Recenzje | Targhan, Prime Mover, RodLand (Amiga, Atari ST, Multi)

Powracamy do amigowego cyklu Gra Wstępna! Dzisiaj wcielimy się w niezwyciężonego herosa fantasy, pojeździmy na super szybkim motocyklu oraz będziemy walczyć ze słodziutkimi potworkami za pomocą magii! Marecheck nagrał filmiki z rozgrywką z trzech bardzo fajnych gier, więc należałoby je w końcu opisać… Powiem wam szczerze, że tym razem wybrał bardzo dobrze znane mi tytuły, które osobiście darzę wielkim sentymentem. Pewnikiem wielu miłośników Przyjaciółki także. W co dokładniej dzisiaj zagramy? Na pierwszy ogień idzie komnatowa bijatyka fantasy z elementami action adventure, czyli Targhan od Silmarils! Później dla odmiany włączymy najszybsze i chyba najlepsze wyścigi jednośladów dostępne na Amidze, czyli Prime Mover od Psygnosis! A na koniec przeniesiemy się w ultra kolorowy świat gry RodLand, gdzie wcielimy się w małoletnich adeptów magii walczących z dziwnymi kreaturami w słodkiej platformówce. Tercet niezwykle egzotyczny, ale mocno rajcowny! Przynajmniej mi w przeszłości te produkcje dostarczyły wiele dobrej zabawy. Zaczynamy.


TARGHAN

SILMARILS (1989)

ACTION ADVENTURE / BIJATYKA / KOMNATÓWKA

FILM DOTYCZY WERSJI: AMIGA, IDENTYCZNA: ATARI ST

INNE KONWERSJE: PC-DOS, AMSTRAD CPC, APPLE MAC (CLASSIC)

Targhan miewał różne okładki. Tu chyba najlepsza.

Na wstępie tej minirecenzji muszę serdecznie podziękować Targhanowi! A za co? Dzięki niemu kupiłem Amigę! Pisałem już wam kiedyś, jak mój kumpel Legion pokazywał mi w akcji Atari ST, kiedy jeszcze posiadałem 8-bitowe Atari 130XE i C64. Gdy zobaczyłem wtedy u niego dzisiaj omawianą grę, to po prostu zaniemówiłem! Jejciu jaka tu jest wspaniała grafika, cudowne i piękne krajobrazy i jaka rozdzielczość! Zachwytów nie było końca. I do tego moje ulubione wówczas klimaty, czyli fantasy pełne krasnoludów, potworów, smoków oraz oczywiście magii. Nie mogłem spać i tylko marzyłem, żeby wcielić się w bohaterskiego Targhana, który zręcznie kroił wszystkich przeciwników swoim długaśnym mieczem. Na plasterki! Co się wydarzyło później? W skrócie to wyprosiłem rodziców o zakup Amigi, gdyż na niej także hasał Targhan i setki innych fajowych gier…

Grę wydała bardzo szanowana i popularna swego czasu firma, czyli francuskie Silmarils, które lubowało się w podobnych grach komnatowych, przedstawionych z profilu, w których oprócz walki trzeba rozwiązywać proste zagadki. Pamiętacie sławne Colorado na Dzikim Zachodzie, albo kapitalnego Metal Mutant, w którym to wcielaliśmy się w zmiennokształtnego robota na przepięknych, seledynowych planetach? Podobnym tytułem było jeszcze StarBlade, które jest jakby inkarnacją Targhana, tylko przedstawioną w klimatach science fiction, z mieczem świetlnym zamiast normalnego. Tak, te trzy tytuły są bardzo zbliżone do siebie pod względem rozgrywki, mechaniki, jak i oprawy graficznej. Polecam się z nimi zapoznać, bo chociaż na Amigę jest wiele lepszych gier, to w momencie premiery pokazały one pazur i moc 16-bitowych maszynek. Pod koniec lat 80-tych, kiedy wydawcy wypuszczali często konwersje z 8-bitowych systemów, ujrzenie w akcji gier Silmarils było niezapomnianym przeżyciem! Później firma poszła mocno w gry RPG z widoku FPP: sławna trylogia Ishar, zapoczątkowana jeszcze prequelem zwanym Crystals of Arborea, czy ich największa gra Robinon’s Requiem, symulator rozbitka na niegościnnej planecie. Po drodze była jeszcze bardzo dobra Transarctica, ale nie o Silmarils miałem tu pisać…

Nasz dzielny wojak w wydaniu na Amigę. Wersja na Atari ST praktycznie identyczna. NA PC jest mocno zbliżona.

