Rok 1985 to był dobry rok. Narodziłem się wtedy ja, ale narodziła się też wtedy gra Ghost n Goblins, która dała początek nowej serii. Port na domowego NESa podobał mi się baaardzo średnio, ale wszystko miało się zmienić, gdy przygody Sir Artura trafiły na 16 bitowca.
Super Ghouls ‘n Ghosts to trzecia część serii. Wcześniej ukazała się wyżej wspomniana część na NESa i kolejna na Segę Mega Drive. Gra została wydana w 1992 r. i stanowiła jedną z pierwszych produkcji Capcomu na nowe dziecko Nintendo. Zadanie nie było łatwe, trzeba było okiełznać nowy sprzęt i wydać hit, który przyniesie pieniędzory. Dziś obiektywnie można stwierdzić, że sprostali wyzwaniu. Słupki sprzedaży mówią same za siebie, gdyż jest to jedna z najlepiej opchniętych gier w historii żółto-niebieskich. Zacznijmy jednak od podstaw.
Co do stawianych przed nami wyzwań to spodziewać się możemy tradycyjnie idealnie wymierzanych skoków na często bardzo małe platformy, unikaniu śmiertelnych pułapek, czasami walki z czasem, staniem w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, czyli wszystko to co w platformówkach lubimy. Gimnastyka kciuka niestety nie wystarczy, bo przyjdzie nam jeszcze stawić czoła całym hordom tytułowych ghuli, duchów i całej masie innych stworów. Najgorszym problemem w walce z potworami jest losowość ich pojawiania się. Na każdym poziomie jest jeden rodzaj potwora, którego pojawienia nie da się przewidzieć. Na cmentarzu np. spod ziemi ciągle wyłażą zombie. Tutaj nie ma pamięciówki, że “aha tu wyjdzie zombie, to się przygotuję i stanę tu, a toporem rzucę tam“, NIE. One wyłażą ciągle, w różnych miejscach. Można oddać skok w pozornie puste pole, by przy lądowaniu nagle wylazł zgnilec i nas ranił. Nie ma też oporów żeby wróg pojawił się bezpośrednio na nas jak np. robią to duchy, czy wybuchające bulwy.
Jak się przed tym wszystkim bronić? Ano nasz protagonista dostaje całkiem spory arsenał możliwości (przynajmniej w porównaniu z pierwszą odsłoną serii). Po pierwsze, jedna z moich ulubionych umiejętności w grach wideo, podwójny skok! Dzięki niemu możemy skoczyć wyżej, dalej, a ponadto zmienić kierunek lotu i np. uniknąć niebezpieczeństwa pojawiającego się pod nogami. Mamy do dyspozycji 7 rodzajów broni. Niestety tylko 3 są użyteczne, pozostałe zupełnie niegrywalne. Do tego możemy ulepszać naszą zbroję. Co prawda, jak ulepszona by ona nie była, to i tak rozpada się po jednym ciosie, redukując nasz pancerz do bokserek. Nie mniej jednak pierwsze ulepszenie, na zbroję zieloną, wzmacnia obrażenia i możliwości używanej przez nas broni, a drugie, na zbroję złotą, dodaje specjalną umiejętność, która zależna jest od rodzaju dzierżonego oręża. Na przykład używając noża możemy przyzwać smoka, który poważnie rani naszych przeciwników, a posiadając kuszę, możemy odkrywać ukryte skrzynie.
No dobra, czyli gra jest wymagająca, ale summa summarum, dzięki tym wszystkim ulepszeniom da się ją jakoś przejść. SKĄD! Gra jest obrzydliwie trudna! Po pierwsze giniemy po dwóch ciosach. Jak pisałem wyżej, jak lśniąca nasza zbroja by nie była, jeden cios i stoimy w bokserkach, drugi cios i jesteśmy kupą kości. Ewentualnie możemy jeszcze znaleźć tarczę, która uratuje nas przed dodatkowym jednym pociskiem jeśli trafi centralnie w nią. Jest mnóstwo losowych przeciwników na których trudno się nie nadziać. Wyzwania platformowe są bardzo wymagające, tym bardziej, że margines błędu jest bardzo mały lub żaden. Do tego oczywiście grę musimy przejść DWA RAZY. Nie dość, że za drugim razem nasilenie przeciwników staje się nieco gęstsze, to jeszcze aby pokonać ostatniego bossa musimy mieć specjalną broń. Jak ją zdobyć? Musimy mieć na sobie wszystkie możliwe ulepszenia, czyli złotą zbroję i tarczę. Innymi słowy musimy przejść przynajmniej jeden etap nie będąc nawet raz trafionym, odkrywając wszystkie skrzynie. Pocieszeniem może być tylko fakt, że dostępne są 4 poziomy trudności, ale to nie wiele zmienia. Powodzenia!
Na szczęście czas umila dobrze skomponowana muzyka, a przede wszystkim główny motyw przewodni. Używane bronie bardzo ładnie brzęczą, a przeciwnicy smakowicie wybuchają. Po pokonaniu każdego bossa wiwatują nam basowe fanfary. Brakuje może jęków zombie, czy skowytu kojota, ale to tylko 16bitów, więc nie bądźmy czepialscy.
Co się tyczy grafiki to sprite’y postaci są bardzo ładnie i szczegółowo wykonane. Efekty wizualne naszych ataków zarówno jak i ataków przeciwników są też bez większych zastrzeżeń. Mamy laserowe sztylety, ładnie buchają ognie, satysfakcjonującą wybuchają potwory. Tła są średnio ciekawe, a czasem ich w ogóle nie ma, ale zastosowano technikę “pararel scrolling”. Na pewno bardzo przyjemnym zabiegiem jest obracanie się całej planszy dookoła w jednym z leveli.