Robaki, choć to szeroko pojęte określenie, nie kojarzą się z reguły zbyt pozytywnie. Owszem, fanatycy wędkarstwa z pewnością je cenią, jednak najczęściej traktuje się je jako oślizgłe i niezbyt przyjemne byty. Tymczasem ekipa Team 17 już od wielu, wielu lat, próbuje zatrzymać tę tendencję. Ewentualnie ma nam do przekazania informację, że jeśli jeszcze raz z obrzydzeniem zareagujemy na robaczka, ten wystrzeli do nas z bazooki. Nie ukrywam, że do całej serii Worms mam ogromny sentyment. Zaczęło się na demówce i setkach godzin spędzonych z multiplayerem Worms Armageddon (jak na jedynaczkę przystało, mogłam też grać w to “sama ze sobą”, i tak dawało mnóstwo frajdy), przez Worms 2 (już pełniak, licznik godzin też rozbity), dwie części na PSP po nowsze edycje w 3D. Mimo że zgadzam się z tymi, którzy uważają, iż trzeci wymiar nieco popsuł grywalność, niewątpliwie ma on równocześnie sporo nowych opcji do zaoferowania. Tymczasem zaprezentuję dziś moje “przemyślenia” na temat czwartej kanonicznej odsłony robaczków, czyli Worms 4: Mayhem.
Podtytuł polski, czyli Totalna Rozwałka, przywodzi na myśl jakiś sztampowy film z pogranicza sensacji lub bliżej nieokreślonego gatunku, gdzie jeden typek bez broni kopie tyłki całej armii, płatnym zabójcom i wszystkim, którzy mu się nawiną, ewentualnie wspomagając się przedmiotami codziennego użytku. Tymczasem czwóreczka jest jedną z najlepszych odsłon robaczków w trzecim wymiarze. Nie sili się na jakieś innowacje, jak choćby Oblężenie (skądinąd, też sympatyczne), raczej trzyma się gotowych patentów, które w robaczej braci są od lat. Otrzymujemy standardowe tryby gry, czyli możliwość wykonywania misji, tutorial, multiplayer (złoto!). Jak zwykle godziny można spędzać w edytorach. Nasze robaki wyglądają jak tylko chcemy, co pozwala nam na większe zżycie się z nimi. Nie ukrywam, że do moich faworytów należała biskupia czapa i równie wielmożne rękawiczki. Oprócz tego jest cała masa nakryć głowy, różnych fryzurek, okularów, rękawic właśnie. Jeżeli w naszej drużynie przeważają mężczyźni, ewentualnie kobiety mające problemy z hormonami, możemy dołożyć stylowy zarost. Również decydujemy o tym, jakim głosem będzie przemawiać nasza ekipa. Wybór jest naprawdę spory, szczególnie gdy dodamy standardowe już flagę oraz nagrobek (są i piramidki, i znane z poprzednich części muzyczne nagrobki, u mnie dominował krzyż celtycki). Co więcej, gra oferuje pewne wyzwania – zarówno w trybie single jak i multi. Osiąganie ich daje nam monety, a za te możemy kupić nowe elementy do customizacji.
Totalna opo… rozwałka!
Po kolei zacznijmy jednak. Jeżeli ktoś pierwszy raz wrzuca w komputer/konsolę jakąkolwiek odsłonę robaków, warto by było skorzystać z tutoriala. Ten, jak mawiał klasyk, uczy bawiąc i bawi ucząc. Nasza drużyna, którą wybierzemy lub stworzymy od zera, wysiada z pociągu i trafia przed uniwersytet. Tam czeka na nią starszych robak wyglądający jak efekt antropomorfizacji bohatera Powrotu do przyszłości. Zostają nam przedstawione krok po kroku zadania, które wprowadzają nas w mechanikę gry, ale także tworzą pewną fabularną scenkę sytuacyjną (wywalenie z kampusu wczorajszych robali rządzi!). Szczerze polecam również starym wyjadaczom, ponieważ Team 17 po raz kolejny pokazuje, że nawet samouczka nie traktuje po macoszemu.
