Porzucamy czary, miecze, tarcze, zbroje oraz potwory i prosto z fantasy przeskakujemy w klimaty, które lubimy najbardziej – czyli hard science fiction i walka z najeźdźcami z kosmosu! Tym razem nie byle jakimi, bo okrutnymi robotami ukrywającymi się pod kryptonimem GORF. Nękają oni ludzkość już od dziesięcioleci w klasycznej strzelaninie wydanej zarówno na automaty arcade, 8-bitowe mikrokomputery, czy naszą kochaną przyjaciółkę Amigę. Zapraszamy do kolejnego odcinka Gramy Na Gazie, tym razem nakręconego gościnnie w kapitalnym miejscu dla wszystkich miłośników retro grania, które zwą – Pixel Retro Shop. Wpadliśmy tam z moim przyjacielem profesorem Larkiem na mini zlot atarowców zwany KWAS’em i dzięki uprzejmości właściciela sklepu – bardzo sympatycznego i zakręconego na punkcie wszelakich sprzętów retro, niejakiego Tytusa – nagraliśmy dla was najnowszy odcinek naszej gwiezdnej sagi. Niech moc będzie z wami przy oglądaniu i lekturze oraz z nami w trakcie walk z robotami! Czy uda nam się zapobiec inwazji bezdusznych maszyn i indoktrynacji ludzkości? Zapraszamy do seansu to się dowiecie! Wieść niesie jednak, że w tej śmiertelnej bitwie ktoś nam dopomógł…
INWAZJA ROBOTÓW Z KOSMOSU
czyli JAZDA, JAZDECZKA, JAZDUNIA!
Inwazja robotów z kosmosu! GORF atakuje Ziemię! (Adam Burn)
Siedzieliśmy sobie wygodnie na skwerku we Wrocławiu popijając ohydne energetyki marki “Zenek”, kiedy najzwyczajniej zachciało nam się jeść. Spokojnie ustawiliśmy się w kolejce za najsmaczniejszymi goframi, słynnymi w całym mieście, z wielką chmurą śmietany na wierzchu i … Ja pieeeerdziu! Rozpętało się piekło! Uzbrojone po zęby oddziały robotów pojawiły się na pochmurnym, wieczornym niebie… Wielki statek dowodzenia, cyborgi, drony, droidy i inne mechaniczne gnidy… Mówię wam niezłe bajery i kawał afery – w powietrzu błyskały blastery, lasery i inne killery… Dezintegracja ludzi na szeroką skalę. Pyk, pyk, pyk i pan znikł, pani też oraz pies. Kolejna inwazja na Ziemię rozpoczęła się w sobotę, wieczorową porą i zaskoczyła nas niczym brunet bohatera kultowego filmu Stanisława Barei. Zamiast smacznych gofrów z truskawkami i bitą śmietaną przed naszymi oczami zmaterializował się GORF. What the fuck? Galaktyczna Orbitalna Robotów Federacja, która zamierzała zindoktrynować całą ludzkość. Schroniliśmy się w jakimś pięknym sklepie z retro grami i masą kultowego sprzętu, wyjętym prosto z naszych marzeń, czy mokrych snów pełnych polucji. – Jesteśmy w niebie! To raj dla każdego retro gracza! – zakrzyknąłem, pomimo, że poprzez witrynę sklepową widziałem jak oddziały GORF’a przerabiają biednych mieszkańców Wrocławia na pieczyste mielone, schabowe bez panierki, czy inne kotlety albo filety…
Porażające siły wroga zaatakowały z powietrza, wojsko próbowało nas bronić! (Adam Burn)
– Mówiłem ci Borsuku, żebyśmy nie zarzucali tego kwasa! Zachciało ci się jazdy, jazdeczki, jazduni! Pieprzone LSD i teraz sam nie wiem co sen, a co jawa?! – krzyknął zdruzgotany profesor Larek, który najwidoczniej dawno zapomniał już o przygodach swego studenckiego życia. – Jasne, to wszystko moja wina, a kto się cieszył jak dziecko, że będziemy na kwasie?! Jedziesz na kwasa, jedziesz na kwasa?! Namawiałeś, namawiałeś i w końcu namówiłeś. – Chodziło mi o zlot atarowców, a ty żeś pół torby LSD przytargał ze sobą! Ciebie nie wolno spuścić ze smyczy… – Ojtam, ojtam, ale kiedy zapodaliśmy pod język pierwsze znaczki to nie protestowałeś? Jeszcze proponowałeś, że może po krysztale dorzucimy bo fajna faza! – Dokładnie Borsuku. Fajna. Faza, fazeczka, fazunia! – O właśnie, buhahaha, działa wybornie! Cieszę się, że doceniasz! – Wiesz chciałem znów poczuć się młody, piękny, wolny jak ptak, ptaszek, ptaszunio! – Co ty masz z tymi zdrobnieniami profesorze, profesorku, profesorunio? – Najwidoczniej nie tylko ja, borsuku, borsuczku, borsunio! Kwas wszedł na maksa! Buhahaha i wiesz, nawet inwazja robotów mi się wkręciła! – Co ty gadasz profesorku? Kosmiczna inwazja robotów z GORF-a na Wrocław? Też to widziałeś? – Jak nie jak tak! Przez chwilę się bałem, że to się dzieję naprawdę, uff, normalnie prawie zesrałem się w gacie… Mocny towar Borsuku! – No, kurrrczaczek, bardzo mocny skoro ja też miałem dokładnie te same halucynacje…
Pixel Retro Shop, w którym ukryliśmy się, był świetnie wyposażony.
Nie zauważyliśmy, że całej naszej rozmowie przygląda się przerażony właściciel tego retro przytułku. Blady ze strachu i idealnie ukryty pomiędzy przepięknymi gablotami pełnymi różnorodnych gier w wydaniach kasetowych, kartridżowych, dyskietkowych. – Ty zobacz! Wkomponowany jak klocek w Tetrisie! Nie zauważyłem chłopa. – Dokładnie, profesorku, lepiej zamaskowany niż Snejk w Metal Gearze! Dzień dobry. Piękny sklep, o i automat arcade, i Małe Atari, Amiga, Nintendo 64. Ho, ho, ho, ho! Miodzio, panie, miodzio! Na początek kawę, kawunię, kawusię poproszę i się rozejrzymy? Oki? – Nie wierzę! Nie dość, że inwazja kosmitów, to jeszcze dwóch debili mi do sklepu przywiało! Ratujcie swe nędzne żywoty, atakują nas roboty! – wyrecytował jak w transie gospodarz retro sklepiku dygoczącymi wargami. – Zaraz, zaraz, chwilka, chwileczka, chwilunia. Ty też to widzisz?! To co wyprawia się za oknem dzieje się naprawdę?! Zanim doczekaliśmy się odpowiedzi od niego, sama wtargnęła przez witrynę! Czarny, metaliczny, kulisty droid bojowy wskoczył do sklepu rozbijając wszystkie szyby, przyczepił swoimi pajęczymi odnóżami do ściany i wycelował w nas dwa wielkie miniguny! Miny nam zrzedły i już prawie przywitaliśmy się z zaświatami, ale profesorek wykazał się najszybszym pomyślunkiem! Chwycił nas obu pod ramiona, z kopa wysadził drzwi od toalety i wszyscy rzuciliśmy się na śmierdzące moczem kafelki malutkiego kibelka.
