Amatorska naprawa obudowy komputera Atari. Jest to jedna z moich pierwszych prób naprawy ubytków w obudowie retro-komputera. Zaznaczam, że jestem totalnym amatorem, nie traktujcie więc tego tekstu jako poradnika dla renowatora. Chciałem jedynie pokazać, jak tanim i szybkim sposobem można zreperować mniejsze uszkodzenia czy ubytki i ożywić Waszą zniszczoną czy porysowaną obudowę, niekoniecznie mając na tym polu jakiekolwiek doświadczenie. Ekstremalnie połamane i poniszczone komputery profesjonalnie restauruje na przykład nasz kolega Drygol. Zapraszam na jego stronę, gdzie dowiecie się między innymi jak dokonał niemożliwego, naprawiając dosłownie ZMASAKROWANĄ obudowę od Atari 800XL.
Do pracy będą oczywiście potrzebne narzędzia: pilnik, nożyk budowlany, imadło (pomocne, chociaż nie wymagane), piłka do metalu, mała szpachelka, lutownica, a także papier ścierny o różnej gradacji (od 120 do 600) i trochę chemii: szpachlówka, farby w sprayu, benzyna ekstrakcyjna. Przyda się też… karnisz. Lokalizujemy uszkodzenie. Niestety w przypadku mojej obudowy było ono w dość niedogodnym miejscu, mianowicie ułamany był róg. Oczywiście tego brakującego fragmentu nie miałem, więc konieczne było wypełnienie tego miejsca innym kawałkiem plastiku.
Jedno z gorszych typów uszkodzeń – wyłamany róg.
Z mojego doświadczenia wiem, że przy tego typu operacjach najlepiej wypełnia się otwory w obudowie (takie po przełącznikach, gniazdach itp.). Tam po prostu docinamy brakujący element o odpowiednim kształcie i mocujemy go ciasno w otworze, gdzie trzymany będzie ze wszystkich stron na boki. Wówczas wystarczy dać wzmocnienie poprzez przyklejenie czegoś od środka, lub wtopienie kawałka drutu, który będzie wszystko trzymał w kupie. Pozostaje zaszpachlowanie tego z zewnątrz i oszlifowanie. Wypełnienie ubytku w moim przypadku nie jest proste, ponieważ nie bardzo jest się do czego złapać – pozostaje praktycznie jedyna ścianka, do której możemy coś zamocować. O wiele łatwiej byłoby w przypadku pełnego otworu w obudowie. Należało więc to tak wymyślić, aby uzyskać możliwie największą powierzchnię zamocowania dopasowywanego elementu. Prace zacząłem od zeszlifowania i wyrównania podstawy. Plan był taki aby się dopasować kawałkiem plastikowego kątownika. Jedna z jego ścianek miałaby się trzymać podstawy, druga stanowiłaby frontowe wypełnienie i zapewniła ciągłość rantu w obudowie.
Żeby to naprawić, trzeba najpierw bardziej popsuć.
Niedawno montowałem karnisz w nowym domu i został mi jego odcięty fragment. Ten plastik świetnie się nadawał – jest twardy i mocny, zupełnie jak obudowa komputera. Pozostało więc odciąć kawałek w kształcie kątownika i szlifując go, krok po kroku odpowiednio dopasować do obudowy. Kolor „wypełniacza” nie ma tu kompletnie znaczenia, na koniec i tak trzeba będzie to wszystko zaszpachlować, zeszlifować i pomalować całą obudowę. Podczas próby dopasowania zauważyłem, że kątownik nie bardzo pasuje do obudowy, bowiem powinien mieć kąt rozwarty. Zacząłem więc go delikatnie rozginać i… okazało się że jest zbyt mało elastyczny i po prostu pękł. Będzie trzeba ten nierówny kąt jakoś inaczej zamaskować. Pozostało przygotowanie nowego fragmentu. Na moje szczęście, nie musiałem jechać po nowy karnisz.
Pierwsza próba dopasowania zakończona porażką. Element się ułamał!
Kolejny krok to dopasowanie na długości – udało się to bez większego problemu, resztę ubytków wypełni szpachlówka. Następnie trzeba będzie wyrównać wysokość kątownika tak, aby dopasować się do krawędzi, pozostało więc powolne szlifowanie pilnikiem i dopasowywanie krawędzi. Na koniec warto zeszlifować wszystko papierem ściernym.
Mozolne próby dopasowania – zeszlifuj, przymierz, powtórz.