A o heroicznym wojowniku Targhanie, który potwory zjada na śniadanie! No, nie do końca, gdyż walka jest dosyć trudna, posiadamy tylko jedno życie i wskaźnik energii, a przeciwnicy są dosyć wytrzymali na nasze ciosy. Nasz bohater potrafi zręcznie wywijać żelastwem, zna kilka różnych pchnięć i cieć, potrafi przywalić komicznym kopniakiem, a nawet robić uniki. Wspinać po linach też umie, a nawet skakać, schylać się, zbierać przedmioty i ich używać (gwiazdki do rzucania, magiczne zwoje, świetliki ognia), musicie wiedzieć, że oprócz bitki to najprawdziwsza gra action – adventure. I chwała jej za to! Sama walka nie należy dzisiaj do szczególnie emocjonujących, ale w momencie premiery była to najlepsza chodzona wersja Barbariana na jakikolwiek sprzęt. Kto grał w drugą część Barbarzyńcy, a później spotkał Targhana, ten był po prostu w niebie…

A raczej w przepięknej krainie fantasy, która na premierę poniewierała gracza jakością wykonania i dbałością o szczegóły. Urokliwe i zapadające w pamieć pejzaże, animowane elementy otoczenia (leśne zwierzęta, budowle, ptaki), świetna i niekiedy straszna architektura, zróżnicowany bestiariusz. W swojej wędrówce nasz heros wędrując po komnatach (brak scrollingu) zwiedzi naprawdę różnorodne krainy. Magiczny las, mroczne jaskinie, wioskę krasnoludów, różne miasta, przerażające równiny olbrzymów. Jest na czym oko zawiesić i je ucieszyć! Niestety nie można tego powiedzieć o animacji naszego gieroja i przeciwników. Kiedy pierwszy raz spotkałem się z Targhanem, mała ilość klatek ruchu wszelkich postaci wcale mi nie przeszkadzała, była to najładniejsza wówczas gra jaką widziałem! Niestety dzisiaj trochę to razi… Oprawa dźwiękowa stoi na dobrym poziomie (wtedy wybitnym): tradycyjne dla Silmarils nastrojowe muzyczki są tu obecne, okrzyki zadawania ciosów i przyjmowania obrażeń, jęki wrogów, ryki potworów. Pod względem artyzmu ta gra po dziś dzień robi wrażenie i potrafi się podobać, jednakże uczciwie trzeba przyznać, że niektóre rozwiązania jej mechaniki są dosyć toporne. Walka mogłaby sprawiać więcej satysfakcji, no i przydałoby się częściej znaleźć jakieś mikstury uzupełniające energię, na szczęście w trakcie wędrówki znajdujemy statuy do zapisywania naszego postępu. Nowatorska sprawa, tak częsta dzisiaj na konsolach…

Marecheck Retroman – Rozgrywka TARGHAN (1989) – Amiga.

Cholera znowu się rozpisałem, a zostały mi jeszcze trzy gry do opisania w tym wpisie. Na koniec tej minirecki powiem tylko, że mam do Targhana wielki sentyment i nawet dzisiaj to dla mnie bardziej grywalny szpil, niźli niektóre sławniejsze tytuły. Na przykład wolę go bardziej od dwóch pierwszych części Bestii, czy arcytrudnego Wrath of Demon. Tamte gry są o wiele ładniejsze, ale grywalnościowo leżą i kwiczą. Jeżeli lubicie klasyczne fantasy i pięknie przedstawione krainy, uwielbiacie Conana, przymkniecie oko na drętwą animację bohatera i lubicie komnatową stylistykę rozgrywki – to z tym trochę zardzewiałym wojem od Silmarils będziecie się dobrze bawić. Dla tych co grali za młodu to dalej dobra, pokryta lekką patyną przygoda! Dla innych przeciętniak z fajnymi momentami.