Bohaterka Metroida – Samus Aran widoczna nad kibelkiem to był znak by schować się właśnie tam…
W sklepie rozpętało się piekło. Najpierw usłyszeliśmy delikatny, wibrujący dźwięk dział pieprzonego robota, a później donośny, przeszywający świst kul wystrzeliwanych z naddźwiękową prędkością. Wszystko, dosłownie wszystko w zasięgu jego strzału rozprysło się w drzazgi i uniosło w powietrze! Poszatkowany Commodore 64, na którego widok mój kompan delikatnie się uśmiechnął, odłamki szkła, wielki monitor od automatu arcade, którego widziałem wcześniej pod ścianą, nawet jakiś Atari Jaguar przeleciał nam koło nosa… Tylko fakt, że leżeliśmy na posadzce, poza czujnikami wyłapującymi ruch zamontowanymi w tym bezdusznym elektronicznym mordercy – uratował nam życie. – Co robimy Borsuku? Myśl! Jak wyjść z tej opresji?! – zagaił Larek. – Tu nie ma co myśleć, tu trzeba dzwonić! – odpowiedziałem bez namysłu. – Koło ratunkowe, telefon do przyjaciela?! – Dokładnie! – wyciągnąłem szybko telefon z kieszeni, który jakimś cudem uchował się w jednym kawałku i szybko wykręciłem wyuczony na pamięć numer. – Agencja Towarzyska Niebiański Cyc – rozległo się w słuchawce, zaś moi towarzysze niedoli popatrzyli na mnie ze zdziwieniem… – Ups, nie ten numer chłopaki, jeszcze raz… Chwilę musieliśmy odczekać, zanim sygnał przedostał się na krańce naszej galaktyki, na rubieże Drogi Mlecznej i jeszcze właścicielowi zachciało się odebrać. W tym czasie droid masakrował wystawowe manekiny przedstawiające Sly’a i Arniego w ich kultowych rolach największych ziemskich twardzieli…
Rożne modele droidów, cyborgów czy innego mechanicznego ścierwa miały nikogo nie oszczędzać… (Adam Burn)
– Słucham – rozległ się trochę znudzony, lecz stanowczy głos. – Pilot, pilocik, pilotunio? – W rzeczy samej. Pilot Czasu. Dokładniej zwany kiedyś Ostatnim Pilotem Na Ziemi! A kogo żeś do cholery chciał Borsuku usłyszeć pod tym numerem? Świętego Mikołaja? I co masz taki dziwny głos, hę? – W kiblu się kryjemy pilocie, roboty rozpieprzają Wrocław, takie z kosmosu! W rzeźników ludzkości się bawią. Pomocy! – Że co? Piłeś coś czy jakieś prochy brałeś, bo głos masz niewyraźny… – Nic nie brałem, no może trochę, ale zaufaj mi do cholery! GORF rozpoczął pierwszą fazę najazdu! Eksterminacja, następnie indoktrynacja, a później kolonizacja naszej pięknej planety! Pamiętasz to dobrze, przerabiałeś to już nieraz z innymi skurwielami z kosmosu! – GORF… czytałem o nich. Myślałem, że są tylko legendą, bajką opowiadaną dzieciom na dobranoc. Pierwsze mechaniczne twory, obdarzone sztuczną inteligencją, które zbuntowały się swoim twórcom. Wymordowały ich wszystkich i zasiedliły najdalsze rejony Galaktyki Cybernaculusa… Chodziły plotki po kosmosie, że podbijają jakieś dalekie planety na bezkresach najdalszych galaktyk, ale żeby zaatakowali nasz Układ Słoneczny? – W dupie mam ich historię! Pilocie, jeżeli nie zjawisz się tu natychmiast to zapomnij o Ziemi! Droid bojowy zrobi z nas zaraz durszlaki, a ty nie będziesz miał gdzie spędzać wakacji! – Koordynaty? Natychmiast! – Ziemia, Polska, Wrocław, Pixel Retro Shop, wygoogluj sobie resztę pilocie! Nie mamy czasu… – Wrocław, piękne niunie tam chodzą… – usłyszeliśmy w słuchawce jego ostatnie słowa, kiedy skurkowaniec, najzwyczajniej w świecie się rozłączył…
Wielkie cybernetyczne skorpiony próbowano powstrzymać czołgami, nadaremno… (Adam Burn)
– No to pozamiatane – powiedział ze łzami w oczach profesor Larek i dodał – Mam nadzieję, że w niebie będą mieli Małe Atari, inaczej byłoby trochę nudno i … Nie zdążył dokończyć kiedy jebudu, potężny wybuch wstrząsnął całą kamienicą, w której znajdował się sklep, a przednia ściana budynku zawaliła się prosto na czyhającego na nasze życie mechanicznego skurwiela. W ostatniej chwili! Stał prosto przed wejściem do toalety i szykował się do naszej egzekucji… Kiedy opadł pył i kurz, a nasze oczy mogły cokolwiek dojrzeć, jakaś ogromna sylwetka zamajaczyła wysoko nad nami. Dobrze znajomy nam kształt… Ulubiony myśliwiec naszego przyjaciela – F88HX Stealth, czasoprzestrzenna korweta do tępienia kosmicznego ścierwa, jedna z wielu jego zabawek z kosmicznego garażu ukrytego gdzieś na pierścieniach Saturna. Obniżył lekko kadłub myśliwca i przez chwile wydawało nam się, że macha do nas uśmiechnięty z cygarem w zębach. Później wzniósł się wysoko w górę, zatoczył pętlę i zapikował za majaczącym na horyzoncie statkiem dowodzenia kosmitów. Wszystkie mechaniczne i cybernetyczne ścierwa w zasięgu naszego wzroku zerwały się za nim do lotu, chcąc bronić statku matki niczym trutnie swojej królowej. Staliśmy w trójkę z wybałuszonymi gałami kiedy tańczył w powietrzu pomiędzy wrogami i złomował ich w zastraszającym tempie. – Chyba się przebranżowię – oznajmił właściciel sklepu – otworzę skup złomu! W sumie i tak zbieram stare rupiecie… Zaśmialiśmy się wszyscy z tego celnego żartu, gdy nagle przyszedł sms.
