Recenzja | Sonic the Hedgehog + Sonic the Hedgehog 2 (Sega Mega Drive)

Jeż pospolity (łac. Erinaceus) – rodzaj ssaka zamieszkujący Europę oraz Azję charakteryzujący się posiadaniem sporej ilości kolców służących do samoobrony. Większość osobników jest koloru brązowego, choć zdarzają się osobniki niebieskie (na chwilę obecną znany jest jeden taki przypadek). Te drugie mogą osiągać prędkość ponad 4500 km/h. Żywią się głównie hot-dogami chillidog. Obecnie znany jako maskotka firmy SEGA występująca w ponad 50 grach. A imię jego brzmi Sonic – Jeż Sonic. W dzisiejszym materiale przyjrzymy się bliżej początkom przygód tego najszybszego na świecie zwierzaka oraz odpowiemy na odwieczne pytanie: „dokąd nocą tupta jeż?”


Początek lat 90., Nintendo dominuje rynek gier wideo, jednakowo za sprawą konsoli NES oraz ich tajną bronią – Mario. Założona w 1940 roku firma Service Games, która w latach 60. tworzyła wszelakie tytuły na automaty, także chciała osiągnąć sukces na poziomie konkurencyjnej firmy.

W roku 1983 wydają oni swoją pierwszą konsolę SG-1000, (czyli tym samym co Nintendo Entertainment System) jednak nie osiągnęła ona takiego sukcesu, jakiego by się spodziewali. Podobnie zresztą było z drugą konsolą — Master System. Dopiero w 1988 SEGA mogła rozwinąć skrzydła za sprawą kultowej już dziś Mega Drive / Genesis. Jednak żeby móc równać się z wielkim N panowie i panie opracowali plan – „potrzeba nam maskotki, która by zdobyła serca graczy!”. No i tak też się stało, najpierw był Alex Kidd, o którym całkiem zapomniano (choć tak nie do końca, bo tym roku wyszedł remake pierwszej odsłony), gdy gracze poznali nowego zawodnika – niejakiego Sonica.

Pewnie co nieco czytaliście o kulisach powstawania tego niebieskiego jeża. O tym, że pomysł powstał, podczas gdy jeden z programistów speedrunował pierwsze Super Mario Bros oraz o tak zwanych „wojnach konsolowych”, w których SEGA chciała ukazać pełnię potencjału szybszego procesora w porównaniu do SNESa, więc pozwolę nie powielać wielokrotnie wspomnianych niuansów. Po tym wyczerpującym wstępie przyjrzyjmy się początkami błękitnego jeża.


Sonic the Hedgehog

Sonic Team/SEGA – Sega Mega Drive (1991)

Platformowa

Zacznijmy – jakby nie inaczej – od pierwszej odsłony (czyli drugiej gry z jego udziałem, wcześniej wystąpił gościnnie w Rad Mobile), w której to zły doktor Ivo Robotnik (nie, nazwisko te nie było spolszczane, faktycznie tak się gość nazywa) porywa wszelakie zwierzęta i zamienia nie w mordercze maszyny zwane badnikami. Dlaczego się spytacie? Powód jest prosty – by podbić świat (zupełnie nieprzewidywalne, prawda?) Oczywiście tylko jeden zwierzak nie daje się złapać, co więcej postanawia oswobodzić swoich pobratymców, a no i przy okazji dokopać głównemu złemu. W całą aferę wmieszane są tak zwane szmaragdy chaosu, minerału posiadającego niezwykły zasób energetyczny mogący zasilić… powiedzmy broń masowego rażenia.

