Recenzje | Abracadabra!, Ocean Detox (Atari XL/XE)

Ocean detoxW swojej rozpikselizowanej i wyścielonej 8-bitami dziupli powita was dzisiaj bardzo płodna atarowska Sikorka, która nadsyła nam nowe artykuły z prędkością światła! Sikor zaprezentuje wam w swoim artykule dwie produkcje. Pierwsza to zręcznościowa gra labiryntowa o nazwie Abracadabra! z 1983 roku (nie mylić z grą przygodowo-tekstową z 1988 roku), która swego czasu była bardzo znanym i lubianym w Polsce tytułem. Druga to recenzowana już na naszych łamach przebojowa gra logiczna zatytułowana Ocean Detox. Wystawiłem swego czasu tej drugiej produkcji zielone światło w retrometrze – czyli ocenę bardzo dobrą i zobaczymy jak naszemu współpracownikowi spodobała się zabawa w podwodnego sprzątacza odpadów przemysłowych… (Borsuk).


ABRACADABRA!

TG SOFTWARE (1983)

ZRĘCZNOŚCIOWA / LABIRYNTOWA

RECENZJA DOTYCZY: ATARI XL/XE / ATARI 5200

Cartridge z grą w wersji na Atari 5200.

Po jaką cholerę jechałem tam na wakacje. „Fajny zamek” – mówili. „Ładne widoki” – mówili. Tylko ten dziwak, właściciel zamku…  Ponoć nieszkodliwy staruszek… Wszystko zaczęło się od tej niefortunnej kolacji. Dobrze mi się ze staruszkiem gaworzyło, tylko po jaką cholerę wdawałem się w dysputę na temat wiszących tam obrazów. Szczególnie zdenerwowała go moja uwaga dotycząca starej, gnuśnej baby na miotle. Okazało się że to jego babka, skurkowaniec mówił, że zmarła trzysta lat temu, a sam ma ponad dwieście pięćdziesiąt wiosen. Wyśmiałem osła… Wtedy… No właśnie wtedy, pokazał mi jakąś cholerną sztuczkę, twierdząc, że jest czarnoksiężnikiem. – Ha, czarnoksiężnikiem – zaśmiałem się – Chyba cyrkowcem! Niezrażony tłumaczył mi jakieś pierdoły, na co mu odparłem – Abrakadabra, Hokus Pokus rośnie sobie mały krokus, stary dziadu nie miej pokus!

Kiedy się obudziłem na zimnej posadzce w jakiejś piwnicy jeszcze do mnie nie dotarło, co tu robię. Usłyszałem śmiech tego dziada i jak przez mgłę doszły do mnie słowa – Ten, co wątpi, szybko trąbi. Kto się boi, długo stoi. Rachu ciachu masz tu stary trochę piachu. Czasu nie marnuj, biegnij co tchu, inaczej zgnijesz tu!  Zimne ściany szybko mnie ocuciły, a krążące tu i ówdzie postaci nie napawały optymizmem. Na szczęście wyczułem w dłoni broń. – Skąd mam tego pieprzonego guna? – przemknęło mi przez myśl. Ruszyłem biegiem po klucz, który dojrzałem przed sobą, gdy nagle przypierniczyłem łbem o ścianę… – Co jest kur… – zacząłem myśl, gdy nagle zobaczyłem jakąś poczwarę idącą w moim kierunku! Niewiele myśląc nacisnąłem spust. W tle słyszałem chichot pierniczonego właściciela zamku…

Stary dziad rzucił jakieś czary?! Ekran tytułowy Abracadabry!

Jedyna myśl jaka mi przyszła do głowy – to to, że wyjdę z tego cholernego labiryntu i utłukę dziadygę! Niestety wpadłem w ślepy zaułek… Zacząłem obmacywać ściany szukając wyjścia z tego czarodziejskiego miejsca, gdy nagle zaczęły się one przesuwać i otworzyły mi przejście. – Pięknie, jednak dziadyga to niezły magik! Cudną sobie urządził piwnicę. Ruchome ściany, krasnale czy gnomy i jeszcze potwory!  – przeszło mi przez myśl i ruszyłem biegiem ku przeznaczeniu….