Na szczęście pojawił się ktoś, kto kosmitów złomuje najlepiej we wszechświecie! (Adam Burn)
“Chłopaki, bez paniki, zapomnieliście, że ja zawsze jestem na czas? Troszkę tutaj posprzątam, a wy pograjcie sobie na jakimś Atari czy coś. Wasz przyjaciel, Pilot Czasu”. Zanim skończyliśmy czytać rozległo się kolejne jebitne jebudu, któremu towarzyszyło niespodziewanie wielkie bum! Spojrzeliśmy na linię horyzontu i zamarliśmy. W miejscu gdzie wcześniej unosiła się niebotyczna forteca blaszaków, kolosalny galaktyczny krążownik, który dowodził wszystkimi jednostkami wroga na polu walki – ostał się ino dupny krater! Z jego wnętrza, prosto w niebo wystrzelił maleńki punkcik i zupełnie samotnie dryfował po nieboskłonie, jakby patrolując okolicę. Najwidoczniej nie znalazł nic podejrzanego, gdyż ponownie wystrzelił prosto w firmament. Kiedy przyjrzeliśmy się dokładniej rozpoznaliśmy w nim znajomą sylwetkę samolotu naszego przyjaciela. – Ja pieeeerdziu! – krzyknąłem rozentuzjazmowany – Larek, widziałeś to?! – No, masakra jakaś! – odpowiedział. – Rozje… znaczy się zniszczył ich wszystkich! Wszystkich! Ile mu to zajęło profesorku? Dziesięć minut? – Według mojego zegarka niespełna pięć… – Nie wierzę, jaka jazda, normalnie bez trzymanki! – złapałem się za głowę. – Lepiej, Borsuku, lepiej. Jazda, jazdeczka, jazdunia!
Krajobraz po bitwie. Tak się sprząta najazd kosmitów! (AdamBurn)
Uff, nasze tyłki zostały ocalone, a wy mogliście przynajmniej przeczytać kim do cholery jest ten tytułowy GORF? Raczej czym, bo według rozwinięcia tytułowego skrótu znanego z opisywanej dzisiaj przez nas gry to: Galactic Orbiting Robot Force – czyli galaktyczne robocie skurczysyny pragnące zniszczyć ludzkość… No i oczywiście, mogliście zaznajomić się z początkiem tarapatów w jakie wpadliśmy we Wrocławiu, a także z minimalnie pozmienianą przeze mnie fabułą tej klasycznej dzisiaj strzelanki. Wędrując po devianarcie bardzo spodobały mi się świetne grafiki science fiction autorstwa Adama Burna, które pozwoliłem sobie wykorzystać, i z którego pracami polecam się zapoznać. Wróćmy jednak do tematu, czy udało nam się pokonać GORF’a i jego cybernetyczną armię? O tym najprędzej dowiecie się z filmu. Teraz przejdźmy do tego, co misie pysie lubią najbardziej, czyli do deseru.
ZZA KULIS I CIEKAWOSTKI
W Pixel Retro Shopie obecne były także mikrokomputery.
PIXEL RETRO SHOP. Zacznijmy od miejsca nagrania dzisiejszego odcinka naszego programu. Skoro zostaliśmy tam ugoszczeni należycie i bardzo przyjemnie – to możecie potraktować tą zajawkę jako formę reklamy, a co się będziemy szczypać. Ten retro sklep mieszczący się we Wrocławiu przy ul. Śrutowej 14, o przyjemnie brzmiącej nazwie Pixel Retro Shop to fascynująca miejscówka! Po prostu raj na ziemi dla wszelkich zdziwaczałych osobników pokroju mojego lub Larka. Sklepik ten prowadzi podobny nam maniak retrogiercowania i retro sprzętów wszelakich – Piotrek “Tytus” Sadowski, którego oczywiście ugościliśmy także w naszym programie. Co najbardziej przykuło moją uwagę w tym nostalgicznym zakątku? Masa sprzętu i gier przede wszystkim. Od mikrokomputerów (wiadomo Ataryna i nawet Amiga) po różnorakie konsole (Snes, Nintendo 64, Gamecube), które są cały czas włączone i podpięte do telewizorów CRT, na których każdy klient w wolnej chwili może sobie pograć i przypomnieć lata młodości. Oczywiście do tego multum oryginalnych gier do kupienia, zarówno na stare sprzęty, jak i na te najnowsze pokroju Switcha. Wpadła mi w oko nawet jakaś nieoficjalna przenośna konsola, pewnie made in China prosto z Będzina, z możliwością odpalania kartridży bodajże z rożnych konsol Nintendo jednocześnie, ale mogę źle pamiętać bo byłem wtedy na kwasie, tfu, kawie… Więc proszę tutaj autora o sprostowanie, co to za cudeńko było i czy warte to uwagi? Najwięcej czasu spędziłem jednak przy automacie arcade, w którym wbudowana była bodajże Pandora 4 z tysiącami świetnych gier znanych z barakowozów. Zagrywałem się na nim głównie w świetne shmupy – najwięcej w kapitalnego Varth’a od Capcomu oraz chodzone mordobicia – na przykład w pamiętną Vendettę. Świetne to gry i trzeba by je kiedyś opisać, ale pewnikiem prędzej się wykopyrtnę ze starości niźli opiszę wszystkie moje ulubione hity z młodości. Nie, żebym był chory czy coś, tylko liczba tych wybornych szpili po prostu przytłacza… Zapraszam na stronę tego sklepu, którą znajdziecie TUTAJ i na koniec dodam, że w sklepie organizowane są: turnieje w retro gry, speedruny, a także transmisje na żywo z innych ciekawych retro wydarzeń. My wraz z moim towarzyszem i współgospodarzem GnG, reżyserem Larkiem spędziliśmy tam ładnych kilka godzin, gdyż przyjechaliśmy na…
Wspomniany automat arcade z Pandorą 4 i na niej Vendetta. Jeden z najlepszych beate’em upów w historii.