PLUSY: heroic fantasy; wielu różnych przeciwników o rozmaitej odporności na ciosy; zróżnicowane i piękne scenerie z animowanymi elementami w tle; dodatkowe bronie jak gwiazdki czy noże do rzucania, elementy przygodowe (znajdź, przynieś, użyj); dobra oprawa audio; zapisywanie stanu gry w statuach; klimat całości.

MINUSY: brak muzyki w trakcie rozgrywki; tylko jedno życie i wysoki poziom trudności!; słaba animacja postaci; miejsca bez możliwości powrotu (brak odpowiedniego przedmiotu).

TARGHAN (AMIGA/ATARI ST)

Retrometr

KONWERSJE: Wersja na Atari ST jest praktycznie identyczna, ma nawet bardzo podobną oprawę dźwiękową (chyba brak stereo). Zasługuje na taką samą ocenę, a może nawet lepszą, gdyż konkurencja na polu siekanek fantasy na Dużej Atarynie jest mniejsza niźli na Amidze. Wersja na PieCa wygląda także bardzo podobnie, jednakże grafika jest bardziej rozpikselizowana (las jest po prostu brzydki) oraz brakuje w niej niektórych efektów audio przy zadawaniu ciosów. A Amstrad? Że co? Taki szpil na małobitowym sprzęcie? Cholercia jasna! Jak na możliwości 8-bitowca to ta edycja prezentuje się wybornie! Zjada inne podobne gry z konkurencyjnych systemów na śniadanie, zapomnijcie o Drugim Barbarianie na C64… Naprawdę byłem w szoku, gdy zobaczyłem ją w akcji! Możliwe, że to jeden z najfajniejszych tytułów na ten mikrokomputer! Chyba, że ma jakieś ukryte wady, ale i tak grałbym do utraty tchu. Minimum zielone światło w retrometrze dla amstradowej edycji.

Targhan w wydaniu na 8-bitowego Amstrada zadziwia jakością!


PRIME MOVER

PSYGNOSIS / INTERACTIVISION (1993)

WYŚCIGI MOTOCYKLOWE

FILM DOTYCZY WERSJI: AMIGA

Tradycyjne dla Psygnosis surrealistyczne ozdobniki trafiły nawet na okładkę wyścigów!

Wydawcą dzisiejszych wspaniałych motorków jest otoczona zasłużonym kultem firma Psygnosis. Ten brytyjski wydawca i developer zasłynął wieloma hitami, ich gry charakteryzowały się przede wszystkim cudowną oprawą audio – video oraz fantastycznym klimatem. Często i gęsto ich produkcje były także mocno grywalne, jednakże nieraz w swojej wizualnej ekstazie zapominali o fajnej mechanice, dostarczając na rynek średnio ciekawe i dosyć toporne, lecz piękne tytuły. Na przykład Ork, Microcosm albo Trylogia Shadow of The Beast, z której tylko trzecia cześć wytrzymała pozytywnie upływ czasu. Nie ma co wymieniać ich nieudanych gier, skupmy się na hitach: logiczna seria Lemmings, mózgołamacz połączony z platformówką Benefactor, kolejny ładny platformer Brian the Lion, czy zbliżony klimatem do BestiiLeander. Można by wymieniać długo, ale wskakujmy na motor! Zaraz, a kto zbudował ten jednoślad? Mało znany duński developer Interactivision, który dosyć późno zaistniał w amigowym światku, jednakże panowie ci potrafili oczarowywać Przyjaciółki! Wystarczy rzucić okiem na ich największy tytuł The Ultimate Pinball Quest (1994), żeby docenić kunszt autorów, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że ten przepiękny przygodowy flipper nie jest tak grywalny jak słynne Pinball Dreams/Fantasies. Jednakże sam pomysł wędrówki po rożnych stołach w trakcie rozgrywki i rozwiązywania questów brzmi zacnie. Wroooom, broooom, sroooom! Kurdelebele, ja tu się znowu rozgadałem, a jakiś nicpoń odpalił mojego dwukołowego demona! Złodziejaszek pieprzony! Ruszamy w pogoń!

