Jestem weganką, trenuję crossfit i studiuję prawo. Co prawda żadne z tych określeń do mnie nie pasuje – choć po prawdzie przydałaby się zdrowa dieta i sensowne ćwiczonka – oraz nigdy nie miałam ciągot do klimatów sądowych, z wyjątkiem może oglądania po szkole bodaj najpopularniejszej polskiej sędziny o dwóch imionach. Tymczasem jakiś czas temu nabyłam na peceta grę, do której zachęciły mnie… liczne memy. Wielokrotnie widziałam postać, jak się okazało, Phoenixa Wrighta, a nad nim dymek ze zwrotem “hold it!” lub “objection!“. Niezwykle mnie to zaintrygowało, a że nie posiadam przenośnej konsolki Nintendo ani PS4, wybór padł właśnie na pieca. Wiem, że jej edycja komputerowa to żadne retro, ale w sumie niewiele nastąpiło poprawek względem innych maszynek, dlatego pozwoliłam sobie zrecenzować ten tytuł na RnG.
Biuro naszego adwokata
Jak nietrudno się domyślić, wcielamy się w tytułowego bohatera. Phoenix właśnie został adwokatem i wyrusza na bój o sprawiedliwość w amerykańskich sądach. Jego zadaniem w poszczególnych epizodach będzie dowiedzenie niewinności swoich klientów. Jak tego dokona? Najpierw musi sam poprowadzić mini śledztwo, zebrać dowody i porozmawiać ze świadkami. Należy badać każdą wskazówkę – część z nich okaże się nieprzydatna, niemniej kluczowa może być nawet ta najbardziej niepozorna. Po podróżowaniu, szukaniu i rozmowach przechodzimy do rozprawy. Tam trzeba z kolei uważnie słuchać zeznań świadków. Jeżeli pojawią się jakieś nieścisłości Phoenix musi zareagować. Ma możliwość drążenia tematu (hold it!) lub wskazania dowodu na kłamstwo (objection!). U góry ekranu pojawia się coś w rodzaju paska HP. Każde niepoprawne skojarzenie odbiera jego fragment, zaś całkowite wyzerowanie sprawia, że przegrywamy. Dlatego też czasem trzeba się naprawdę dobrze zastanowić, żeby nie zaliczyć wpadki i nie skazać klienta na lata japońskiej tiurmy.
Należy jednak zaznaczyć, że rozwiązywanie spraw to nie jedyna atrakcja tytułu ani nawet element napędowy rozgrywki. Są nimi na pewno wszechobecny komizm i lekkie podejście do tematu, a także świetnie zarysowane postaci, z których każda jest w jakiś sposób oryginalna i zapamiętywalna – bez względu na to, czy stoi po jasnej, czy ciemnej stronie mocy. Pierwsza sprawa to taki tutorial, który wprowadza nas w mechanikę rozgrywki oraz przedstawia nam ważne postaci. Mia jest przełożoną Phoenixa i wprowadza go do zawodu. Z czasem (nie zdradzę powodu, żeby nikomu nie psuć poznawania historii) u boku prawnika staje jej młodsza, nieco infantylna siostra, Maya. Zawsze bardzo angażuje się w sprawy, niekoniecznie pomagając w tym Wrightowi, jednak posiada bardzo cenną, choć jeszcze nie do końca opanowaną umiejętność. Podobnie jak jej matka potrafi porozumiewać się ze zmarłymi, co w przypadku skutecznego użycia pomaga rozwiązywać nawet najtrudniejsze sprawy. Ważną postacią jest także cyniczny i wystylizowany na panicza Edgeworth. To znany prokurator, antagonista Phoenixa. Wraz z rozwojem wydarzeń poznajemy historię znajomości dwóch panów. W wielu sprawach towarzyszy nam komisarz Gumshoe. Często działa bardzo wybuchowo i przypomina raczej przygłupiego olbrzyma, ale to poczciwy chłop. Nie należy zapomnieć także o naszym sędzi. Jest on uosobieniem wszelkich problemów japońskiego sądownictwa (mimo miejsca akcji jest to jednak satyra na tamtejsze sądy). Phoenix przyłapuje świadka na kłamstwie? Nie szkodzi, niech świadek złoży zeznania jeszcze raz! Sytuacje z sali sądowej są zwykle przerysowane do granic możliwości, co jeszcze bardziej podkręca komizm sytuacyjny. Należy jeszcze dodać, że jak to w typowym japońskim visual novel, wiele kobiet ma stylówy “im mniej na sobie, tym lepiej“, co również wpływa na werdykt sędziego oraz poruszenie na sali sądowej.