KWAS. Czyli Kolejne Wrocławskie Atarowskie Spotkanie to sympatyczny zlot atarowców, który odbył się 29 września właśnie w sklepie, o którym wspomniałem powyżej. Relację z tego spotkania możecie przeczytaj na stronie Atari Online, a nam z Larkiem udało się tam wkręcić. Na imprezie pojawiły się uznane persony z atarowskiej sceny, odbywały się różnorodne prezentacje sprzętu, projekcje filmów czy ciekawe pogadanki na tematy około atarowskie. Ja ucieszyłem się, że spotkałem paru znajomych z Ironii, a trochę zawiodłem, gdyż praktycznie wszystkie punkty programu związane z grami – wypadły z niego z przyczyn technicznych. Podsumowując – z całej imprezki najbardziej utkwiły mi w pamięci: pogadanka na tematy związane z firmą Karen (dystrybutora komputerów Atari w Polsce latach jego popularności), wywiad video z niejakim Bogusławem Kornafelem (wrocławski guru giełdy komputerowej i twórca klona Robbo pod tytułem Alex) oraz kilkudziesięciominutowy trailer filmu „Gry, użytki – co dla Ciebie?”. Ten ostatni to historia polskich giełd komputerowych przedstawiona z perspektywy największych legend tamtych czasów. Pośród rozmówców znajdują się między innymi tacy uznani redaktorzy pism growych i komputerowych z przeszłości jak Emilus, Martinez, czy Borek. Oczywiście jeżeli dobrze rozpoznałem tych dżentelmenów. Ciekawostką była prezentacja ultra rzadkiego komputera typu “zrób go sam” o nazwie Cobra 1. Zaciekawił mnie także pokazany na zlocie kolorowy shmup pod tytułem Zaku (2009). Ten wydany na Atari Lynx biały kruk kolekcjonerski na pewno należy do jednych z bardziej grywalnych pozycji na ten zaniedbany przez programistów sprzęt. Rysunkowa grafika, wielcy bossowie i chyba zbyt wysoki poziom trudności, ale mi Rysia w ręce nie dano, to trudno ocenić…
Zaku w akcji (Atari Lynx – 2009). Przyjemny shmup na kieszonkonsolkę Atari.
GORF – AUTOMAT ARCADE
Krucjata ludzkości przeciwko robotom z kosmosu zapoczątkowana została w 1981, gdyż wtedy zadebiutował w salonach gier automat z grą GORF wydany przez znaną i lubianą firmę Midway (autorów późniejszych hitów pokroju Rampage, NBA Jam czy nieśmiertelnego Mortal Kombat). Jak na swoje czasu zarówno gra, jak i sama maszyna były bardzo nowatorskie i wręcz wizjonerskie. Pamiętam, że kiedy zobaczyłem GORF’a po raz pierwszy oniemiałem! Pośród innych automatów wyglądał jakby przybył z przyszłości, niczym filmowy RoboCop w tłumie policyjnych ćwiczebnych manekinów… Co najbardziej rzucało się w oczy? Jego futurystyczna estetyka, dzięki której wyglądał niczym konsoleta statku kosmicznego, którym wyruszamy w międzygalaktyczną misję. Metaliczna kolorowa obudowa, pełna światełek i narysowanych na przednim panelu przycisków, wskaźników i ekraników oraz przykuwający największą uwagę graczy – prawdziwy, wielki dżoj wyglądający niczym manetka gwiezdnego myśliwca. Była to zupełna nowość, gdyż panel sterowania większości automatów z tamtych czasów składał się z wygodnej gałki i przycisków wbudowanych w blat. A tutaj? FIRE umiejscowiono w przodzie dżoja i podobnie jak w samolotach bojowych strzelaliśmy naciskając spust. Naprawdę robiło to wrażenie w tamtych czasach! Oczywiście później stało się to standardem w wydawanych na całym świecie seryjnie kontrolerach do mikrokomputerów, ale wtedy?
Automaty do gofrów, eee GORF’a w trzech wydaniach. Koktajlowy, standardowy i premium. Ten ostatni to był szał pał!
Kolejnym kapitalnym i niespotykanym często pomysłem było zastosowanie syntezy mowy. Generał najeźdźców z kosmosu przemawiał do nas swoim sztucznym głosem poprzez wbudowane w kabinę głośniki – dzięki zastosowaniu specjalnego chipu dźwiękowego o nazwie Votrax. Ha, żeby tylko przemawiał, a ten skurczybyk śmiał się z gracza swoim metalicznym chichotem, beształ go, drwił i wątpił w powodzenie jego misji… Normalnie jaja! Pewnego razu jeden facet szedł jak burza na rekord salonu, a tu nagle automat wypala do niego – Cienki jesteś jak dupa węża! – No co ty gadasz? – wkurzył się tamten, ale nie dał za wygraną i ciśnie dalej ostro poprzez szwadrony wroga. Automat lekko się zirytował i wytoczył najcięższe działa – To ty sobie graj, a żona właśnie zdradza cię z Józkiem z czwartego… Nigdy później nie widziałem tak szybko wybiegającego człowieka z barakowozu… No, trochę przesadziłem, słownictwo GORF’a było jednak ograniczone, ale i tak rozpalało wyobraźnię. Aha, kolejną nowością była możliwość dokupienia monetami większej ilości startowych statków – rzadko spotykany bajer w tamtych czasach. Wiecie, dzięki świetnemu projektowi tego automatu był on szczególnie mocno oblegany w salonie gier, do którego uczęszczałem i przez to rzadko na nim grywałem. Dobra starczy już o tej bezdusznej maszynie, przejdźmy do jego serca czyli gry!
Gra w akcji. Strona tytułowa, poziom wzorowany na Galaxianie oraz skok w nadprzestrzeń.
Za młodu nigdy nie byłem fanem GORF’a, gdyż po prostu zbyt mało spędziłem z nim czasu. Najpierw nie mogłem się dopchać, a następnie do mojego salonu gier przybyli tacy kozacy jak Ghosts’n Goblins czy Donkey Kong – więc tytuł ten poszedł w odstawkę. Należy jednak docenić, że w dniu swojej premiery wprowadził on do skostniałego gatunku strzelanin jednoekranowych wiele nowości. Ciągle poruszamy się tutaj naszym międzyplanetarnym statkiem po pojedynczym ekranie rozgrywki, który nie przesuwa się w żadną stronę, ale uwaga – autorzy zamiast jednej planszy umieścili w grze pięć całkowicie odmiennych pod względem rozgrywki kosmicznych bitew. Normalnie jakbyśmy dostali pięć gier zamiast jednej! Dla dzisiejszych graczy pewnie takie novum wyda się niczym kanapka z salcesonem zjedzona po bułce z szynką. Ale wtedy?! W czasach Space Invaders, Centipede czy Galaxiana, fajnych ale troszkę monotonnych strzelanin, w których prowadziliśmy wymianę ognia non stop z tymi samymi przeciwnikami na identycznych planszach – takie urozmaicenie zabawy było strzałem w dziesiątkę. Dodać należy, że twórcy tego przeboju zaprojektowali bardzo zmyślnie wszystkie etapy i parę z nich zapożyczyli ze sławnych poprzedników. Może wyliczmy sobie tutaj kolejno plansze i wtedy wam to zobrazuje.
