Niegdyś zapomniana perełka, o której istnieniu wiedzieli tylko koneserzy, dziś obiekt prawdziwego lansu wśród kolekcjonerów chodzący na aukcjach za 700+ złotych.
Gra o której mowa przyszła na świat w 1992 r., a stworzyła ją mała i nieznana firma Takeru. Może i mała i nieznana, ale jej założycielami byli twórcy z najwyższej półki. Mianowicie Shinichi Yoshimoto pracujący przy produkcji Ghouls n Ghost oraz Akira Kitamura – projektant postaci Megamana we własnej osobie. Jako ciekawostkę warto jeszcze wspomnieć, że przy produkcji pomogła firma Taito, której włodarze pragnęli stworzyć szeroko rozpoznawalną markę na miarę Mario, czy innej ważnej maskotki. Jako, że Takeru miało problemy finansowe z chęcią połączyło siły i tak powstał Seirei Densetsu Lickle (Legenda Świętego Dzwonu)- w Ameryce i Europie znany jako Little Samson (ja się posługuję japońskimi tytułami, gdyż jako, że zbieram gry na Pegasusa/Famicoma, są mi one bliższe).
Fabuła w grach NESowych zawsze była “jakaś”, ale nigdy nie była zbytnio istotna. To nie czasy dzisiejszych produkcji, w których tak strasznie dla niektórych, ważna jest filmowość. Najważniejsze, że Ty jesteś ten dobry, na końcu jest ten zły. Proste jak filmy z Van Dammem. Jednak co by nie zostawiać w tym akapicie zbytnio wolnego miejsca – małe streszczenie. Bliżej nieokreślone królestwo nawiedza okrutny czarnoksiężnik. Podobno to jakiś przebudzony książę. Wobec zagrożenia król szukając ratunku dla swojego ludu rozsyła po świecie 4 święte dzwony, które mają sprowadzić śmiałków, którzy zażegnają prastare zło. Tu zaczyna się właściwa gra, bo to oczywiście gracz wciela się w rolę owych herosów.
Przyjdzie nam przejąć kontrolę nad 4 postaciami, których niestety imion nie znam, bo i po co? Jest to mały chłopiec, którego głównym atakiem jest rzut… dzwonkiem, ponadto jest skoczny, potrafi wspinać się po ścianach, ale jest średnio wytrzymały na obrażenia. Kolejny to golem, który posiada niesamowicie mocne ataki piąchą, jest niezwykle wytrzymały i bez szwanku może spacerować po kolcach – zmorze wszystkich 8bitowych gier. Jego słabością jest powolność i zerowa zwinność. Dalej smok, który jak na mitycznego gada przystało, zieje ogniem i przez krótki czas może latać. Średnio wytrzymały na ciosy. Na koniec, ostatnim z herosów jest… mała myszka. Najszybsza i najbardziej skoczna z całej ferajny i podobnie jak chłopiec potrafi zasuwać po ścianach, a atakuje wybuchowymi… stolcami? :] Jak można się domyślić jest najbardziej podatna na ból.
Rozgrywka jest o tyle ciekawa, że w każdym momencie gry możemy wcisnąć pauzę i wybrać, którą postacią chcemy sterować. Oczywiście poziomy są tak stworzone, że esencjonalnym jest manewrować pomiędzy postaciami ze względu na ich odmienne umiejętności. Nie jest to aż tak znamienne jak np. w The Lost Vikings, bo nie jest to gra logiczna. Zmagania skupiają się wyłącznie na walce i wyzwaniach zręcznościowych.
Przeciwnicy, których napotkamy w kolejnych planszach są mało ciekawi. Na szczęście jest to skompensowane bardzo zmyślnie zaprojektowanymi poziomami, które możemy przechodzić w różnoraki sposób, zważywszy na wspomnianą różnorodność postaci. Co się jeszcze tyczy adwersarzy – bossowie są pięknie, szczegółowo i pomysłowo wykonani. Niektórzy są wielcy i majestatyczni, zajmujący pół ekranu. Walka z nimi wymaga odpowiedniej strategii i małpiej zręczności. Szczególnie trzeba uważać na wyższym poziomie trudności, gdzie dotknięcie bezpośrednio bossa kończy się natychmiastowym zgonem.
Gra nie jest zbyt trudna, ale można ustawić wyższy poziom trudności i tam napotkamy nowe niespotykane wcześniej poziomy, a po ostatnim przeciwniku, prawdziwe zakończenie. Dla mięczaków przewidziano “passwordy” ;-) Choć z drugiej strony zalecam ukończenie gry za jednym podejściem, gdyż hasła nie zapisują zebranych “dopałek” zwiększających życie. Bez tego przejście niektórych poziomów, graniczy z cudem jeśli nie jesteśmy ekspertami pada.
Grafika w grze to pierwsza liga. Nie widziałem takiej drugiej produkcji, która wycisnęła by tyle soków z poczciwego NESa. Elementy środowiska, tła i przede wszystkim bossowie odstawiają daleko w tyle nawet takie hity jak Super Mario Bros 3, Kirby, czy Castlevania 3. Do tego animacja nigdy nawet na chwilę nie zwalnia, a ruchy postaci są niezwykle płynne. Widać to zwłaszcza podczas skoków “chłopca”. To taki graficzny The Last of Us tamtych czasów.
Co do oprawy audio to muszę powiedzieć, że nic specjalnego. Dźwięki na pewno nie denerwują, ale nie są to jakieś super melodie, które można by komuś puścić. Do tego melodie, które słyszymy nie są przypisane do planszy, a przypisane są do poszczególnych postaci, którymi gramy. Jednak wszystko jest jak najbardziej… poprawne i pozytywne.
Podsumowując jest to przekozacka gra, o której do niedawna mało kto słyszał. Teraz powoli staje się to jedna z tych gier, o której wszyscy zaczynają szukać z racji tego, że jest strasznie niedoceniana. Zachęcam wszystkich do empirycznego sprawdzenia tytułu, bo to kawał naprawdę świetnego szpila.