Gaz do dechy i podziwiamy widoki! Oczywiście jeżeli prędkość na to pozwoli! (Amiga).

Wsiadamy w takim razie na Prime Movera i zapierniczamy za złodziejem ile mocy w koniach! Mechanicznych! Wybieramy facjatę naszego kierowcy (są kobitki), motocykl (bodajże 5 do wyboru, różniących się osiągami i wyglądem) i heja, jedziemy! O curwa ale kyrk, jakimś cudem wjechaliśmy na trasę Mistrzostw Świata! No nic, odbębnimy je w takim razie, gdyż oprócz praktyki to nic więcej tu nie znajdziemy… A przy okazji złapiemy rabusia! A jak będzie uciekał przez całe zawody, wszystkie 12 tras? Damy radę! Zielone światło! I w pizdu wystartowaliśmy! Materdyjo jak ten Prime Mover szybko zapierdala! Normalnie jazda bez trzymanki, 50 klatek na sekundę, a może i więcej, świetne uczucie pędu, chyba najlepsze w Przyjaciółkowych grach motocyklowych. I jest co podziwiać! Widoczki ładniuśkie i naprawdę zróżnicowane. Oooo, tak wygląda moje miasto nocą, a tak kanion o zmierzchu, albo ośnieżone szczyty górskie, czy jakieś polne drogi. Kurdelebele jakie tu kolorki soczyste, normalnie wylewają się z ekranu, przepięknie jest! Borsuk, nie podziwiaj, złodzieja gonisz, gaz do dechy! Aha, dobra, przepraszam, zauroczyłem się. Doganiam skurkowańca! Mam cię gnoju! Dupa Jaś, to zawodnik wyścigu, a nie złodziej! A kolejny? Także uczestnik mistrzostw. Hmm, no to mijam trzeciego, czwartego, piątego, szóstego i siódmego i… Jasny ciul! Wygrałem ten wyścig! Cholercia, dlaczego te zawody takie krótkie? Wygrałem, a złodzieja nie złapałem, chyba jechał jeszcze szybciej, a zresztą srał go pies! Za zwycięstwo w tym wyścigu kupię sobie nowy motocykl. Zostaję na mistrzostwach w Prime Mover! 

Marecheck Retroman – Rozgrywka PRIME MOVER (1993) – Amiga.

Podsumowując: jedyną wadą tego świetnego racera jest zbyt mała ilość przeciwników biorących udział w wyścigach i zbyt krótkie trasy. Wszystko inne jest zrobione tip top i gdyby nie te minusy, to gra zasługiwałaby na medal! Muzyczki, które przygrywają nam w menusach także są niczego sobie, elektronika wymieszana z rockowym brzmieniem, która do jednośladów pasuje elegancko. Moim skromnym zdaniem to najlepsze wyścigi motocykli na Amigę obok wektorowego No Second Prize, jednakże tamta gra ma bardziej symulacyjny charakter. Jak jednym zdaniem scharakteryzować zabawę z Prime Mover? To po prostu Lotus na dwóch kołach wyposażony w turbo doładowanie! Polecam.

PLUSY: do wyboru wiele motorów różniących się osiągami; płynność przesuwania się trasy i uczucie pędu!; bardzo dobra grafika i soczyste barwy; klimatyczna ścieżka dźwiękowa w menu; bardzo dużo tras do przejechania z różnorodnymi krajobrazami; dodatkowo każdy tor został szczegółowo opisany w grze.

MINUSY: brak widoku przeciwników na mapie trasy; tylko siedmiu oponentów w trakcie wyścigu.