Grę na Atari XL/XE oraz 5200 (o innych wersjach nie słyszałem, więc jest to chyba kolejny exclusive) sygnuje firma TG Software, została wydana ona na cartridge’u, najprawdopodobniej w wersji budżetowej. W sieci oprócz lakonicznej reklamy na Atarimanii nie ma właściwie śladu po żadnej instrukcji, pudełku, czymkolwiek… Wiemy, że gra została oficjalnie wydana w 1983 roku, a samo TG Software wydało jeszcze trzy inne gry na Atari, wszystkie  w tym samym roku i omawiany dzisiaj tytuł jest zdecydowanie najlepszą produkcją tej firmy…

Co mamy na tapecie? Szesnaście pomieszczeń do ukończenia gry, w postaci jedno-ekranowych labiryntów, a sama rozgrywka polega na zebraniu odpowiednich ilości kluczy i niszczeniu wrogów pociskami, no i oczywiście na dotarciu do wyjścia otwieranego zebranymi kluczami. Wszystko oczywiście w określonym czasie… Na początku możemy wybrać sobie jeden z poziomów trudności (od pierwszego do czwartego) oraz to, czy chcemy grać sami, czy na przemian z drugim graczem (drugi port joysticka). Czyli standardowa gra z tamtego okresu, jakby się wydawało. Nic bardziej mylnego – grę urozmaicono o jeden element, który powoduje, że chce się grać dalej. Tym elementem są ściany labiryntu, a będąc dokładniejszym – ruchome ściany! Przez to pomieszczenia piwnicy są w ciągłym ruchu… Oprócz wrogów, kluczy, czy dziurek do nich – walczymy z upływającym czasem i zmiennokształtnym labiryntem, przez co nie mamy czasu na planowanie.

W ruchomym labiryncie atakują nas gnomy czy jakieś krasnale…

Teraz o samych elementach gry:

– nasz bohater to jakiś młodziak w czapce-bejzbolówce, uzbrojony w magiczną różdżkę, albo jakiś pistolet…

– głównymi wrogami są jakieś krasnale (jak wnoszę po czapkach),

– należy uważać na bomby i je niszczyć – co jakiś czas wykluwają się z nich mutanty (mrówki, węże czy czaszki), oprócz tego zabijają nas na śmierć,

– zbieramy klucze (od jednego do pięciu, w zależności od poziomu), po zebraniu klucza pojawia się zamek z dziurką na klucz. Trzeba go otworzyć. Uwaga możemy nieść tylko jeden klucz naraz…

– po otwarciu wszystkich zamków ukazuje się wyjście z pomieszczenia, ale także bonusy, które warto zbierać (o ile w planszy nie straciliśmy życia),

– zwracajmy uwagę na upływający czas…

Na początku mamy trzy życia, zasadniczo powinno to wystarczyć jeżeli będziemy grać w skupieniu, a nie lecieć na chybcika, jednak upływający czas wymusza na nas szybszą rozgrywkę… Gramy właściwie na punkty. Co wyróżnia grę – szczególnie jak na tamte lata – to mnogość dużych postaci. Oprawa dźwiękowa natomiast nie przypadła mi do gustu. Co do sterowania – bywa zbyt dokładne, ale to może moje odczucie.

Zbieramy po kolei klucze i zanosimy do dziurki w zamku.

Na zakończenie jak zwykle krótkie podsumowanie.

Kiedyś: gra niedoceniana przeze mnie, trochę się grało, ale szału nie było…

Teraz: czuje się to coś, co pozwala inaczej na nią spojrzeć. W końcu magiczne słowo ABRACADABRA! działa na wyobraźnię… Po prostu bardziej mi się podoba niźli za młodu.

