Ostatnimi czasy bardzo mało gram w retro, ale nie dlatego, że odeszła ode mnie pasja do szorstkich pikseli. Po prostu ostatnio zbytnio rozsmakowałem się w indykach. Na ratunek, na szczęście, przybyły mi żółwie z pizzą.
Dziś mowa o beat’em up’ie Teenage Mutant Ninja Turtles IV: Turtles in Time wydanym na SNESa w 1992 r. przez mistrzów z Konami. Jest to port wersji arcade powstałej rok wcześniej, ale nie będziemy się nim zajmować, ani do niego odnosić, bo nie jestem z nim zaznajomiony.
Przyznaję, że Żółwie Ninja to dla mnie jedne z najbardziej kultowych postaci w ogóle. Jako dzieciak byłem gotów przytulić wszystko z ich logiem na froncie. Chyba nawet do dziś mam gdzieś ich bidon i rowerową rejestrację “cowabunga” dodawaną do zestawów Kids Club w Burger Kingu. Na NESie, a właściwie Pegasusie, przeszedłem obydwa dostępne tam beat’em up’y i dopiero jako stary koń dorwałem wersję 16 bitową. W tej części nasze milusińskie gady po raz kolejny stają w szranki ze Shredderem i jego bandą. Jak podała w wiadomościach pani Kwiecień niejaki Krang ukradł Statuę Wolności. Pewnie po nieudanej próbie przywłaszczenia sobie Manhattanu połasił się chociaż na posążek na pamiątkę. Nie ma na to zgody! Kęs pizzy, broń do ręki, kolejny kęs pizzy i … jeszcze parę kęsów, co by nie marnować dobrego jedzenia i ruszamy do akcji!
żółwie w pewnym momencie zaczną podróżować w czasie i natrafią między innymi na prehistorię z dinozaurami, statek piracki czy dziki zachód
Po raz kolejny wcielamy się w jednego z czterech żółwi renesansu – Leonardo, Raphael, Michaelangelo i Donatello. Tym razem lepiej zbalansowani, bo wydaje mi się, że w poprzednich częściach zawsze najlepszym wyborem był Don z uwagi na jego długi kij, dzięki czemu zyskiwał na bezpiecznym zasięgu. Tutaj każdy uderza z grubsza tak samo. Istnieją tylko minimalne różnice w szybkości i sile ciosu (co wyczytałem z Wikipedii, bo w sumie sam się tego nie dopatrzyłem :P). Do tego oczywiście możliwa jest gra na dwie osoby, która zawsze daje więcej frajdy ;-). Dostępne umiejętności znacznie przewyższają to co znamy z iteracji 8bitowych, a dzięki pięknej grafice i płynnej animacji mamy wrażenie, że mamy w domu automat. Oprócz podstawowych wymachów bronią i kopniaków z wyskoku możemy się rozbiec (automatycznie lub po ustawieniu w opcjach – manualnie) i na przykład wywalić foot soldierowi z bara/kopa lub zacząć wywijać fikołki. Jest też cios specjalny, który zjada nam odrobinę życia i moim zdaniem jest on totalnie nieużyteczny, bo o wiele skuteczniejszym zagraniem są rzuty. Jeden z nich to chwyt oponenta za rękę i okładanie nim ziemi na lewo i prawo. Nie dość, że po czymś takim wybucha to jeszcze ranimy nim (i to tak ostatecznie) innych pobliskich wrogów. Inny rzut jest mniej efektywny ale jajcarski, bo wyrzucamy oponenta “poza ekran telewizora”. Wizualna perełka!
WOW! Gdzie moje okulary 3D?