PRIME MOVER (AMIGA)

Retrometr


RODLAND

STORM aka THE SALES CURVE (1991)

PLATFORMÓWKA

FILM DOTYCZY WERSJI: AMIGA, ZBLIŻONA: ATARI ST

ORYGINAŁ: JALECO (1990) AUTOMATY ARCADE

KONWERSJE: NES, AMSTRAD, C64, ZX SPECTRUM, GB

Zdjęcie rodzinne robiono zanim porwano mamuśkę. Później zwierzaki dostaną bęcki!

Kolejna gra i kolejna zasłużona dla Amigi (i nie tylko) firma! Pamiętacie The Sales Curve aka STORM, czyli mistrzów gier jednodyskowych prosto z Londynu? Musicie ich kojarzyć, gdyż stoją za takimi przebojami jak: SWIV, Silk Worm (dwa kapitalne shmupy o jeepie i helikopterze), Indy Heat (wyścigówka F1 z lotu ptaka), albo za przepyszną dwudyskową grą logiczną zwaną Troddlers. No i oczywiście za dzisiaj omawianym baśniowym platformerem, który jest wielce udaną konwersją przeboju firmy Jaleco, wydanym oryginalnie w 1990 roku na automaty arcade. Już na wstępie i zupełnie bez bicia powiem wam, że amigowa wersja RodLand to najlepsza port tej gry i wydaje mi się bardziej barwny od pierwowzoru. Ach te kolorowiutkie tła!

Gra opowiada historię dwójki rodzeństwa, braciszka i siostrzyczki, których mama została porwana do wielkiej wieży pełnej potworów. Przez jakiegoś orła, hmm… Na nieszczęście dla bestyjek nasi milusińscy to małoletni czarodzieje (a raczej małoletnie wróżki) wyposażeni w magiczne różdżki i czarodziejskie buty! Ich serduszka wypełnia także odwaga, więc wyruszają do wieży z misją ratunkową dla rodzicielki. Mamusiu nadchodzimy! RodLand jest przedstawicielem jednoekranowych platformerów, podobnych trochę w założeniach do Bubble Bobble, czy Parasol Stars, gdzie naszym celem nie jest samo skakanie po półkach, tylko zabijanie wrednych kreatur. Czarami tępimy drani! W momencie gdy zabijemy wszystkie stwory na planszy, to dopiero przechodzimy do następnej. Chwila, chwila! Wspominałem coś o skakaniu? Oj, ja durny! RodLand to jedna z nielicznych platformówek, w której nie skaczemy! Że niby co? To jak omijamy wrogów, czy wdrapujemy się w niedostępne miejsca? Za pomocą czarodziejskich trzewików, które potrafią tworzyć drabiny. A to ci pomysłowe! I całkiem fajne, tylko do takiej mechaniki trzeba się przyzwyczaić, aby czerpać radość z rozgrywki. Nie, nie, nie, odrzućcie wszelkie nawyki z klasycznych platformówek! Widzicie, że małpolud pędzi na was, ale nie przeskoczycie drania! Fruuu, tworzycie chybcikiem drabinę do góry, wdrapujecie się na jej szczyt i w ten sposób omijacie zagrożenie. Drabinki możemy przywoływać zarówno w górę, jak i w dół, i właśnie wdrapując się po nich dostaniecie się w niedostępne miejsca. Ważne są dwa aspekty, możemy mieć przywołaną tylko jedną drabinę jednocześnie i dodatkowo musi ona stać na jakimś podłożu…

RodLand w wydaniu na Amigę to piękna i kolorowa gra. Ten słoń potrafi dać łupnia!