Według mnie retrometr można śmiało ustawić na środek – szału nie ma, ale ogólnie gra daję radę. Myślę, że tą grę można by ograć w Gramy na Gazie w Turnieju, grając na punkty. Wiem, że imć pan RetroBorsuk zjedzie mnie za to, że krótką recenzję dałem, ale mam nadzieję, że ekipa dopuści do publikacji…

Borsuk: Zaskoczył mnie Sikor tą recenzją Abracadabry!, trochę zapomnianej przeze mnie produkcji, z którą spędziłem sporo czasu za młodu. Całkiem sympatycznego czasu należy dodać. Przyjemna gra labiryntowa z elementami strzelanymi i klimatem czarów. Taki Harry Potter z początku lat 80-tych. Prosta grafika może nie przyciągała, jednak też nie odrzucała, responsywne sterowanie zaliczam na plus, muzyka pomimo swojej krótkości wytwarzała przyjemny baśniowy klimat. Najbardziej podobały mi się zasady rozgrywki, jakby z Robotrona przeniesione do ruchomego labiryntu z dodaną szczyptą czarów. Nie jest to jakiś wielki hit, ale całkiem grywalna produkcja. Taki średniak z plusem, a pod wpływem dużej nostalgii nawet tytuł dobry. Ode mnie także żółte światło w retrometrze.

Retrometr


OCEAN DETOX

ZWYCIĘZCA KONKURSU ABBUC (2010)

AUTORZY: MAREK „MAPA” PAVLIK, ADAM „OOZ” POWROŹNIK, ZDENEK „PG” EISENHAMMER, MICHAŁ „MIKER” SZPILOWSKI

LOGICZNO – ZRĘCZNOŚCIOWA

RECENZJA DOTYCZY: ATARI XL/XE

ocean detox atari

Raport nr 7146

Podczas penetracji dna kolejnego oceanu ponownie natrafiliśmy na sterty beczek z toksycznymi odpadami. Sami już nie wiemy, czy leży tu więcej tego ścierwa, niż podczas wcześniejszej misji? Roślin i ryb już prawie nie ma, wszędzie tylko przerdzewiałe beczki z tym czymś niszczącym faunę i florę naszych wód. Nie ma dla nas nadziei, cała żywność będzie zatruta… W dodatku jest jej coraz mniej. Umrzemy niczym relikty przeszłości… Po nas już nic nie zostanie…

Notka prasowa z nadzwyczajnego posiedzenia ONZ

Nasze okręty zbadały wszystkie morza i oceany. Działalność szeregu firm doprowadziła do skażenia właściwie wszystkich wód. Na dnie łatwiej znaleźć toksyczne odpady ludzkiej działalności niż jakąkolwiek rybę czy chociażby amebę… Nie ukrywajmy, Drodzy Państwo. Nasza planeta umiera… A my wraz z nią! I to nie efekt cieplarniany nas zabije, ale głupota naszych państw. Zamiast utylizować różnorakie odpady lepiej nam było je składować?! Kto to wymyślił?  A gdy zabrakło miejsca – pozbyto się ich, sprzedając je do biedniejszych państw. Jednak jak się okazuje – transport odpadów odbył się tylko na papierze… Większość ładunków wala się po morzach i oceanach! A ofiarami tego działania staniemy się my – wszyscy LUDZIE na Ziemi… Zarządzamy szczegółową kontrolę wszystkich transakcji związanych ze szkodliwymi odpadami. Niech winni poniosą karę i zapłacą za utylizację śmieciowisk! I nie będziemy nikogo traktować pobłażliwie…