Co do rozgrywki to prezentuje się ona następująco: skaczemy po platformach, rozwalamy złych gości, zbieramy ringi, które za setkę dają życie, a ponadto posiadanie przynajmniej jednego daje nam ochronę przed zginięciem, a pod koniec danego świata walczymy z bossem – standard, prawda? Trzeba przyznać, że z pozoru tytuł prezentuje się jak każda inna platformówka, jednak jest jeden czynnik całkowicie definiujący tę grę (a także i serię) – prędkość. Jesteśmy nauczeni, że podczas grania na przykład w takiego Super Mario czy Adventure Island, wciskając guzik ataku, nasza postać zaczyna biec, a to by szybciej wyminąć jakąś przeszkodę, a to by przeskoczyć większą przepaść. Tutaj bowiem nie mamy zdefiniowanego klawisza odpowiedzialnego za bieg, nasza postać zaczyna z czasem nabierać tempa, im dłużej będziemy przemieszczać w jednym kierunku, tym szybciej będziemy pędzić. A często będziemy zasuwać, bo sama gra będzie nas za to nagradzać. Ogrywane plansze są wyposażone we wszelakie rampy, skocznie, pętle i tunele oraz inne ustrojstwa, które pozwalają Sonicowi utrzymać odpowiednie tempo, czasem też bez nabrania odpowiedniego tempa nie ominiemy danej przeszkadzajki, a im szybciej dotrzemy do mety, tym większą premię punktową otrzymamy na końcu, nagradzając nas za efektywne wykorzystanie dostępnych skrótów. Zresztą na każdym kroku tytuł przypomina, że liczy się przede wszystkim prędkość na przykład, gdy licznik czasu dobije wartości 10 minut, natychmiastowo umieramy z nudów – dosłownie!

Pierwsze wcielenie Sonica — jest potencjał

Łącznie na naszej drodze będzie czekać 7 kolorowych i różnorodnych światów, nazywanych tutaj strefami, po trzy poziomy każdy:

  • Green Hill Zone – wesoła, zielona kraina pełna pętli, prostych odcinków, z małą ilością przepaści. Idealna na zapoznanie się z mechaniką nabierania odpowiednich prędkości,
  • Marble Zone – podziemna jaskinia stylizowana na starożytną Grecję. Tutaj zwolnimy nieco tempa, uważając na nietoperze, kule ognia, spadające kolce oraz oceany lawy,
  • Spring Yard Zone – po wolniejszym eksplorowaniu pora znów przyspieszyć nieco tempa, tym razem mamy do czynienia z ciekawą mieszaniną nowoczesnej metropolii z maszyną do pinballa. W telegraficznym skrócie – skocznie, kolce i masa flipperowych zderzaków,
  • Labyrinth Zone – koszmar każdego gracza, powolny oraz czasem chaotyczny labirynt, z masą sekcji podwodnych, które jeszcze bardziej spowalniają naszego jeża oraz wymuszają szukania bąbelków powietrza, bez których po paru sekundach się utopimy,
  • Star Light Zone – na odstresowanie po poprzednim świecie wracamy do nocnych klimatów „na świeżym powietrzu”. Tym razem znowu parę miejscówek do rozpędzenia się oraz trampoliny, pętle i ruchome schody. Idealna pozycja na przygotowanie się do finalnego starcia,
  • Scrap Brain Zone – baza Robotnika najeżona pułapkami, o których Wam nie wspomnę, by nie zepsuć niespodzianki,
  • Final Zone – jednopoziomowa sekcja, w której nie mając ani jednego pierścienia walczymy z finalnym bossem.

Sami widzicie, że poziomy przeplatane są pomiędzy tymi szybszymi a wolniejszymi wymuszając na graczu co chwila zmianę taktyki – i za to trzeba SEGĘ pochwalić, bo nie w sposób mówić tu o rutynie.

Jedynie, do czego mógłbym się przyczepić to to, że w grze, która stawia na prędkość, za wiele jej nie uświadczymy, a no i nieszczęsny Labyrinth Zone bardziej irytujący niż wymagający, jednak jak na pierwszą grę tego typu, to trzeba przyznać, że poziom trudności jest dość sprawiedliwy, no może z wyjątkiem ostatniego starcia, które do łatwych nie należy.