Dopasowany fragment musimy zamocować na stałe. Nie chciałem tego kleić – obawiałem się, że takie połączenie mogło nie wytrzymać próby czasu. Poza tym jak wspomniałem kąt w obudowie jest rozwarty, więc mój kątownik nie miałby się jak trzymać, ponieważ jego płaszczyzna nie dolegałaby do obudowy. Podpatrzyłem jak to robi Drygol – najlepszą metodą wydawało się wtopienie wzmocnienia z pręta w plastik obudowy oraz moją część. Z pomocą przyszedł tradycyjnie spinacz biurowy – dobry do wszystkiego. Były różne podejścia w stworzeniu jak najlepszego kształtu wzmocnienia z drutu, ostatecznie zdecydowałem się na taki oto patent, mając nadzieję że drut będzie się trzymał z jednej strony – prosta końcówka wtopiona w krawędź, gdzie jest dużo “mięsa”, oraz z drugiej – wygięta końcówka, gdzie można by ją zatopić w narożu. Teraz należy ustawić wypełnienie w miejscu docelowym i uniemożliwić jemu ruch. Tu wystarczył kawałek taśmy izolacyjnej.
Tuż przed spawaniem plastików – najgorszym wg mnie etapem naprawy.
Nigdy się nie zajmowałem spawaniem plastiku i nie mam pojęcia jak to się fachowo robi. Wiem jednak, że topi się on przy wysokiej temperaturze, więc… pozostało stopienie go lutownicą kolbową. Znalazłem zużyty grot, który dodatkowo spłaszczyłem, aby uzyskać większą powierzchnię stapiania. Tutaj ponownie zaznaczę, że wykonuję to amatorsko, więc samo spawanie wyszło mi najgorzej ze wszystkich etapów prac, na szczęście wnętrze to miejsce, gdzie mało kto zagląda. Zamaskujemy to jeszcze potem farbą. A jak to wygląda z zewnątrz, już po zeszlifowaniu papierem ściernym od frontu, możecie zobaczyć na kolejnym zdjęciu. Szlifowanie okazało się konieczne, bowiem podczas spawania, mój fragment, mimo zabezpieczenia, lekko „wyszedł przed szereg” i przestał się licować z przodem obudowy.
Spawanie zakończone sukcesem. Do środka lepiej nie zaglądać…
Kolejnym krokiem było zaszpachlowanie frontu, aby zamaskować nierówności i wszelkie pozostałe ubytki. Szpachla ma się już czego trzymać! Użyłem zwykłej szpachlówki samochodowej z utwardzaczem (uwaga na nieprzyjemny zapach). Schnie bardzo szybko i dość łatwo się szlifuje. Warto poeksperymentować wpierw na kawałku kartonu i sprawdzić jak szybko się utwardza, ewentualnie dodać mniej, lub więcej utwardzacza. Pozostało pomalowanie całości, tym bardziej, że cała obudowa była mocno przybrudzona, miała pogięty emblemat i ogólnie była w kiepskim stanie. Malowanie da jej drugie życie. Przed lakierowaniem usuwamy stare nalepki (przy tej od spodu trzeba się trochę namęczyć i poświęcić jej kilkanaście minut – warto użyć benzyny ekstrakcyjnej). Zdjąłem emblemat (ten także dość ciężko usunąć, tak aby nie poniszczyć), lampkę diody – tu wystarczy uciąć stopiony plastik na którym się ona trzyma. Obudowę należy jeszcze umyć (ciepła wodą z mydłem jak zawsze sprawdza się najlepiej – a dla leniwych pozostaje opcja umycia w zmywarce, nastawionej na niską temperaturę). Na koniec zaleca się lekko przeszlifować papierem całą obudowę i przetrzeć ją delikatną szmatką nasączoną benzyną ekstrakcyjną, starając się nie zostawiać paprochów. Jeśli mamy pod ręką sprężone powietrze, warto przedmuchać nim obudowę. I tak mamy przygotowany element do malowania.
Szpachla dobra na wszystko.
