Tam i Z Powrotem, czyli Stąd do Przeszłości – Koval

Wracamy do prac konkursowych. Zapraszamy dzisiaj na piękne wspomnienia Kovala, który zabierze nas w czasy: pierwszych numerów Bajtka, wozów Drzymały, Atari pod choinką, popularności giełd komputerowych, nauki programowania w Basicu, czy wyczerpujących randek z Przyjaciółką! Zapraszam do wsiadania do tego nostalgicznego wehikułu czasu wraz z autorem! Powiem szczerze, że parokrotnie zakręciła mi się łezka w oku, kiedy czytałem te wspominki! Niektóre mam bardzo podobne… (Borsuk).


WSZYSTKO ZACZĘŁO SIĘ OD “BAJTKA”…

1985. Podstawówka, zapaszek przypalonego mleka (którym częstowano w podstawówkach, nalewając je wielką chochlą z wiadra wprost do dziecięcych kubeczków). Podczas takiej przerwy, przy przypalonym mleczku, młody ja ogląda z wypiekami na twarzy „gazetę”, którą przyniósł do szkoły mój kolega Arek. Choć umiem czytać, to jednak nic nie rozumiem z tej gazetki. To jakiś kosmos, pojęcia w ogóle mi nie znane. Zdjęcia fajne, ale też nie wiem, co przedstawiają. Na środkowych stronach za to znajduje się coś, co Arek opisuje jako „mapa gry”. Nie potrafię zrozumieć, że na takiej mapie nie gra się pionkami. Arek próbuje tłumaczyć, że to gra komputerowa, ale przekracza to zarówno moje możliwości poznawcze, jak i możliwości zgromadzonych wokół nas kolegów, siorbiących to przebrzydłe mleko z kożuchem, ble… O mleku chciałbym zapomnieć, ale do dziś potrafię pokazać, który to był numer Bajtka…

Z mlekiem pod nosem podziwiałem mapę miasta z gry Dun Darach wydrukowaną w Bajtku (Spectrum, Amstrad, Gargoyle Games – 1985). Źródło: Bajtek  / Try2emu

1986. Poznaję, co to jest „komputer” i „gra komputerowa”. Na sąsiednie osiedle przyjeżdża taka buda, w której zazwyczaj spędzają czas drogowcy podczas przerw w pracy. Dzisiaj chyba mówi się na to Wóz Drzymały. W budzie zamiast budowlańców znajdują się automaty z grami. Wrzucasz monetę i grasz. Chodzę z kolegami od razu po szkole popatrzeć na te cuda. Lepiej nie próbować grać, bo od razu jakiś starszy „mistrz gry” oferuje pomoc w przejściu gry, albo bezceremonialnie próbuje odebrać dwudziestozłotówki ściskane w garści. Oczywiście starszy, wąsaty jegomość pilnujący biznesu nie reaguje na takie sytuacje, więc lepiej nie pokazywać pieniędzy. Czasami za to wąsacz wyprasza obserwatorów, bo robią tłum, a kasy nie dają mu zarobić. Taki wrogi ekosystem…

Z tym salonem gry wiąże się jeszcze jedno wspomnienie: mój kolega z klasy, Rafał (imię niezmienione) namiętnie wagaruje, a nauczycielka chce na siłę przepchnąć go do następnej klasy, więc w czasie lekcji wysyła mnie, dobrego ucznia, żebym Rafała szukał i przyprowadzał go do szkoły. Dziś pomysł z czapy: a gdyby mi się coś stało w godzinach lekcyjnych poza szkołą? Pierwsze kroki kieruję do budy z grami, w której z reguły znajduję wagarowicza, ale nigdy nie udaje mi się go przyciągnąć do szkoły… Za to ja z czystym sumieniem obserwuję gry, patrzę jak Rafał gra i po jakimś czasie wracam na lekcje!  Z tej budy pamiętam grę Gryzor (czyli Contra) oraz Kung-Fu Master. Ze dwadzieścia lat później w pobliżu miejsca, gdzie stała przyczepa kupuję swoje pierwsze mieszkanie. Gdy wychodzę kupić chleb, zawsze przypomina mi się, że w tym miejscu była mordownia,yyy objazdowy salon gier.

Kung-Fu Master był jedną z pierwszych gier, które widziałem w akcji w Wozie Drzymały.

1987, czerwiec. Kolega taty, który jeździ do Austrii na handel, wśród stosu kolorowych zabawek przywozi swojemu synowi również taką czarną klawiaturę. Podczas odwiedzin u kolegi, dorośli podłączają nam „klawiaturę” do telewizora. Czas mija nam bardzo szybko, co jest niespotykane – zazwyczaj podczas imienin dorosłych dzieciaki się nudzą. Jednak my ogrywamy kolejne gry na Atari 800XL, okazuje się, że strasznie „wciąga” ten cały komputer… Zaczynam naciskać na rodziców, żeby kupili mi takowy, tym bardziej, że okazuje się, że także kuzyn staje się posiadaczem Atari 65XE.

1987, wakacje. Rodzice jadą na zagramaniczne wczasy. Rola tego wydarzenia w mojej historii komputerów wyjaśni się za chwilę.