Decydujące starcie! Ostatni etap wraz z bocznymi panelami namalowanymi na szybie automatu.
Poziom pierwszy Astro Battles – to ulepszone Space Invaders, bardziej kolorowe, ale na podobnych zasadach. Paskudne roboty opuszczają się na nas z góry ekrany, a my prowadzimy z nimi walkę osłonięci polem siłowym. Tutaj zapewne nie było problemu z licencją na wykorzystanie pomysłu od Taito, gdyż Midway był także wydawcą tego automatu. Drugi etap – Laser Attack, jeden z bardziej dynamicznych i trudnych w całej grze był autorskim pomysłem. Tutaj dwie formacje statków przeciwnika atakują nas na przemian, jednocześnie poprzez ataki kamikaze jak i działami laserowymi. Fajne! Kolejna plansza – Galaxians – to już najprawdziwszy w cyfrowej galaktyce klon Galaxiana firmy Namco. Zapewne podpisano tutaj umowę pomiędzy obydwoma producentami na wykorzystanie pierwowzoru. Wszystko fajnie, tylko najwidoczniej w przypadku konwersji GORF’a na komputery domowe i konsole umowa ta musiała przestać obowiązywać (lub obie firmy po prostu nie dogadały się) i niestety 90% edycji tego przeboju trafiających pod strzechy została wykastrowana z tego etapu. Wspomnę też o tym później w przypadku konwersji. Na koniec zostawiłem dwa najbardziej efektowne poziomy. Bitwa numer cztery zwana Space Warp robiła kosmiczne wrażenie! Pędzimy naszym statkiem w prędkości nadświetlnej w tunelu czasoprzestrzennym, prowadząc ostrzał wrogich robotów i myśliwców wylatujących z portalu. Efektownie i rajcownie, tylko trochę za łatwo. Po przebyciu tej podroży wyskakujemy wprost na ogromny statek dowodzenia, z którym toczymy śmiertelny pojedynek w przestworzach zatytułowany po prostu Flag Ship. Najpierw niszczymy pole siłowe otaczające gwiezdny krążownik, później mozolnie złomujemy na części jego kadłub, by w końcu dostać się do reaktora jądrowego, który go napędza. Jeb, bum, pierdut i podziwiamy piękną karoserię naszej maleńkiej fregaty w blasku jednego z najpiękniejszych pikselowych wybuchów w historii. To na pewno najbardziej widowiskowa eksplozja do 1981 roku. Sami chyba widzicie, że przy sławnych, ale monotonnych poprzednikach to przebój ten wyglądał jak Porsche przy Maluchu.
Dzięki takiemu wolantowi mogliśmy się poczuć niczym … Ostatni Pilot na Ziemi!
Cała kosmiczna batalia w grze ubarwiona została soczystą kolorystyką, prostymi ale przyjemnymi dla oka projektami mechanicznych obcych jak i naszego statku, który jest wyraźnie inspirowany frachtowcem ze Star Treka. Tak moi drodzy, pierwotnie GORF miał być bowiem adaptacją filmu Star Trek The Motion Picture (1979), jednakże autorzy porzucili ten pomysł, ze względu na jego pacyfistyczny scenariusz. Tam nie byłoby do kogo strzelać! No, może do meteorytów tylko… W zależności od planszy, na której walczymy rozgrywka jest bardziej lub mniej grywalna, w niektórych etapach całkiem dynamiczna i podnosząca adrenalinę. Wierzcie mi, w dniu premiery był to najbardziej efektowny tytuł w gatunku i nie dziwota, że znajduje się go często na listach najlepszych gier w historii. Niestety ma on jedną znaczącą wadę – jest zdecydowanie zbyt łatwy i praktycznie przejdziemy go z marszu, to znaczy za pierwszym przelotem. Oczywiście rozgrywka ulega wtedy zapętleniu, zaś na wyższych poziomach trudności urozmaicają ja dodatkowi przeciwnicy. Zaczynamy od stopnia kosmicznego kadeta i w trakcie naszej służby awansujemy na kapitana, pułkownika, generała, by w końcu zostać wojownikiem kosmosu czy gwiezdnym mścicielem. Każde zapętlenie gry to awans o jeden stopień. Niby fajnie, ale przynajmniej w moim przypadku motywacja do dalszej batalii trochę spadła po tak szybkim ujrzeniu całości gry. Jednakże jest to kawał historii oraz produkt pomysłowy i nowatorski w swoim gatunku, dodatkowo świetnie sprawdza się jako gra na wszelakie turnieje czy retro party. Do uzyskiwania najlepszych wyników, pobijania wzajemnych rekordów z przyjaciółmi. Zresztą w tym wpisie zachęcę was do takich właśnie wyczynów i galaktycznej kariery łowcy robotów. Jeżeli macie się z kim pojedynkować celem osiągnięcia lepszego rezultatu i spędziliście z GORF’em kawał dzieciństwa – wtedy do oceny końcowej dołóżcie jedno światło w retrometrze. Z perspektywy samotnego pilota to ciągle dobra gra, ale nie porywająca tak jak za młodu.
KONWERSJE
GORF został przeportowany na praktycznie wszystkie znane i lubiane systemy do grania we wszechświecie. Z domowych wersji wyłączono etap trzeci wzorowany na Galaxianie i szkoda, gdyż przez to nasza kosmiczna wyprawa jest jeszcze krótsza niż w oryginale. Zaznaczę jeszcze, że synteza mowy nie jest obecna w większości edycji – z wyjątkiem konsoli Jaguar, o czym dopowiem później. Nie ma jednak co litować się nad rozsianymi po Drodze Mlecznej szwadronami krwiożerczych maszyn, tylko przystąpić do ich eksterminacji! O wersji na Atari XL/XE, którą możecie obejrzeć w najnowszym odcinku Gramy Na Gazie najszerzej wypowiem się w recenzji na końcu wpisu. Teraz przedstawię wam najlepsze porty 8-bitowe, do których ocena z tej recki będzie miała w pełni zastosowanie.
GORF na Commodore 64. Laserowy atak.