Raport nr 9124

Mimo zarządzonej dwa lata temu kontroli nie udało się znaleźć winnych, korupcja najwidoczniej zżera nasze społeczeństwo dotkliwie… Wiele firm już nie istnieje, a papiery były wystawiane na fikcyjne dane. Jak to możliwe w XXII wieku? Od lat 90-tych XX wieku wiemy o zagrożeniach (tak, to już przeszło 140 lat!), a nikt, słownie nikt z przywódców państw nie podjął nawet realnej próby przeciwdziałania tej katastrofie. Wielu głośno krzyczało, jednak jak się okazało – wszystko było na pokaz. W dodatku groźba wojen i niebezpieczeństwa związane z terroryzmem w pierwszej połowie XXI wieku odsuwały zagadnienia ekologii na dalszy plan. Z naszych badań wynika, że jest nikła szansa na uratowanie sytuacji. Ale wydobycie tak wielu odpadów z dna morskiego nie wchodzi w rachubę, zważywszy na stan większości pojemników. Nie pozostaje nam nic innego, jak opracować specjalną maszynę neutralizującą odpady bezpośrednio w głębinach wodnych…

ocean detox atari

Notka prasowa dotycząca neutralizacji odpadów

Podjęte środki mające na celu neutralizację toksyn w głębinach morskich doprowadziły do kolejnej katastrofy ekologicznej. Zbudowana pół roku temu maszyna okazała się całkowicie nieprzydatna – stan pojemników z odpadami uniemożliwia ich neutralizację. Cała operacja pochłonęła dotychczas około 7 000 000 kredytobugsów, co pozwoliłoby na wybudowanie co najmniej pięciu kosmodromów. Niestety, póki co – kolonizacja innej planety nie wchodzi w rachubę! Mars jest za zimny, a inne znane nam obiekty nie nadają się do zamieszkania. Ludzkość czeka nieuchronna śmierć, w dodatku spowodowana własną, wielopokoleniową głupotą!

Raport nr 12232

Próby wykazały, że to ma sens. Ta broń rzeczywiście działa. Tylko, czy jeden mały stateczek załatwi sprawę? Właściwie nawet nie stateczek, tylko łódź podwodna? Dobrze, że ostała się jedna sprawna w muzeum trzeciego świata. Wiadomo, dziś łatwiej jest nam budować pojazdy kosmiczne niż takie skorupki pływające pod wodą. Od lat nikt ich nie używa, w sumie kutry nam wystarczały. Ale ostatnio i tych się nie wytwarza… Ryb praktycznie już nie ma, a jak się nawet jakąś uda złowić to niekoniecznie nadaje się do spożycia! Niektóre samoistnie świecą w nocy, albo zawierają jakieś kwasy potrafiące wyżreć ludzką wątrobę… I pomyśleć, że to wszystko jest wynikiem tych beczek zatapianych przez dziesiątki lat w naszych słonych wodach. A miały być odporne na korozję… Tylko nikt nie przewidział, że ulegają destrukcji od wewnątrz. Ciśnienie załatwiło je na amen…

Ciekawe tylko, czy nasza łupina wytrzyma?! Min mamy mało, broni nie produkujemy już od lat, i tylko cudem udało się uzyskać to co mamy. W końcu państwa się dogadały, widząc głupotę swoich historycznych działań, więc teoretycznie wszelka broń na ziemi została zniszczona. Oczywiście oprócz dział modularnych oraz blasterów fotonowych używanych do neutralizacji drobnych asteroid w kosmosie, ale jak dobrze wiemy – nie da się ich używać w tak gęstej atmosferze jak ziemska… Wszelka dokumentacja po ziemskim arsenale z przeszłości została zniszczona… Gdyby nie odkrycie starego, zapomnianego magazynu min głębinowych – na pewno nikt by nie wpadł na pomysł takiej akcji. Podczas testów naszej mini łodzi podwodnej odkryto, że wraz z odpadami została także zatopiona starodawna broń! Nie wiadomo, celowo czy przez przypadek… W każdym razie zdobycie jej to nasza jedyna szansa. Drugiej nie będzie…