Twórcy próbowali wkupić się także w łaski kobiet
Jedni uznają to za zaletę, inni za wadę, jednak nie wszystkie sprawy da się rozwiązać dzięki rozwiniętej dedukcji. Czasem gra postawi nas w takiej sytuacji, że nie będziemy w stanie znaleźć żadnego haka na zeznającego świadka. Okazuje się wówczas, że taki był zabieg fabularny – nagle dzieje się coś niezależnego od nas, co wnosi jakąś nowość do śledztwa. W ogóle, jak już lekko zasugerowałam, sporo w czasie rozpraw absurdu, dlatego nasze myślenie musi być często bardzo abstrakcyjne. Zwykle jedna sprawa trwa kilka dni. Kiedy tylko wybieramy się w jakieś miejsce lub znajdujemy dowód, co posuwa naprzód fabułę, u dołu ekranu pojawia się data oraz godzina. Niemal stale mamy dostęp do biura Phoenixa oraz więzienia, gdyż to tam przetrzymywani są nasi klienci. Miejscówki są statyczne, kiedy postanawiamy je przeszukać, w miejscu kursora pojawia się niewielka lupka. Najczęściej ma kolor niebieski, jeśli jednak natrafiamy na poszlakę lub cokolwiek, co może skomentować nasz prawnik lub Maya, przybiera nieco pomarańczową barwę. Czasem znajdziemy kluczową poszlakę, innym razem usłyszymy ironiczny komentarz Phoenixa lub choćby prośby Mayi o zakup pysznego jedzenia. W ogóle, przebywając gdziekolwiek, mamy kilka opcji działania oprócz wspomnianego przeszukania. Możemy zmienić lokację albo porozmawiać z postacią przebywającą w danym miejscu. Czasem otrzymujemy kilka opcji dialogowych, w sumie kolejność poruszanych kwestii jest dowolna, niemniej zwykle i tak trzeba wyczerpać wszystkie, by zdobyć potrzebne informacje.
Teoretycznie przed każdą sprawą dostajemy krótką scenkę zbrodni. Jest ona skonstruowana w taki sposób, że nie ukazuje jednoznacznie kto dopuścił się omawianego czynu (najczęściej). Dzięki temu nie tylko rozpracowujemy sprawę, ale też sami możemy zastanawiać się, kto naprawdę stoi za misterną intrygą. Od razu mówię, że zwykle pierwsze intuicje okażą się zwodnicze. Tym bardziej, że gra lubi serwować masę plot twistów. Choć każda sprawa dotyczy kogoś innego (z małymi wyjątkami), wiele wątków z poprzednich rozpraw przeplata się ze sobą. Dzięki temu mamy poczucie ciągłości historii Phoenixa, a nie wyłącznie zabawy w adwokata, oderwanej od większej całości. Tym, co może nie każdego zadowolić jest jednak liniowość. Żeby odkryć, kto stoi za zbrodnią musimy po prostu wskazać konkretny dowód lub przeć osobę przy takim, a nie innym stwierdzeniu. Szkoda, że nie istnieje więcej opcji, np. łączenie kilku poszlak lub coś podobnego. Jeśli ktoś jest leniwy, a chciałby zaliczyć grę do naszego Bingo, może ją szybko przejść z poradnikiem.
Nasz główny antagonista
Fajny bajer posiada wersja przygód adwokata na konsolę Nintendo DS. Dzięki wbudowanemu głośniczkowi możemy sami bezpośrednio zainterweniować w prowadzonej sprawie i krzyknąć choćby objection!, gdy nie zgadzamy się z zeznaniami. Oczywiście, można i bez tego, ale to kolejny element wzmacniający immersję. Naturalnie inaczej też funkcjonuje tutaj kwestia gromadzenia dowodów, na co pozwala dotykowy ekran. Do tego, dzięki popularności, jaką zdobyła gra, powstało również anime o Phoenixie. Przyznaję, że jakoś mnie odrzuciło na wstępie (nasz adwokat taki niepodobny :p) i później nie próbowałam do niego wracać, choć może w czasie wolnego jakoś ogarnę temat.