Tu należą się podziękowania dla Darth’a Skalmar’a, który podzielił się ze mną swoją wiedzą i pomógł dobrać odpowiednie farby. Ich dobór nie jest prosty, a moje wcześniejsze eksperymenty nie dawały zadowalających efektów. Farby się lały, lub za szybko się wycierały po kontakcie ze skórą. Często jedna odbarwiała drugą podczas malowania itd. W każdym razie, najpierw dajemy podkład, potem bazę i na koniec lakier bezbarwny. Przy malowaniu warto mieć lekko przewiewne lub wentylowane pomieszczenie, bez zbyt dużego wiatru i latających paprochów. Jeśli robimy to w garażu, na balkonie, lub w kotłowni (jak w moim przypadku) warto zabezpieczyć około 2m2 powierzchni workiem lub kartonami, aby nie zapryskać wszystkiego dookoła. Są też spraye o niskim ciśnieniu – wówczas nie musimy tak bardzo uważać podczas malowania, a i zacieki trudniej porobić. Podczas malowania koniecznie używajcie maski!
Czy te wkręty są fabryczne?
Technologiczne wkręty które widać wkręcone w obudowę pomogły w obracaniu nią podczas malowania – inaczej zostawiłbym tylko ślady palców. W zamontowaniu wkrętów pomogły fabryczne otwory. A tak prezentuje się wypełniony fragment zaraz po malowaniu i po paru dniach schnięcia. Wnętrze nie jest może zbyt piękne, szczególnie po moim mało udanym spawaniu plastiku (celowo go nie pokazuję), ale zostało to delikatnie zamaskowane farbą i już tak nie razi. Poza tym kto będzie zaglądał do wnętrza? Obudowy nie malowałem w środku, myślę, że nie jest to konieczne, poza tym jeśli się już na to zdecydujemy, należałoby raczej zacząć od malowania wewnątrz, a po wyschnięciu malować z zewnątrz. W moim przypadku było i tak już za późno, bowiem malowanie środka już po wykończeniu z zewnątrz mogłoby zostawić niechciane ślady i odpryski farby. Może następne obudowy będą miały lepszą technologię malowania – cały czas się uczę.
Już po operacji plastycznej – pacjent żyje.
A oto górna pokrywa w pełnej okazałości, już założona na komputer. Udało się dobrać w miarę odpowiedni kolor, chociaż jak na mój gust jest trochę za ciemny w stosunku do oryginału, mimo iż na próbniku kolory nie odbiegały zbytnio od siebie. Pozostaje zamówić nowy emblemat, ponieważ ten oryginalny od 130XE, jest lekko przetarty. Na koniec warto zrobić wybielenie klawiatury, ale to już temat na odrębny artykuł. Co zrobiłbym lepiej przy kolejnym projekcie? Na pewno postarałbym się o lepszy sprzęt i podszkolił w spawaniu plastików. Dopasowanie elementów też nie wyszło najlepiej, bo dwie części obudowy nie schodzą się tak dobrze z jednej strony, gdzie odbywało się spawanie (różnica około 0,5mm) – być może wysoka temperatura lekko je odkształciła. Należałoby też wymyślić jakiś sposób na usunięcie gumowych nóżek przed operacją malowania, ponieważ akurat te od Atari bardzo ciężko oderwać. Ich pomalowanie na ten czas wydawało mi się najlepszym pomysłem. Być może warto je delikatnie obmyć patyczkiem nasączonym zmywaczem do paznokci, aby usunąć z nich farbę.
Prawie jak z Pewex’u, tylko odcień jakiś inny…
Uważam, że warto samemu spróbować swoich sił w odrestaurowaniu takiej obudowy. Mi dało to wielką satysfakcję i poprawiło wygląd kiepsko wyglądającego komputera. Zupełnie niewprawieni mogą zacząć od samego malowania, lub próbować ze szpachlowaniem rys. Spawanie plastiku jest dość trudne, wymaga dobrych narzędzi i wprawy, w najgorszym przypadku można jeszcze bardziej uszkodzić obudowę. Podziękowania dla Jesionen’a za udostępnienie obudów do moich eksperymentów. Zapraszamy też do odwiedzenia stron naszych wspomnianych kolegów: Drygol’a i Darth’a Skalmar’a.
Autor: Michał „stRing” Radecki-Mikulicz
Autor o sobie: gracz (głównie Atari 8-bit, C64, Amstrad CPC, Amiga, PS4), muzyk (głównie Pokey), redaktor (Retrokomp, Atari Fan, od dzisiaj RnG), kolekcjoner retro sprzętu i gier.
Ulubione gatunki retro: przygodowe, logiczne, platformowe
Ulubione gatunki modern: „skradanki”, przygodowe
Posiadane platformy: Atari 8-bit (także konsole), C64, C16/Plus4, CPC, GX, PCW, ZX, Amiga i wiele innych…
Zdjęcia dostarczone przez autora.