ocean detox atari

Wrzesień

– Kapitanie, do dzieła – usłyszałem błagalny głos szefa ONZ na ostatnim zgromadzeniu. – Według naszych wyliczeń mamy tylko kilka procent szans na uratowanie mórz i oceanów, a bez nich nie uda nam się przetrwać dłużej niż 3-4 lata! – Oczywiście zrobimy wszystko co w naszej mocy – odpowiedziałem. Załogę mam wyszkoloną, choć tylko teoretycznie, dodatkowo każdy z nas wie, o jaką stawkę tu chodzi! Mamy uratować nie tylko siebie, ale całą ludzkość… – Cholera! – zakląłem w myślach. O zgrozo, dopiero teraz do mnie dotarło jak ciężkim zadaniem nas obarczono… Przecież od nas zależał los całego świata… Uzbrojeni w znikomą ilość amunicji, małą ilość paliwa… Nasz okręt powoli, acz nieuchronnie zanurzał się w otchłani, pozwalając tylko na pojedyncze wynurzenie, po spełnieniu zadania… Nasza misja miała krótki termin ważności… Raptem w kilka tygodni mieliśmy zneutralizować pozostawione przez pokolenia pokłady wszelakiego ścierwa zamkniętego w nieszczelnych, skorodowanych pojemnikach… W dodatku nie znając ich ułożenia i ilości znajdującej się na dnie. – Załoga, pełne zanurzenie! – krzyknąłem i rozpoczęliśmy nasze dzieło odnowy. Czy członkowie załogi podzielali moje obawy? Tego nie wiem, ale nie dam po sobie poznać, że się boję. Nie o siebie. O naszą przyszłość, przyszłość całej LUDZKOŚCI…

Konkrety.

Po tym nieco przydługim wstępie, który wprowadził nas w realia rozgrywki przejdźmy do konkretów. Gra Ocean Detox jest polsko-czeską produkcją napisaną na konkurs Abbuc (Abbuc Software Contest) w 2010 roku. Współpraca czołowych postaci ze sceny Atari zaowocowała pierwszym miejscem i całkiem grywalną pozycją, do której można z przyjemnością wracać. MAPA stworzył doskonały kod, OOZ zadbał o oprawę graficzną statycznych obrazów, planszami i elementami gry zajął się PG, zaś o nasze uszy zadbał dobrze nam znany i lubiany muzyk – Miker. To nie mogło nie wypalić!

Zasady gry są bardzo proste i już po chwili wiadomo o co chodzi. Miłośnicy Commodore C16 pewnie pamiętają grę Blitz (1981 rok), wydaną później z drobnymi poprawkami w 1983 roku jako Super Blitz na C64: polegającą na niszczeniu wieżowców, aby móc wylądować zniżającym się ciągle samolocikiem. Proste i jasne zasady, które zostały zaczerpnięte z gry Canyon Bomber napisanej w 1977 roku na Atari 2600 (równocześnie z wersją na automat arcade, a wydanej oficjalnie w 1978 roku. Oczywiście powiecie, że klonów Blitza jest tysiące, o ile nie miliony (nie no, tu już chyba deko pojechałem…). Trudno się z tym nie zgodzić, ale nasz dzisiejszy bohater – Ocean Detox – ma nieco bardziej rozbudowane zasady…

Otóż jesteśmy tutaj wyposażeni w dodatkowe bronie i system bonusów. Niezbędne elementy zaznaczyłem jak zwykle na zamieszczonej infografice, która mam nadzieję pozwoli wam się zorientować o co w tym wszystkim chodzi.

