Znacie pewnie te hasła “chwyt marketingowy”, “wabik dla starych graczy”, “kupują casuale nawet nie wiedzą co to”, “sprzedaje się licencja nie produkt”. No i powiem Wam że właśnie się w nie wszystkie jednym ruchem wpasowałem ;)
Listopad 2022, jestem na krótkim wypadzie do Niemiec, w hipermarkecie gorączka przedświątecznych zakupów już aktywowana. Zawsze sobie przechodzę przez stoiska z zabawkami z dwóch powodów. Pierwszy to zaspokojenie ciekawości, bo zawsze są tam zabawki Nintendo, czasem też coś z innych znanych graczom marek i robię słit focie na naszego insta. Drugi powód to szukanie prezentów dla moich dzieci, bo w końcu tata nie może wrócić z kilkudniowej absencji do domu z pustymi rękami! Tym razem wyjątkowo dużo asortymentu z Nintendo było na regałach, do pluszaków, lampek i kubków już przywykłem, od jakiegoś czasu małżeństwo z LEGO również było mi znane, ale pojawiły się dwie kolejne nowości. Jedna z nich to tor wyścigowy stylizowany na Mario Kart, druga to jakieś Adventure DX. Obydwa produkty mnie korciły, wpadłem na genialny pomysł że mogę dzieciom kupić coś w co sam chciałbym pograć – czy chcą czy nie to już ich problem ;). Był to wpływ chwili, nie zastanawiałem się za dużo, tor wyścigowy stwierdziłem że szybko się znudzi, wybrałem “to adwenczure” choć tak do końca nie wiedziałem nawet co to jest. Łup-cup-bęc nie mam 29,99 ojro nie wiedząc co kupiłem i czy aby nie przepłaciłem bo na necie pewnie jest taniej, walić to! Mam prezent dla dzieciaków i przy okazji sam pogram!
prezent “dla dzieci” ;)
Dzieciaki w domu na widok wielgachnego kartonu wyraziły zainteresowanie połączone z zaniepokojeniem, niby duży karton i prezent to coś fajnego, ale co to właściwie jest? Poskładanie tego nie jest zbyt problematyczne, właściwie 90% gry jest już poskładana i stanowi jednolitą konstrukcję, tylko dobrze naklejki nakleić to jest problem. Część nalepek jest w takich miejscach, że trudno to zrobić precyzyjnie, a dwójka kibiców co chwila niecierpliwie wtykała mi łapska i przestawiała zabawkę, nie było łatwo;). Jak wykonanie? Solidna robota, co by mówić o Nintendo nigdy nie słyszałem by licencjonowany przez nich produkt był słabej jakości. Mamy dobrej jakości twardy plastik, dobrze i dokładnie pokolorowany, naklejki mają mocny klej (tym trudniej jest dobrze je nakleić, jest stres!), mechanicznie wszystko ok, a po zabawie cały bez składania produkt można wsadzić z powrotem do kartonu by się nie kurzył i nie zawadzał.
Ale ale, co to właściwie jest “ten adwenczure”? Nie jestem znawcą takich gier, więc mocno oględnie powiem wam, że to mechaniczna gra zręcznościowa. Figurki jakie są w zestawie nie pełnią jakiejś szczególnej roli, bo cała zabawa polega na przeprowadzeniu kulki z punktu A do B. Plansza jest podzielona na kilka segmentów – leveli. Musimy przeskoczyć żarłocznego kwiatka, zrobić wall-jumpy po platformach, przejść przez skołowane duszki Boo, przestawić wajchy na czas i obalić na końcu czarodzieja z szeregów Bowsera. Chyba brzmi ciekawie co? By to zrobić mamy do dyspozycji 3 przyciski i 2 pokrętła. Przyciski uruchamiają elementy, którymi możemy wystrzelić naszą piłkę, trzeba dobrze wyczuć by nie zrobić tego ani za mocno, ani za lekko, pokrętła z kolei kręcą kołami boo i jedną dźwignią. Konstrukcja jest dobrze “skanalizowana”, tj, gdy piłeczka zostanie źle wystrzelona zawsze znajdzie się na jakiejś ścieżce, dzięki której wyleci przy Bowserze, który nas wyśmieje i będziemy musieli wrócić na początek etapu. Mam tylko nadzieję że nie zgubię tej piłeczki, niby jest jedna w zapasie, ale przy moich dzieciakach dwie piłeczki to nie wydaje się spory asortyment, a będzie ciężko je czymś zastąpić.
trailer pokazujący ruchome elementy
Słowem podsumowania, mimo tego iż zachowałem się jak kompletny leming i brałem karton z zabawką w ciemno i bezrefleksyjnie, jestem zadowolony z zakupu (dzieci chyba też;). Gramy sobie raz dziennie szybką partyjkę, ok. 10 minut i rozwalamy maga, po czym dzieciaki zmieniają zabawę i zajmują się czymś innym. To akurat zaleta, małe dzieciaki nie są w stanie się skupić jakoś długo na zabawie, postrzelają piłeczką, pokręcą wajchą, pokłócą się z ojcem o to czyja kolej (mam specjalizację w wall-jumpie, jedna córka np. specjalizuje się w kołowrotkach boo, gramy razem, ale jakoś dzielimy się obowiązkami;) i idą dalej, a ja jestem zadowolony, że pograliśmy sobie w Mario w pewien nieoczywisty sposób. Dzieciaki mają u mnie masę zabawek (aż za dużo!), ale czegoś takiego do tej pory nie miały (nie chodzi tyle o samo Mario, co grę mechaniczną tego typu). Sama gra nie jest wcale aż taka łatwa, moja 3 latka tylko z sukcesem kręci korbką, ale już 6 latka potrafi sobie dać radę z resztą po kilku(nastu) próbach prócz wall jumpów, te są trudne.
Kupienie tej gry “dla siebie” nie ma jakiegokolwiek sensu, ale jak się ma dzieci lat 5-8 (starsze dzieci raczej nie będą szczególnie zainteresowane) to może być już rozważona jako prezent pod choinkę na nadchodzące święta i “Mikołaja”. Z tego co widziałem jest dużo więcej gier mechanicznych z Mario na licencji od Epoch Games, co w sumie nie powinno dziwić, w końcu Nintendo zaczynało jako firma zajmująca się zabawkami. Jestem pewien, że gdyby nie było tam Mariana na okładce to byłaby dużo tańsza, a i może szło by ją jeszcze bardziej doprecyzować i urozmaicić, ale ogólnie jest ok jeśli chcesz w nią z dzieckiem pograć chwilę raz na kilka dni. Dokonując świadomego wyboru będziesz zadowolony… chyba że kupisz kompletnie nieświadomie, to wtedy też pewnie będzie ok ;).