1987, chwilę przed Bożym Narodzeniem. Jedziemy z tatą na Rynek (mieszkam w Krakowie). Tam, w Pewexie, za ciężko zarobione w czasie zagranicznych wakacji dolary (takie właśnie to były czasy, że na wczasy zagraniczne jechało się w celach zarobkowych), tata kupuje mi nowiutkie Atari 65XE z magnetofonem XC12 i QuickShotem II. Yeeeeaa! Obeznany z Atari kuzyn uczy mnie i tatę wczytywania gier. Pierwszą, w którą zagrałem na własnym kompie jest Warhawk, potem Caverns of Khafka i Cannibals. Muzyka z tej pierwszej gry towarzyszy mi do dziś.

Wiele polskich dzieciaków otrzymywało podobnie wypasione prezenty w latach 80-tych! Autor zdjęcia: banasiu84.

1988, wakacje. Jedziemy z bratem razem z rodzicami nad morze, do Władysławowa. Nie wiem, co mnie bardziej fascynuje – czy to, że pierwszy raz widzę morze, czy… Lepiej jednak pamiętam, że zapiekanka kosztowała 125 złotych (stare polskie złote). Gdy mieliśmy na nią ochotę, to albo wyciągaliśmy z bratem kasę od rodziców, albo biegliśmy do ośrodka sportowego w Cetniewie (ze 200m od naszej kwatery). Tam w okolicach środka boiska wystarczyło trochę poszukać i znajdowaliśmy monety po 10, 20 złotych. Jedyne logiczne wyjaśnienie pojawiania się tam tego bilonu, to chyba sędzia zaczynający mecz, który rzucał monetę losując połowę. Później, pewnie wskutek jakiegoś piłkarskiego przesądu, tej monety nie podnosił, więc kasa zostawała. Przynajmniej ja tak to sobie wymyśliłem… W ten sposób ze 2 razy uzbieraliśmy na zapiekanki, ale do konsumpcji nie doszło, bo po drodze był salon gier, a w nim automaty – wrzucało się monetę 20 złotych i grało. Taka dieta: zamiast zapiekanek graliśmy na automatach. Do tej pory pamiętam Moon Patrol i Asteroids. Ten klimat salonu gier, coś pięknego… Podczas wycieczki na Hel zaciągnąłem tatę do salonu gier, w którym stały Atari 65XE z magnetofonami. Płaciło się z góry za 15 albo 20 minut gry i heja! Tu królował River Raid i Montezuma’s Revenge. Te wszystkie tytuły poznałem, skojarzyłem z widzianymi grami i zapamiętałem później. Za to podczas powrotu do domu spędziliśmy kilka godzin na dworcu w Gdyni i tu znów były automaty. Tym razem zapamiętałem tytuł gry, która zrobiła na mnie największe wrażenie, to był Popeye.

Moon Patrol legendy salonówNa Księżycowe Patrole wyruszyłem o dziwo nad morzem…

1988-1992. W osiedlowej księgarni tuż poniżej czterdziestu kilku tomów dzieł wybranych Lenina (to nie przenośnia!) dostrzegam niebieską okładkę książki ze znajomym znaczkiem i rzucającym się w oczy napisem “Atari”. Pędzę do domu po pieniądze, bo wydaje mi się, że cały świat chce kupić tę książkę przede mną, ale wygląda na to, że tylko ja jestem nią zainteresowany. Po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów “Atari Basic” autorstwa Pana Miguta ze zdziwieniem stwierdzam, że na moim Atari można nie tylko grać, ale także programować. Wciąga mnie bez reszty programowanie. Zaczynam rozumieć tematy z gazety, którą kilka lat wcześniej pokazywał mi kolega. Kupuję Bajtki, a z tych które są w szkolnej bibliotece, podczas długich przerw do brudnopisu przepisuję programy. Po szkole programy z kartek wklepuję do komputerka, ale często albo nie działają (wtedy próbuję poprawić błędy), albo mnie rozczarowują. Dzięki temu poznaję BASIC.

Poznaję mnóstwo ludzi z osiedla, z którymi wymieniam się grami na kasetach. Okazuje się też, że sąsiad z siódmego ma XL’kę. Przesiadujemy na klatce schodowej gadając o komputerach. Gramy w World Karate Championship przeciwko sobie. Zaczynam coś tam rozumieć z języka maszynowego. Podczas wakacji spędzanych na wsi mam szlaban na komputer. Wtedy w głowie układam sobie całe programy, które po wakacjach wklepuję do mojej maszynki. To okres, kiedy Atari wygrywa ze wszystkim. Potrafię całymi dniami pisać programy, mama podsuwa mi tylko jedzenie. Muszę ograniczać czas przed komputerem, bo z piątkowego ucznia robię się „czwórkowy”. Cierpi także moje życie towarzyskie, bo choć odkrywam, że pokazywanie się z koleżankami wcale nie jest obciachowe, jak dotychczas uważałem, to jednak bardzo często wolę spędzać czas przed komputerem, niż z moją ówczesną sympatią :-).