Dobrze, a jak tutaj się walczy? Przyciskiem FIRE uderzamy wrogów czarodziejską różdżką, która ich ogłusza, a jednocześnie więzi w polu siłowym. Każde kolejne preśnięcie buttona spowoduje przerzucenie stworka nad naszą głową i uderzenie nim mocno o glebę za nami! Jeb! Trzykrotne sponiewieranie każdej bestyjki powoduje jej zgon, a dodatkowo fajnym patentem jest możliwość uderzania zamroczonym potworem innych paskud. Jebudu! Z każdego pokonanego dziabąga wyskakują jakieś magiczne bronie natychmiastowego użycia, aktywowane po ich zebraniu. Dwukierunkowa fala uderzeniowa, miotacz ognia, cztery magiczne pociski, skaczące granaty, wybuchowe rakiety itp. Rozgrywka jest szybka, łatwa i przyjemna, a całą grę można przechodzić także w kooperacji. Dlaczego dosyć łatwa? Na każdej planszy rosną piękne kwiatuszki i jeżeli zbierzemy je wszystkie, to każdy z pozostałych przy życiu potworków zamienia się w chodzące dupne rzodkiewy! Dawać je na kanapki ino migiem! Kiedy je załatwimy, to zamieniają się one w bonusowe literki EXTRA i jeżeli uzbieramy cały taki napis, wtedy otrzymujemy dodatkowe życie. Radzę na początkowych etapach nazbierać dużo takich ekstra istnień gdyż…

Od lewej góry: Automaty Arcade, Amiga, Atari ST i NES.

Co dziesięć pięter spotykamy ogromnych strażników, których pokonanie to już nie jest bułka z masłem! Najpierw stado wielgachnych krokodyli, później ogromnego wieloryba, następnie słonia latającego na wielkich uszach i innych bardzo pięknie narysowanych i niebezpiecznych jegomości. Mają oni swoje ataki, których musimy nauczyć się na pamięć i potyczki z nimi to czysta przyjemność. Muszę pochwalić twórców, gdyż gra jak na jednodyskietkowy produkt jest przepięknie odpicowana graficznie oraz muzycznie. Plansze urzekają barwami, tło zmienia się co kilka etapów, na początku walczymy przed wieżą, następnie w jej wnętrzu, później w jakiejś piramidzie… W trakcie naszej wspinaczki gra robi się coraz bardziej niebezpieczna i w etapach pojawiają się nowe elementy. Latające balony udają windy i możemy na nich podróżować, śmiertelne kolce i kolczaste kule zabijają nas od razu, zaś drzwi przenoszą nas w inne miejsce na ekranie. Projekt wszystkich stworków jest przytulaśny, są one naprawdę różnorakie i posiadają odmienne ataki. Gąbczaste, praktycznie bezbronne gluto-żelki, słodkie króliczki z rogami, mięsiste gwiazdki rzucające bumerangami, dupne latające osy, a nawet jakieś jamochłony z kokardką na głowie, wyposażone w długaśny jęzor. Mówiłem, że wszystkie są niczym pluszaki? Cóż, przepraszam, te mięsne mordy są naprawdę obrzydliwe, fuuuj!

Marecheck Retroman – Rozgrywka RODLAND (1991) – Amiga.

Całość utrzymana jest w oprawie godnej filmów anime, co kilka etapów witają nas nawet przerywnikowe ilustracje, a baśniowego klimatu dopełniają wpadające w ucho wyborne muzyczki. Co prawda są one krótkie, ale często się zmieniają, przez co nie nudzą. Znajdziemy tu skoczne nuty w początkowych etapach, niepokojące brzmienia w starciach z bossem, a niekiedy nawet smutne melodie, gdy oglądamy obrazki wyrażające tęsknotę naszych dzieciaków za mamą. Wszystko cudnie i śliczne, ostrzegam jednak, że jeżeli przedawkujecie obcowanie z RodLand, możecie zacząć rzygać tęczą. Podsumowując: jeżeli tylko przyzwyczaicie się do braku skoków i opanujecie posługiwanie drabinami (proste jak drut), czeka was naprawdę grywalna, ładna i po prostu fajowa zabawa! Na oklaski zasługuje fakt, że przyjaciółkowa wersja gry została ulepszona w stosunku oryginału  z automatów (żeby nie było, i tak jest on cholernie dobry!). Posiada ona dodatkowe etapy, więcej sekretów, jest bardziej dopracowana (nie występują tutaj zacięcia wrogów na drabinach) i w dalszych etapach wydaje mi się po prostu bardziej kolorowa. W sumie zabawa dla każdego, ale dla miłośników szybkich platformówek polegających na walce z potworkami i zbieraniem mnóstwa bonusów – pozycja obowiązkowa.