Mamy do dyspozycji:

– nieograniczoną ilość standardowych min, które spadając niszczą cztery beczki z toksynami,

– torpedy (maksymalnie cztery na raz), które pozwalają nam zniszczyć wrogie pojemniki przed naszą łodzią,

– szybko spadające miny, które działają tak jak zwykłe, jednak ich prędkość opadania jest znacznie zwiększona,

– mega miny, niszczące wieżę z beczek aż do samiutkiego dna…

– tarcze ochronne, czyli ile razy możemy się zderzyć z odpadami,

Oprócz tego system bonusów przewiduje:

– podniesienie naszego pojazdu o jeden wiersz wyżej (nasz pojazd samoczynnie opada po przepłynięciu ekranu – ten bonus utrzymuje go na tym samym poziomie),

– opuszczenie łodzi o jeden wiersz (cholerstwo, nie polecam…),

– spowolnienie naszej łodzi (jest łatwiej) lub jej przyspieszenie (szybciej płyniemy i trudniej trafić miną w beczki),

– dodatnie bądź ujemne punkty bonusowe do wyniku.

Zabawa w podwodnego czyściciela czyli rozgrywka z Ocean Detox.

Samo sterowanie jest intuicyjne i dosyć łatwo się go nauczyć. Przycisk fire (lub joystick góra/dół gdy nie ma bonusów) to wypuszczenie miny, góra to wypuszczenie mega miny, dół szybkiej miny, zaś kierunek prawo to strzał torpedą. Wszelakiej broni dodatkowej możemy mieć po dziewięć sztuk, zaś torped możemy mieć do czterech na raz i zawsze otrzymujemy ich komplet na początku poziomu. Nasz wehikuł posuwa się samoczynnie z lewej krawędzi ekranu do prawej, aby po jego przekroczeniu pojawić się nieco niżej, i niżej, aż zahaczymy o beczkę i dojdzie do eksplozji… Wiec musimy je niszczyć i oczyszczać sobie drogę. No, w przypadku kraksy najpierw stracimy tarczę, dopiero drugie uderzenie w odpady nas zniszczy…

Sama prędkość i ilość beczek jest uzależniona od etapu na którym pływamy, po zniszczeniu wszystkich odpadów przechodzimy do kolejnych wód, aż do naszej śmierci lub całkowitego wyczyszczenia akwenów. Zarówno zły koniec, jak i dobry jest udekorowany pięknymi grafikami, ale jakimi – musicie sprawdzić sami. Miłą rzeczą po zakończeniu jest możliwość wpisania się na listę najlepszych, choć dostępna ona będzie tylko do wyłączenia komputera. Ale zawsze jakieś zawody można ze znajomymi zrobić, choć przyznaję, gra się w Ocean Detox dość długo…

Czas na małe podsumowanie:

Kiedyś: kiedyś nie było, bo to gra z 2010 roku…

Teraz: gra naprawdę daje radę! Co do zastrzeżeń – muszę się przyczepić do muzyki podczas gry, szkoda, że nie jest zmieniana co poziom (lub co ocean), bo mimo iż przyjemna, na dłuższą metę jest nużąca. Podoba mi się losowość ułożenia toksyn, jak również różnorodność, poszczególnych poziomów, mimo znikomej ilości kolorów. Ogólnie, wahając się długo przyznaję grze mocne zielone światło. Po prostu jest to gra godna polecenia!

Retrometr


PS1. Recenzję Ocean Detox w wykonaniu Borsuka – znajdziecie tutaj. Z niej zostały także zaczerpnięte screeny, żeby nie dublować.

PS2. Screeny do Abracadabry! pochodzą z Atarimanii.

Autor: Paweł „Sikor” Sikorski

Sikor to atarowiec z krwi i kości. Miłośnik wszelakiego sprzętu Atari, filmów z Japońskim Godzillą oraz starego SF. Zasadniczo w opisach opiera się wyłącznie o sprzęt Atari, choć czasem nie pogardzi czym innym. Działa głównie na 8-bit, ale konsole nie są mu obce... lubi czasem popykać na maszynach Arcade, ale gry na PC go nie pociągają...