Sami przeciwnicy to w sumie podstawa. Mamy footsoldierów w różnych kolorach, czasem dzierżą broń, czasem walczą na pięści. Do tego dochodzą kamienni żołnierze, mousery i parę innych robotów. W późniejszym etapie natkniemy się również na pterodaktyle i spadające stalaktyty… ale że jak to? No, jak sam tytuł sugeruje żółwie w pewnym momencie zaczną podróżować w czasie i natrafią między innymi na prehistorię z dinozaurami, statek piracki czy dziki zachód. Przyznam, że jakoś średnio mi to pasuje, bo jakoś wolę klasyczne otoczenie Nowego Yorku, ale rozumiem, że potrzebne było jakieś urozmaicenie. W końcu po kilku częściach klasyka mogła się przejeść. Na szczęście, niezależnie od okresu w dziejach, zawsze możemy natknąć się na pudełko pizzy przywracające nam życie. W taką wersję historii aż chce się wierzyć.
Co do bossów to obowiązkowo mamy Beebopa i Rocksteady’ego, Kranga, Shreddera i wielu innych znanych i mniej znanych, a więc jest dobrze. Większość z nich ma uproszczony schemat walki, bo chodzą cały czas od lewej do prawej po drodze trochę atakując. Na szczególną uwagę zasługuje jednak pierwsze starcie z Oroku Saki, bo atakuje nas on niemalże zza ekranu telewizora (podobnie jak pierwszy boss w Battletoads) i trzeba atakować go w nietypowy sposób, o którym musicie przekonać się sami.
Oprócz trybu fabularnego (duże słowo) mamy jeszcze areny, w których albo bijemy się z kolegą lub niszczymy wrogów na czas. Niestety kartridż nie ma żadnej bateryjkowej formy zapisu, więc nasze rekordy nie zostaną zapamiętane. Z resztą chyba nie ma aż takiej potrzeby. Zrodziłoby to tylko niepotrzebne koszty. Pozostaje nam stara dobra kartka i długopis lub poważna dokumentacja aparatem ;-)
Strzał na klatę!
Graficznie całość prezentuje się wybornie i czujemy się jakbyśmy mieli automat w domu. Postacie są świetnie wykonane, a wszelkie ninja-ruchy bajecznie płynne (na oko dobrze ponad 100 klatek ;-). Wszystko wydaje się bardzo plastyczne, za wyjątkiem kamiennych żołnierzy, na których (mam wrażenie) poskąpiono sprite’ów. Plansze są kolorowe i żywe, ale moim zdaniem mało urozmaicone. Każdy okres historyczny to ten sam ciągnący się element. Piraci to cały czas statek, kowboje to cały czas pociąg, cały czas ten sam przewijany krajobraz. Mało jest też elementów interaktywnych jak rozbijany hydrant czy wychodzenie przeciwników z tła otoczenia. Oczywiście występują takie elementy – np. żołnierze wskakujący z konia prosto na wagon, ale odsłony 8bitowe niewiele im ustępują, a to przecież generacja wstecz. Ciekawym smaczkiem są opcje graficzne, w których możemy wybrać wygląd żółwi zgodny z animacją lub komiksem. W wersji znanej z zeszytów żółwie mają białe źrenice, a Donatello jest brązowy.
Podłoże muzyczne również stoi na wysokim poziomie. Utwory są skoczne, żywiołowe. Dobrze wpisują się w walkę. Mój faworyt to ten z planszy kowbojskiej, ale może ja po prostu lubię westernowskie klimaty. Wszelkie machnięcia kataną świszczą, a wybuchy i cięższe uderzenia dudnią. Pokuszono się nawet o kilka kwestii mówionych i tak usłyszymy śmiech Shreddera, a na początku każdego poziomu żółwie przeczytają nam jego tytuł. Oczywiście brzmi to średnio, ale ma swój niewątpliwy urok.
Pizza i ninje są ponadczasowe!
Podsumowując Żółwie w Czasie to pozycja obowiązkowa dla każdego fana Turtlesów, a poddaję w wątpliwość, że ktoś może nie być ich fanem. Jest wesoło, kolorowo, wojowniczo i z jajem, a raczej pizzą, jak to u żółwi. Świetna na grę solo, a jeszcze lepsza w duecie. Choć wyżej cenię odsłony 8bitowe (konkretnie drugą i trzecią) ta jest wciąż niesamowita.
Wspaniałe portrety Żółwi Ninja autorstwa naszego kumpla Wojtka Sitarza! [Borsuk]