Adaptacja na popularnego Komcia została wydana przez samo Commodore w 1983 roku i pomimo małej objętości programu, autorzy spisali się tutaj wyśmienicie. Moim skromnym zdaniem jest to najlepsza z wersji dostępnych na 8-bitowe maszyny. Minimalnie, ale jednak wolę ją od atarowskiej i mam nadzieję, że mój przyjaciel Larek nie rzuci przez to na mnie jakiejś klątwy czy zgniłym jajem w łeb! On zdecydowanie bardziej preferuje port na Małą Atarynę. Na Komodorku jednak należy docenić przede wszystkim fakt, iż wszelkie pojazdy obecne w grze są wielokolorowe i same barwy są bliższe pierwowzorowi. Nasz statek jest także pokaźniejszych rozmiarów i reasumując widoczki za oknem szyby naszego kokpitu są tu ładniejsze. Oczywiście dla osób dostrzegających urok tak rozpikselizowanych i stareńkich gier. Zdaniem profesorka etap z portalem czasoprzestrzennym czyli Space Warp jest tutaj brzydziej odwzorowany i jestem skłonny się z tym zgodzić. Sama rozgrywka i toczone przez nas bitwy, ze względu na rozmiar naszego niebiańskiego okrętu jest mniej dynamiczna niźli na Atari i automatach arcade. Dźwięki są minimalnie odmienne, ale kto się na nich wychował nie będzie narzekał.
A tutaj lasery atakują nas na Colecovision.
Kolejną dobrą, bardzo dynamiczną wersją tej gry jest ta wydana na dosyć rzadko spotykaną u nas konsolkę Colecovision. Pomimo o wiele prostszej grafiki jest ona zbliżona grywalnością do salonowego poprzednika, zastosowanie mają tutaj podobne manewry i taktyki przechodzenia plansz, zaś w prasie zbierała swego czasu pochlebne recenzje i nawet nagrody. Grafika w niej jest niestety uproszczona w stosunku do oryginału i większość “duszków” posiada tylko jedną barwę. Od graczy wychowanych na tym porcie wydanym w 1983 roku przez Coleco – słyszałem o niej same superlatywy.
Na Amidze zamiast zgrabnego statku mamy beczkolot ale i tak jest nieźle.
Wydana dopiero w 1993 roku, własnym sumptem przez niejakiego Kevina Gallaghera konwersja GORF’a na Amigę nie jest grą komercyjną, ma status freeware / public domain. Widać, że została stworzona prostymi środkami i wcale nie wykorzystuje możliwości tego komputera, ale temu dziadziusiowi strzelanin wdzięki Przyjaciółki do dostarczania zabawy są zbędne. Najważniejsze, żeby rozgrywka była wierna pierwowzorowi z barakowozów, wymiana ognia w miarę dynamiczna i miłośnicy tej gry będą zadowoleni. Oczywiście nie porównujmy jej jakości do najlepszych amigowych shmupów tylko do produktu, na którym jest wzorowana. Pomimo, że latamy tutaj pokaźnych rozmiarów beczkolotem zamiast statku i psuje to wrażenia z oprawy to wersja na Amigę ma jedną niezaprzeczalną zaletę. Skoro jest produkcją amatorską to zawiera wszystkie poziomy znane z oryginału. Znajdziecie tutaj więc etap galaxianowy i jest to jedna z niewielu wersji tej gry, która go posiada.
Klimatyczna okładka GORFa do specjalnego wydania na płycie CD (Atari Jaguar)
GORF Classic to wydana w 2006 roku przez małe studio 3D Stoooges perfekcyjna wersja naszego bohatera na konsolę Atari Jaguar i to na nośniku CD! Możliwe, że to właśnie dzięki temu zawiera ona syntezę mowy obecną na oryginalnym automacie. Oczywiście umieszczono tu wszystkie plansze bez żadnych cięć, zaś oprawa graficzna jak i dźwiękowa powodują, że czujemy się jakbyśmy przytargali na plecach do stołowego cały automat z grą. Uff, trochę byśmy się pewnie spocili, ale dla fanów tego przeboju jest to nie lada gratka. I zapewne dla kolekcjonerów, bo specjalnego wydania CD wyszło tylko 50 sztuk… Na koniec przedstawiania najlepszych konwersji – warto napomknąć o kolejnym prawie idealnym odzwierciedleniu tej zasłużonej strzelaniny – na Gameboya Advance’a. Także zawiera ona wszystkie etapy i jedyną różnicą jaką zauważyłem w rozgrywce jest zmieniona grafika w planszy Space Warp. Niby trochę bardziej nowoczesna, jednak wolę oryginalną.
GORF Anthology – jednoczesne porównanie większości konwersji gry. (Autor: David Youd)
Jako, że nie przepadam za pisaniem o kiepskich grach napomknę tylko naprędce o najgorszych, najmniej wiernych wersjach tego hitu sprzed lat. Nie polecam edycji na ZX Spectrum – mała dynamika, jednorodna kolorystyka oraz całkowicie zmieniony ostatni boss. Zamiast znanego nam wielkiego frachtowca, przez którego pancerz musimy się przebijać, mamy tutaj zupełnie odmienny wyglądem statek, który strzela do nas zabójczym laserem. Niby fajnie, że coś zmieniono, jednak puryści i miłośnicy pierwowzoru pewnie otwierają oczy ze zdumienia i zapytują – o co tu chodzi? Wielce grywalny ten kawałek kodu nie jest. Ciekawostką jest także fakt, że w słabym wydaniu GORF’a na BBC Micro w planszy nazwanej atakiem laserowym nie uświadczymy tych ataków. Hmm. Laser w formie pocisków, to ci technologia godna blaszanych najeźdźców! Dla lubiących oryginał, także zachwalane swego czasu porty tej gry na Atari 2600 i Commodore VIC-20 wydają się mało grywalne, ale trzeba brać tutaj pod uwagę skromne możliwości obu tych sprzętów. Mnie one nie przyciągają. Zresztą wszystkie wersje GORF’a, chyba oprócz jaguarowej, możecie sobie obejrzeć na fachowym filmiku, który wrzuciłem powyżej. Polecam.
PANNA GORFÓWNA. Midway planowało wydać sequel tej gry zatytułowany Miss Gorf i ponoć został on napisany, jednak nigdy nie został wydany. Miejska legenda głosi, że źródła programu znajdują się u autora oryginału, jednakże nie da ich się odzyskać z 8-calowych dyskietek. Więc drodzy panowie, nie nacieszymy naszego wzroku powabnymi i zapewne cybernetycznymi krągłościami Panny Gorfówny…
Reklama największych przebojów firmy Roklan.