Decydując się na podjęcie walki w trybie jednoosobowym, mamy przed sobą całkiem ciekawą kampanię. Przyznaję, że do końca nigdy nie dobrnęłam, gdyż robale przeciwnika miały wyższe IQ od moich (ewentualnie zawodziła precyzja w najbardziej decydujących momentach). To jednak, co dane mi było zobaczyć, powinno służyć za odpowiednią rekomendację. Otóż 25 misji, jakie przygotowali twórcy, to nie tylko klasyczny deathmatch, gdzie zasady są analogiczne do piłki nożnej – tam wygrywa drużyna, która strzeli więcej goli, tutaj ta, która na koniec walki ma więcej robaków (w domyśle – gdy przeciwna nie posiada żadnego). Wprowadzone zostały elementy taktyczne, kiedy to musimy załatwić bossa (!), pozbyć się jakiegoś elementu, nie będącego robakiem, itp., itd. Misje wykorzystują nieco trącący myszką motyw wehikułu czasu oraz zepsucia się tegoż, co z kolei prowadzi do ciągu śmiesznych robaczych perypetii.
Are you talking to me?
Nasi różowi bohaterowie nie prowadziliby tak pasjonujących i trzymających w napięciu walk, gdyby nie arsenał, jakim dysponują. Znajdziemy sporo starych, ale jarych narzędzi zbrodni, ale także nowe, szalone pomysły na rozwałkę, totalną zresztą. Robaki strzelały z łuku nim asasyni uznali to za modne, zrzucały betonowe osły na głowy i wprowadzały chaos tam, gdzie panował porządek. Nie ukrywam jednak, że dla mnie o istocie zabawy decydował przede wszystkim kanoniczny arsenał. Mój ukochany święty granat ręczny jest jakoś bardziej sterowny, ciosy także pięknie wchodzą, baseball pozwala nam się cieszyć częstymi home runami, ale uwierzcie, nic nie cieszy tak, jak strącenie przeciwnika ze skarpy/placu budowy/innego wysokiego ustrojstwa jednym robaczym palcem. Poezja!
Oprócz tego, że każda drużyna ma określone bronie w arsenale, czekają nas także zrzuty z powietrza. W specjalnych paczkach znajdują się kolejne typy przedmiotów służących do zabijania, apteczki, ale także pakunki, które dodają naszym podopiecznym konkretny status. Może wśród nich także być uzdrowienie, ale zdarza się umiejętność “czytania” tego, co jest w paczkach, znaczące przyspieszenie różowej ekipy, dalsze skoki. To zaledwie kilka ze sporego tygla opcji, naprawdę ciężko się znudzić, zaś każda kolejna tura przynosi nową szansę (Izabela Prezesoelho). Zwykle grając multi ustawiałam spady co kolejkę, żeby uzbierać nowy arsenał i ciekawe umiejętności, ale także dać się zaskoczyć, co tym razem wpłynie na rozgrywkę.
Dawno, dawno temu…
Same plansze również prezentują się super. Do tego są zdecydowanie większe niż w częściach poprzednich, co zawsze należy liczyć na plus. Standardowo jest kilka stałych motywów, z których możemy skorzystać, ale też istnieje możliwość postawienia na totalnie randomowy układ, w bliżej określonej koncepcji (wybieramy któryś z motywów i wpisujemy ciąg liczb, który ma za zadanie wygenerować określony wygląd). Warto wymienić choćby Prehistorię czy zamek Camelot. Moją ulubioną miejscówą jest boisko do futbolu amerykańskiego. Szczególnie sporo emocji wzbudza nagła śmierć (zmiana zasad po upływie czasu rundy) i trzeba uciekać przed wodą. Poza tym jak to w robakach – kolorowo, wręcz bajkowo, a na pewno groteskowo, gdyż wszystkie ataki, komentarze, uderzenia są śmieszne i jak to często widnieje na opakowaniach rodzinnych gier, mogą grać w nie ludzie od 3. do 103. roku życia (wyjątkiem są Stany Zjednoczone, ale o tym w ciekawostkach).
