jej do survival horroru, niż do takiego Serious Sama. Momentami ten survival staje się wyjątkowo wymagający, czego powodem są losowo generowane lokacje i odnawiający się w zamku przeciwnicy. Niestety z opcji szybkiego zapisu i szybkiego wczytania korzystać będziemy często, bo śmierć w Nosferatu dopada nas na każdym kroku. Standardowi przeciwnicy nie stanowią problemu, aczkolwiek często występujące ghulopodobne wampiry potrafią zabić Jamesa trzema ciosami. Przy czym same wykazują się wyjątkową odpornością na srebro i krzyż. Szybko położyć może je jedynie celny strzał z pistoletu. Jak na złość amunicji oraz prochu strzelniczego nigdy nie ma pod dostatkiem, co przy ciągłym odnawianiu się przeciwników wywołuje spory ból w dolnej części pleców. Upierdliwym jest zwłaszcza sytuacja kiedy wchodzimy do nowego pomieszczenia, zabijamy w nim wszystko co się rusza, natrafiamy na zamknięte drzwi i co zrobić – cofamy się do poprzednich pomieszczeń. Teoretycznie zabiliśmy w nich wszystko, więc nic nie powinno nas tam zaskoczyć. W praktyce wygląda to na ogół tak, że znikąd pojawiają się przeciwnicy i znów musimy z nimi walczyć (lubią zwłaszcza atakować od tyłu). Kiedy eskortujemy któregoś z krewniaków, to nagły atak nieprzyjaciela zwiększa szansę na jego zgon, ponieważ jedyną obroną jaką stosują krewni Jamesa przed stworami nocy jest stanie w miejscu i zasłanianie twarzy. Trzeba przyznać, że to jedna z najgłupszych taktyk jaką można wybrać w takiej sytuacji. SI bohaterów niezależnych w tej grze zwyczajnie nie istnieje i szczerze nie dziwi fakt, że wszyscy zostali uprowadzeni i uwięzieni. Fakt totalnej losowości skutecznie obniża przyjemność z gry, bo przy ciągle odnawiających się przeciwnikach tylko kwestią czasu jest, aż wystrzelamy się z amunicji i pozostaniemy totalnie bezbronni. O jakiejkolwiek mapie możemy zapomnieć, także błądzenie po komnatach to standardowa sytuacja.
Od strony technicznej gra zniosła próbę czasu znośnie i nie trąci myszką. Wersja audio-wizualna stylizowana jest na klasyczne horrory, a zastosowany filtr graficzny nadaje oprawie klimat “starości” i przywołuje skojarzenia m.in. z filmowym Nosferatu: Symfonia Grozy (1922). Warstwa muzyczna jeszcze mocniej podkreśla atmosferę zaszczucia i nadciągającej zagłady. Grając późno w nocy ze słuchawkami na uszach można się faktycznie przestraszyć. Dodatkowe smaczki, jak np. rozmieszczone gdzieniegdzie trumny ze śpiącymi wampirami (które notabene możemy przygwoździć kołkiem), czy niepokojąca mgiełka na dziedzińcu i zamkowym cmentarzu pozytywnie wpływają na immersję.
Z Nosferatu: Wrath of Malachi jest ten problem, że o ile jako horror sprawdza się całkiem dobrze, tak pod względem technicznym jest typowym średniakiem. Irytujące SI NPC-ów, losowe generowanie pomieszczeń, brak mapy, stale odradzający się przeciwnicy. Dla mnie to wady, które nie pozwalają na wystawienie oceny wyższej, niż ta widoczna w retrometrze. Sprawdzić można, ale szału nie oczekujcie.