ROKLAN. Zanim przejdę do recenzji gry GORF i do najsmaczniejszego dzisiejszego kąska czyli ostatniego odcinka Gramy Na Gazie wspomnę pokrótce o jej autorach. Mało znane mi wcześniej atarowskie studio Roklan, bo nich mowa, zasłynęło głównie z konwersji hitów firmy Midway czyli: przyjemnej labiryntowej strzelaniny dla dwóch graczy Wizard of Wor (1981), portu praprzodka strzelanin jednoekranowych czyli DeLuxe Invaders (1981) i oczywiście bohatera tego wpisu, którego wydali w 1982 roku. Pozostałe ich produkcje to głównie gry edukacyjne lub niezapadające w pamięć popierdółki. Z wyjątkiem jednej produkcji, która bardzo mnie ciekawi i w ten weekend z przyjemnością w nią zagram. Mowa o Journey to the Planets (1983), grze action-adventure, która zaciekawiła mnie swoją fantastyczną historią oraz euforycznymi recenzjami graczy. Podróż statkiem kosmicznym w niezbadane miejsca galaktyki i zwiedzanie tajemniczych planet naszym bohaterem, który na dodatek jest uzbrojony w różnorodny arsenał? Hmm? Do tego rozwiązywanie prostych zagadek? Hmm! Pomimo prostej i dosyć oszczędnej grafiki ta zapowiedź wielkiej przygody bardzo mnie zaciekawia! Posłuchajcie zresztą opinii graczy! Jedna z najlepszych gier na Małe Atari, albo 8-bitowy prekursor Myst’a, ze świetnymi zagadkami. Ten komentarz spodobał mi się najbardziej: każdy kto nie lubi tej gry, nie posiada duszy... Kto wie, jeżeli ten tajemniczy tytuł okaże się tak dobry jak opinie o nim – może przedstawimy go w którymś odcinku naszego filmowego retro cyklu?
GORF
MIDWAY (1981) / ROKLAN (1982) / COMMODORE (1983)
STRZELANINA JEDNOEKRANOWA / SHMUP
FILM DOTYCZY WERSJI NA ATARI XL/XE
PODOBNA ROZGRYWKA NA: COMMODORE 64 / COLECOVISION
Także na: Automaty Arcade, Amiga, A 2600, A 5200, Jaguar, GBA, ZX Spectrum i inne
GORF wita was! Coś czuję, że będzie kwas… Okładka kartridża na Atari XL/XE.
OPIS. Atak bezdusznych maszyn z kosmosu na naszą planetę opisałem wam we wstępnym opowiadanku i mam nadzieje, że jesteście już zorientowani w różnicach pomiędzy gofrem a GORFem. Tego pierwszego wcinamy ze smakiem, przed tym drugim uciekamy zygzakiem. Żeby nas czasem nie zdezintegrował, robot pieprzony! Prawdziwa historia tej gry zawarta w instrukcji przedstawia jednak sytuację po inwazji okrutnych blaszaków. jakimś cudem ludzkości udało się odeprzeć zagrożenie i po mobilizacji całej planety przystąpić do kontrataku! Na samobójczą misję zniszczenia Imperium Robotów zwanego GORF ziemska flotylla wysyła swój najnowocześniejszy gwiezdny frachtowiec z najlepszym pilotem na pokładzie. Zakładam, że pewnikiem jest to Ostatni Pilot na Ziemi, gdyż nie ma od niego lepszego i ten skubaniec nie przepuściłby takiej okazji do pielęgnowania swojego zabójczego hobby… Wyrusza on sam przeciw wszystkim celem zniszczenia dowództwa kosmitów, które ukryło się na największym galaktycznym krążowniku jakie widziały jego gały. O samej grze napisałem już dużo w recenzji wersji automatowej, więc tutaj mogę się streszczać i tylko przypomnę parę faktów. GORF to shmup jednoekranowy (bez scrollingu) o zmiennych planszach – bitwach, w których uczestniczymy. Z powodów braku licencji wersja na mikrokomputery nie zawiera etapu wzorowanego na sławetnym Galaxianie.
Etap pierwszy – Astro Battles na ATARI XL/XE.
PLUSY. Największym atutem rzeczonej produkcji jest wierność rozgrywki w stosunku do automatowego pierwowzoru. Oryginał to wielki klasyk, do tego całkiem grywalny, więc świetnie, że otrzymaliśmy udaną konwersję tej gry na małobitowe sprzęty. Sam fakt, że wycięto z niej tylko jeden etap, a pozostałe są na miejscu, do tego bardzo dobrze odwzorowane powoduje uśmiech na twarzy wszystkich miłośników oryginału. Wielbiciele strzelanek także się radują, gdyż tytuł ten jak na lata premiery jest zróżnicowany – zamiast grać w nudne i mało grywalne klony Space Invaders otrzymujemy praktycznie cztery gry w jednej. Cieszy także fakt, iż wszelkie taktyki znane z salonów gier, wszelkie manewry i triki, które mogliśmy tam stosować sprawdzają się na mikrokomputerze. Kolejnym z plusów w przypadku atarowskiej wersji gry jest jej dynamika (no może pierwszy etap jest troszkę powolny), statek świetnie reaguje na ruchy dżoja, płynnie i bardzo szybko eksterminujemy przebrzydłe robocie ścierwo i śmigamy poprzez kolejne plansze. Wymiana ognia na pewno jest tutaj zadowalająca, chociaż może nie podnosi za bardzo adrenaliny. Głównie z powodu poziomu trudności. Jednak o tym będzie w wadach produkcji, więc teraz wrócę jeszcze do plusików. Udźwiękowienie także mi się podoba, gdyż odgłosy dźwiękowe są zbliżone do automatowych. Ostatnie dwa starcia czyli Space Warp oraz Flag Ship robią wrażenie na graczu, może nie jakieś szczególne, ale zawsze to miło dryfować w tunelu czasoprzestrzennym strzelając do wrogów czy mierzyć się z kolosalnym statkiem kosmicznym. A jak już dobierzemy się do skóry temu skurkowańcowi to zostajemy uraczeni całkiem widowiskowym jebudu… W przypadku wersji na Commodore 64, gra jest mniej dynamiczna, jednak jak wspominałem wcześniej – bardziej kolorowa i troszkę inaczej udźwiękowiona. Posiada ona także większość zalet, które wymieniłem.
A tutaj SPACE WARP – mkniemy w tunelu czasoprzestrzennym na C64.