Atari 65 XE zdradziłem dla Amigi 600. Autor zdjęcia: Wojciech Pędzich.

Potem zaczynam szkołę średnią. Kilka osób ma jeszcze Atari, ale coraz więcej kupuje Amigi. Gry od Avalonu czy Mirage nie podobają mi się, są do siebie podobne, mechanika mi nie odpowiada. Po prostu to nie to. Szukam alternatyw. Pewnego dnia kolega, dumny posiadacz Przyjaciółki, opowiada, że 4096 kolorów Amigi w trybie HAM to zbyt mało, żeby wyświetlić dobre zdjęcie. Słucham tego trochę z oburzeniem, a trochę z podziwem: moje Atari nie ma takich możliwości. W roku 1992 kupuję Amigę, rok później moje Atari ląduje u handlarza na giełdzie komputerowej pod Elbudem na Wadowickiej. Kilka lat później to samo spotyka Przyjaciółkę, która według rodziców za bardzo odciąga mnie od nauki przed maturą. Zanim to następuje poznaję jeszcze Amosa (taki amigowy basic), uczę się ripować muzykę z gier i zgrywać je do postaci zrozumiałej dla protrackera, liznę AsmOne (asembler), bawię się Delux Paintem i uzależniam się od Civilization. Następny komputer to już PC z monitorem i drukarką, którego używam do napisania pracy inżynierskiej. W międzyczasie umierają 16-bitowce, popularne stają się konsole, które jednak nie są moją bajką. Uczę się jeszcze C++ Borlanda, by po latach wykorzystać go do napisania prostego programu, za pomocą którego ściągnę z sieci ponad 3000 amigowych gier przy minimalnym wysiłku z mojej strony.

Budynek Elbudu (stan na grudzień 2019), w którym w latach dziewięćdziesiątych odbywała się giełda komputerowa. Miejsce swego czasu kultowe dla krakowskich nerdów.

Współczesność. Od około 2004 r.: W dorosłym życiu dużo pracuję. Nie „komputeruję” już prawie wcale. Uważam, że komputery trochę upośledziły moje relacje z ludźmi, więc staram się ograniczać marnowanie czasu na obcowanie z komputerami. Jednak kiedy wraz z narodzinami córki pojawiają się pewne kryzysy w życiu osobistym, stwierdzam, że przyjemne wspomnienia o komputerach, nostalgia, tęsknota za dziecięcą fascynacją Atari i Amigą pomagają mi. Stwierdzam, że miło byłoby powrócić do tych czasów. Znajduję emulatory. Ze zdumieniem odkrywam stronę Atari Online, a wraz z nią bazę gier, w które nigdy jako dzieciak nie miałem okazji zagrać. Dowiaduję się, że wciąż są ludzie, moi rówieśnicy, którzy piszą programy dla Atari i bardzo angażują się w swoje hobby. To wszystko dzieje się około roku 2008. Z czasem organizowane są różne wydarzenia, z których najbardziej „pasuje” mi Festiwal DKiG, a retro computing staje się coraz modniejszy. Bardzo przyjemnie wspominam szczególnie pierwsze edycje DKiG, które w Krakowie odbywają się wtedy przy ul. Zakopiańskiej. Prelekcje, dużo nerdów takich, jak ja. To jest to! Kiedy festiwal przenosi się do Arteki przy ul. Rajskiej, traci na rozmachu. Przychodzą rodzice z dziećmi, w tym ja ze swoją córką, ale klimat powoli wygasa. Z fajnego, klimatycznego wydarzenia dla nerdów robi się takie zwyczajne wydarzenie, jakich wiele w dużym mieście.

Moją dotychczasową miłość do komputerów sprzed trzydziestu lat przekazuję swoim córkom. Ze starszą grywamy razem w Street Fightera, Body Blows Galactic, Jaguara, Lotusa II, Heroes of Might and Magic IV, a z młodszą w Jaguara, Montezumę, SuperFroga, Buried Bucks i Bruce Lee. Jednak wraz ze wzrostem mody na retro komputery mój zapał dla tego hobby wygasa. Nadal jednak zdarzają się dni, kiedy miło jest oderwać się od rzeczywistości. Powspominać, powykorzystywać jeszcze raz stworzony przez kogoś dawno temu kod i przypomnieć sobie uczucia, które towarzyszyły konkretnej grze czy komputerowi. Wtedy nawet zapach przypalonego mleka może być przyjemny, przypominając pewien numer Bajtka, od którego zaczęła się moja fascynacja komputerami.

Bajtek Nr 2 z 1985 roku. Redux i oryginał. Źródło: Bajtek Reduks

Autor: Koval


PS1. Zdjęcie Elbudu zostało dostarczone przez Kovala, inne pochodzą z naszego archiwum, do kolejnych grafik źródło podano pod nimi.

Przypominamy, że konkurs trwa aż do 31.01.2020 – a prace nie muszą być molochami, wystarczą wasze wspominki. Nagrody są zacne więc myślę, że można poświęcić te kilka godzin na napisanie własnej historyjki. Zasady macie tutaj: KONKURS.