PLUSY: kolorowa grafika ze świetną animacją w klimacie anime; zróżnicowani przeciwnicy, których inteligencja wzrasta z poziomem trudności; możliwość gry we dwie osoby; fantastyczna muzyka wraz z efektami dźwiękowymi; prosta lecz fajnie przedstawiona fabuła gry.

MINUSY: trzeba przyzwyczaić się do braku skoków; panowie macho mogą nie znieść tyle słodyczy.

RODLAND (AMIGA / AUTOMATY ARCADE / ATARI ST)

Retrometr

KONWERSJE. Najlepsze wersje tej gry to zdecydowanie Amigowa oraz oryginał z Automatów Arcade. Bardzo ładnie wygląda także edycja na Atari ST, bliźniaczo podobna do przyjaciółkowej, jednakże kiedy zaczniemy grać, to niestety rzuca się w oczy mniej płynna rozgrywka. Po prostu wygląda to jakby niekiedy ta wersja trochę gubiła klatki i występowały w niej spowolnienia. Nie zmienia to faktu, że to dalej bardzo dobra produkcja. A jak wypadły sprzęty 8-bitowe? Przeważnie brakuje w nich jakiegokolwiek tła i mają mało kolorów, ale w większości przypadków są całkiem udane. Bardzo barwna i ładna jest wersja na Amstrada, jednakże na statycznych obrazkach, gdyż w akcji to pokaz slajdów. Szkoda i należy jej za to zdecydowanie obniżyć ocenę. O dziwo świetnie (jak na skromne możliwości sprzętu) wygląda wersja na ZX Spectrum, tam przynajmniej nasi bohaterowie oraz wszelkie potwory wyglądają podobnie do pierwowzoru, czyli są ładnie narysowani i animowani. Za tło robi czerń, ale jest fest grywalnie.

Od lewej góry edycje: ZX Spectrum, Commodore 64, Amstrad, GameBoy.

Wersja na Commodore 64 pomimo, że bardziej kolorowa od spektrumowej to posiada brzydsze postacie, jednakże to ciągle bardzo dobry tytuł, zawiera kooperację, przerywniki i bossów. Krajobraz w tle także jest tu nieobecny. Wersja na NES’a powinna błyszczeć pod względem oprawy spośród wszystkich 8-bitowych, niestety jednak nie wyciska ona soków z konsoli. Wygląda po prostu przeciętnie, rzekłbym, że jak na możliwości Famicoma to brzydko. Tutaj autorzy konwersji mogli się bardziej postarać, maciupkie postacie, słaba animacja, na szczęście jest całkiem znośnie pod względem gameplayu, ale ocenę za całokształt w tej wersji należałoby zdecydowanie obniżyć. Fajną ciekawostką jest port na zwykłego GameBoy’a, który posiada scrolling w każdym możliwym kierunku! Po prostu plansza nie mieści się cała na ekranie Grajchłopca i jest podzielona na cztery części, pomiędzy którymi płynnie zasuwamy. Z jednej strony to dezorientuje, ale w sumie dla fanów tej gry to jakby całkiem nowe doznania. Moim zdaniem RodLand to gra, która miała wyjątkowe szczęście do udanych konwersji.


PS. Plusy i minusy pochodzą zarówno od Marechcka, jak i Borsuka. Okładki i screeny wykorzystane we wpisie pochodzą głównie z MobyGames, oraz Lemon Amiga.

O RetroBorsuk 229 artykułów
Zastępca Naczelnego, czyli prawie Nacz.Os. (właściciel Nory). Ulubione gatunki: wszystkie dobre gry! Z naciskiem na: akcja-przygoda, platformery, rpg, shmupy, run’n gun, salonówki. Posiadane platformy: Atari 800xl, C64, Amiga CD32, SNES, SMD, Jaguar, PSX, PS2, PS3, PS4, PSP, XboX, X360, WiiU, GC, DC, GBA, Game Gear.