MINUSY. Największą wadą GORFa jest zdecydowanie jego zbyt niski poziom trudności. Wiecie ja osobiście wolę kiedy gra stanowi dla mnie jakieś wyzwanie i nie ma miejsca sytuacja, że siadam do niej pierwszy raz, pyk, pyk, pyk i kończę ją lub bez wysiłku zapętlam… Do tego dochodzi jej krótkość – przez te cztery etapy, które zafundowali nam twórcy przelecimy niczym rój meteorytów. Oczywiście fajnie, że autorzy po zapętleniu mobilizują nas do dalszych starć wprowadzając dodatkowych przeciwników i utrudnienia, wolałbym jednak trochę bardziej spocić się z wysiłku… Wada ta dotyczy niestety wszystkich wersji tej gry, gdyż sam oryginał jest po prostu zbyt łatwy. Nie zrozumcie mnie źle, ta gra na pewno fajnie sprawdzi się we współzawodnictwie pomiędzy graczami, który z nich wykręci lepszy wynik punktowy, jednakże jeżeli nie mamy z kim konkurować – nuda zajrzy bardzo szybko w przednią szybę waszego kokpitu… Dodatkowo w przypadku portu tego klasyka na Małe Atari nie podoba mi się także uboga kolorystyka zarówno naszego wojowniczego okrętu, jak i czyhających na jego zezłomowanie robotów. Wszystkie obiekty (z wyjątkiem bossa na końcu) są niestety jednokolorowe. Szkoda, bo jak pokazała wersja na popularną onegdaj Komodę – można było to jednak troszkę lepiej zrealizować. Tutaj nasz wehikuł jak przeciwnicy często mają więcej barw, z wyjątkiem pierwszego poziomu wiernie przedstawiającego leciwych Kosmicznych Najeźdźców.
Decydujące starcie na Atarynie.
KIEDYŚ. Nigdy nie byłem wielkim fanem tej zasłużonej dla gatunku strzelaniny, później swoje oczęta skierowałem na bardziej atrakcyjne shmupy, bo rozwój tego gatunku był przecież bardzo dynamiczny, szczególnie w początkach growej branży. Dlatego też, za młodu omijałem konwersje tej gry zarówno na Atari, jak i na Commodore. Trochę żałuję, gdyż są one dobrze wykonane i fani wersji znanej z salonów gier – na pewno są zadowoleni z ich jakości. Przykładem tego niech będzie mój kompan Larek, który w młodości gorfował (nie mylić z gotował) zarówno na automatach jak i na Atarynie. Chociaż tak między nami to wiecie przecież dobrze, że on całkiem nieźle pichci nawet i na mikrokomputerze. Fajową grę potrafi przyrządzić nawet…
TERAZ. Eee, co ja gadam, dobra do rzeczy! Dla mojego przyjaciela GORF to gra bardzo dobra, głównie ze względu na to, że się na niej wychował. Cieszy się jak dziecko z tego powodu, że wersja na jego ukochany komputer jest tak zbliżona rozgrywką do oryginału. Radość po pachy i ja to w zupełności rozumiem. I wcale się z niego nie śmieję, bo tak to już jest z tymi 8-bitowymi grami, że największe wrażenie po latach robią na nas te tytuły, w które zagrywaliśmy się w młodości. Dodatkowo dla profesorka wersja atarowska jest debeściakiem i tyle, ja preferuję tą wydaną na konkurencyjną maszynkę czyli Commodore 64. Mnie GORF nie rozpala do czerwoności, więc na końcu wpisu zobaczycie dwie rożne oceny. Zaznaczam, że doceniam tego klasyka, jednak adrenalinę znajduję większą w innych przebojach tamtych lat pokroju Time Pilot, Scramble lub nawet w Galadze. Pamiętajcie jednak o jednym…
Ostateczny pojedynek na Komodzie.
Niezależnie od tego jakie wspomnienia towarzyszą waszym zmaganiom w tej kosmicznej strzelaninie – musicie ponownie wyruszyć na krucjatę przeciwko złemu Imperium Robotów! Musicie ochronić swoich bliskich, żony, dzieci, psa i kota oraz wszelkie istoty na naszej planecie przed indoktrynacją! GORF na pewno podejmie kolejną próbę zasiedlenia Ziemi swoimi mechanicznymi bestiami… Przyszłość całego życia we wszechświecie leży w waszych rękach. W umiejętnościach pilotażu oraz złomowaniu blaszaków. Proszę tylko bez paniki! Na szczęście poziom trudności tej wyprawy pozwoli wam chociaż raz w życiu – poczuć się jak bohater całej ludzkości, największy twardziel kosmosu czy najlepszy pilot w galaktyce. Ha, poczujecie się wręcz niczym Ostatni Pilot na Ziemi, a dobrze wiecie, że to największa z możliwych jazda, jazdeczka, jazdunia!
ArSoft CORPORATION i Retro Na Gazie prezentują:
Gramy Na Gazie – GORF (1982) – ATARI XL/XE
GORF
(ATARI XL/XE, COMMODORE 64, COLECO i inne)
BORSUK: Doceniam klasykę, dobry szpil, jednak złomowanie robotów jest zbyt łatwe! Trochę mało adrenaliny, ale kto grał za szczyla będzie mieć niezłą jazdę…LAREK: Jazda, jazdeczka, jazdunia w kosmosie! I kosimy frajerów jak żyto! Polecam. Szczególnie w wersji na Atari. Wiadomo – najlepsza. Dynamiczna i wierna oryginałowi. Lubię to!
REKORDY
Zapraszam do pobijania wzajemnych rekordów w GORF’a, gdyż świetnie się do tego nadaje! Kto chętny – dżoj, lub pad w dłoń i jazda tępić kosmicznych agresorów. Jedziemy z tymi blaszakami po całości! Będę wrzucał tutaj moje najlepsze wyniki (lub wasze jeżeli będą lepsze) w postaci zdjęcia z wynikiem punktowym z: automatu arcade (M.A.M.E.), Atari XL/XE oraz z Commodore 64. Aktualnie najlepszy rezultat będzie tutaj widoczny dla wszystkich zainteresowanych. Dajemy sobie dwa tygodnie na wzajemne wciry! Wynajdę dla zwycięzcy jakąś nagrodę ze swojej retro nory w zależności od posiadanych sprzętów przez tego gwiezdnego pilota. Nasze zgredy mogą brać udział, a wręcz muszą w tych szrankach, zaś w nagrodę mogą otrzymać jedynie słowa pochwały :-). No i wiadomo, że jak mnie pokonacie to chwała, piękne kobitki, kasiora i takie tam inne bzdety same was znajdą..
AKTUALIZACJA REKORDÓW
Na początek macie dosyć łatwe rekordy do pobicia. Zapraszam do zabawy!
GORF – AUTOMAT ARCADE (M.A.M.E)
Wynik: 18 860. Misja: 14. Stopień: Pułkownik
GORF – ATARI XL/XE
Wynik: 17 710. Misja 14. Stopień: Generał
GORF – COMMODORE 64
Wynik: 17 870. Misja: 11. Stopień: Pułkownik
REKORD ŚWIATA NA AUTOMATACH: Keith Swanson – 1 129 660 punktów. Zobaczymy na ile się zbliżymy…
STEROWANIE: DŻOJ – latanie statkiem, FIRE – strzelanie. KLAWISZE FUNKCYJNE (w zależności od sprzętu) – rożne opcje gry.
Większość materiałów użytych we wpisie związanych z atarowskim GORF’em pochodzi z Atarimanii.