Grafika bardzo przypadła mi do gustu. Jest charakterystyczna, niemal nie czuć tego, że mimo wszystko większość gry jest statyczna. Nasze postaci żywiołowo reagują na to, co dzieje się podczas rozmów i rozprawy. Nawet teoretycznie nieważne osoby otrzymują ciekawą prezencję. Również wszelkie widoczki nieźle się prezentują. Co prawda nie otrzymujemy możliwości eksploracji 3D, ale to chyba tylko zaburzałoby grywalność. Kiedy szukamy poszlak i znajdujemy coś ciekawego, nasza lupka podświetla się na inny kolor. Podobała mi się również muzyka, jednak jednej rzeczy nie mogę grze wybaczyć. Gdzie jak gdzie, ale tutaj idealnie sprawdziłby się dubbing. Oglądam sobie let’s play, na którym dwie osoby wcielają się w postaci i zdecydowanie lepiej przyjmuję historię. Zazwyczaj odzywamy się my lub osoba, którą widzimy przed sobą, jednak czasem kwestie Phoenixa są na tyle słabe, że trzeba dokładnie sprawdzić, kto w tym momencie mówi. Oczywiście, wspomniane najważniejsze teksty są wykrzykiwane przez naszego prawnika, słychać także jakiekolwiek inne dźwięki z sądu, jak poruszenie na sali po ważnych zeznaniach, czy sędziego uderzającego młotkiem. Co ważne, melodie także zależne są od etapu sprawy. Kiedy jesteśmy blisko przygwożdżenia adwersarza, muzyka zdecydowanie przyspiesza.
In your face!
Przygody prawnika Phoenixa potrafią wciągnąć na długi czas. Spoko sprawą jest opcja zapisania stanu gry w dowolnym momencie. Dzięki temu możemy pozwolić sobie na stawianie ryzykownych tez bez obaw o bezpieczeństwo naszego klienta. Co jakiś czas gra sama będzie nas “pytać”, czy chcemy zrobić sejwa, ale przyznam szczerze, sama korzystałam z opcji zapisu niezmiernie często poza wspomnianą propozycją. Historie przedstawione nam są totalnie absurdalne, jednak często czułam się tak, jakbym czytała dobry, lekki kryminał. Jakby nie patrzeć, mimo sporych dawek humoru zajmujemy się przecież na okrągło morderstwami. Na plus na pewno fakt, że nic w tej grze nie jest oczywiste, więc nie zdarzy się za często, by nasz pierwszy podejrzany okazał się rzeczywiście tym złym. To sprawia, że kolejne epizody będziemy śledzić z zapartym tchem. Żeby nie było tak cukierkowo, czasami faktycznie zdarzy nam się zaciąć, czy to na rozprawie, czy podczas samego śledztwa. Starałam się nie korzystać z solucji, bo cała radość z gry by odpadła, ale czasem delikatnie zerkałam w opis, gdyż inaczej moi ludzie skończyliby w więzieniu :p
Dobijając już do brzegu, Phoenix Wright: Ace Attorney jest naprawdę świetną pozycją. Odstrasza od niej cena, ale jak już przestanie nas boleć tyłek po wydaniu pieniędzy, z pewnością spędzimy z nią sporo miłych wieczorów. Odkryjemy, czy warto inwestować pięć lat życia w studia prawnicze, pośmiejemy się z faktu, że nie tylko u nas w kraju sądownictwo przeżywa problemy, a także sami wcielimy się w obrońcę uciśnionych, który ratuje przed kratami niewinnie oskarżanych ludzi. Mimo tych wszystkich niezaprzeczalnych atutów, największym jest dla mnie humor tej gry. Postaci są mega sympatyczne, historie ciekawe i śmieszne, co w konsekwencji przykuwa przed monitor lub przenośną konsolkę, w zależności od tego, na czym gramy. Wiem, że stawiam sporo zieleni w reckach, ale jestem typem pobłażliwego nauczyciela i naprawdę trzeba mi zaleźć za skórę, żeby mnie zdenerwować lub odwalić totalną manianę, bym obniżała stopnie. Capcom tego nie zrobił, więc werdykt może być tylko jeden.
Ciekawostki:
- w Japonii można było zamówić limitowaną edycję gry, gdzie znajdował się m.in. komiks z przygodami Phoenixa oraz breloczek z japońskim napisem “objection!”
- pierwsze 3 części ukazały się na składance Phoenix Wright: Ace Attorney Trilogy dostępnej prócz ogrywanej wersji PC również m.in. na PS4, Xone, i Switch