Uwielbiam elementy losowe w grach. Są naprawdę niewielkie wyjątki, w których mnie to nie cieszy (kompletnie skopany system w Puzzle Quest: Galactrix). Dlatego też pragnę wspomnieć o motywie, który w czwartej kanonicznej części robaczków niezwykle mi się spodobał – to możliwość skorzystania z jednorękiego bandyty w trybie multiplayer. Otóż oprócz zwykłych lub wymyślonych przez nas stylów, drużyn i miejscówki, możemy też wybrać dodatkowe tryby, które obowiązywać będą w rozgrywce. Owszem, można samemu je wskazać, jednak mnie mega kręci losowanie (to chyba już jakaś nerwica natręctw ;)). Spośród kilku dostępnych bajerów można znaleźć większe obrażenia zadawane przez konkretne typy broni, opcję, w której jeden robal z drużyny jest kimś najważniejszym i zabicie go skutkuje odpadnięciem teamu, brak możliwości wykonywania skoków albo taką, kiedy jedynym sposobem na zabicie robaków jest ich utopienie, gdyż żaden dostępny arsenał nie jest w stanie zrobić im krzywdy.
Tym, co zawsze stanowiło samo sedno rozgrywki, jest świetny multiplayer. Możemy mierzyć się maksymalnie z trzema przeciwnymi drużynami, czy to AI, czy naszymi ziomkami (lub zawiązać koalicję przeciwko komputerowi i tym samym zniszczyć system). Do tego na PC dochodzi opcja walki online, choć muszę przyznać, że najczęściej trafiałam w pojedynkach na naszych “przyjaciół ze Wschodu” – na szczęście obyło się bez przyjmowania obelg na temat mojej rodziny, może dlatego, że zwykle przegrywałam. Oprócz klasycznego deathmatcha mamy jeszcze inne opcje. Z ciekawszych warto wymienić choćby “Statue Defend”, który polega na obronie naszego pomnika przy równoczesnym niszczeniu należącego do wrogów. Znajdują się tam jeszcze tryby “Survivor”, “Homelands” i “”Destruction”, wszystkie dokładnie objaśnione w odpowiednim menu, choć tak naprawdę niespecjalnie oryginalne, to raczej mieszanka tego, co znamy.
Coraz bliżej naszych czasów
Co do sfery audiowizualnej mam mieszane uczucia. Wygląd mocno in plus, mnóstwo kolorów, czuć radość, do tego mimika “twarzy” naszych robaków, ich ogólne zachowanie i reakcje na wydarzenia są super. Całe mnóstwo strojów, nakryć głowy, do tego wiele broni zakłada równoczesną zmianę image`u naszych postaci. Z kolei dźwięk niby nie jest zasadniczo zły, ale czuć pewien niedosyt. O ile wszelkie odgłosy wormsów, broni czy wybuchów brzmi w porządku, o tyle autorzy mogli się postarać bardziej w kwestii melodii i muzyczek. Ta, która przygrywa w menu głównym jest taka sobie, nie daje takiego mocnego kopa jak Coconuts w Worms 3D. Wiem, że tamten hit ciężko przebić, ale można było chociaż bardziej spróbować.
Ogólnie Worms 4 Mayhem przypadło mi do gustu. Co prawda nie jest to taki sam hit jak za czasów 2D (to se ne vrati), ale nadal kawał dobrej rozgrywki. Jakby nie patrzeć, lokowanie kolejnej produkcji w dwóch wymiarach mogłoby stanowić podwaliny pod posądzenie o wtórność. Trzeba przyznać, że panowie z Team 17 robią wszystko, by coraz bardziej rozwijać swoje produkcje i je udoskonalać. Świadczy o tym cała masa nowych elementów oraz znany od pierwszych części komizm, który dzięki dokładniejszej grafice może jeszcze mocniej wybrzmieć. O ile części 2D w większości na medal, tak dla mnie Totalna rozwałka zasługuje na zielone światło. Niech świadczą o tym liczne robacze neologizmy występujące w tekście.
Ciekawostki:
- w 2011 roku świat ujrzał produkcję od Team 17 będącą czymś w rodzaju kompilacji Worms 3D oraz Worms 4 Mayhem – Worms Ultimate Mayhem
- każdy uwielbia easter egggi. W omawianej przygodzie robali znajdują się one dosłownie – na kilku planszach są jaja wielkanocne, znalezienie 5 daje nam 2000 monet do późniejszych zakupów
- według PEGI jest to gra dostępna od 3. roku życia, jednak w Stanach Zjednoczonych otrzymała surowszą ocenę – dopiero nastolatkowie powinni po nią sięgać
- to pierwsza gra o robalach, która pozwala tworzyć własne, zmodyfikowane według naszego pomysłu bronie
- recenzja dotyczy wersji na PC, ale gra także ukazała się na konsole: Xbox oraz Playstation2