Czym byłaby dobra platformówka bez równie wartej uwagi muzyki? Tym razem jest jedynie „w porządku”, dopiero później jeż pokazał pazura. Choć trzeba przyznać, że motyw z pierwszego świata został na tyle dobrze skomponowany i rozpoznawalny, że jak usłyszysz ten utwór nie raz będziesz go ponownie słuchać drogi graczu, zresztą posłuchajcie sami:

Sami widzicie, z jednej strony pierwszy Sonic jest niezwykle barwny, unikalny na swój sposób, z drugiej strony widać, że twórcy dopiero co się uczyli zasad rządzących grą i dlatego czasem trafimy na gorszy, źle zaprojektowany poziom. Jednym słowem: jest dobrze, ale mogło być lepiej.

Retrometr


Zanim przejdziemy do kolejnej recenzji cofnijmy się do końcówki roku 1991. Pierwsza część przygód niebieskiego jeża okazała się zdumiewającym sukcesem. W głównej siedzibie zarządu SEGA postanowiono, że trzeba wykorzystać sytuację i jak najszybciej stworzyć kontynuację, tylko w jakim kroku ma seria podążać? I tu pojawia się ta prawie sama sytuacja jak w przypadku Super Mario Bros 2. W tym samym czasie powstawała nie jedna, a dwa sequele równocześnie, japońska zgodna z duchem oryginału, tyle że na CD oraz amerykańska wprowadzająca szereg nowości pozostając na wydaniu kartridżowym. Która część okazała się lepsza? Zaraz się o tym przekonacie, na początek wydanie USA.


Sonic the Hedgehog 2

Sonic Team/SEGA – Sega Mega Drive (1992)

Platformowa

Ledwo co minął rok, a fani niebieskich doczekali się kontynuacji najszybszego zwierzaka świata. Tym razem jednak nie będzie sam, otóż u naszego boku będzie nam towarzyszyć pomarańczowy lis Tails (a tak właściwie to Miles „Tails” Prower), który… potrafi latać z użyciem swych dwóch ogonów, które służą mu za helikopter przez dobre parę sekund (no wiecie taki żart twórców, lisek ma dwa ogony, to nazwijmy go „ogony” po angielsku). Dzięki temu nowatorskiemu rozwiązaniu możemy rozegrać dwójkę na trzy sposoby: jako Sonic, jako Tails oraz jako Sonic z nieśmiertelnym Tailsem u boku w roli pomocnika. Co ciekawe w takim Super Mario co-op na dwie osoby pojawił się wiele, wiele lat później. Wybierając nową postać, odkryjemy, że od Sonica jest nieco wolniejszy, no ale jak wcześniej wspomniałem, potrafi fruwać, przez co gameplay zmienia się diametralnie, idąc w kierunku głębszej eksploatacji poziomów. Za to, jeżeli jednak pozostaniemy na wyborze niebieskiego, okaże się, że nie dość, że szybciej biega niż ostatnio, to jeszcze nauczył się spin-dasha (przy naciśnięciu kombinacji strzałka w dół + skok) – natychmiastowego turbo pozwalającego rozpędzenie się w krótkim przedziale czasu. A skoro o poziomach mowa to koniec z chaotycznymi labiryntami prowadzącymi do znikąd, jest szybciej, jest wścieklej, no i ogólnie jest znacznie lepiej. Jednak po kolei.

Po pierwsze struktura poziomów uległa częściowo zmianie. Tak jak w pamiętnym Green Hills z jedynki jesteśmy nagradzani za efektowne ukończenie poziomów, które można ukończyć na wiele sposobów. Im jesteśmy wyżej, tym więcej znajdziemy ringów, które służą za ochronę oraz dają dodatkowe życie, jak się ich uzbiera ze 100. Pełnią one jeszcze jedną funkcję, jak uda nam się zdobyć ponad 50 podobnie jak w poprzedniej części będziemy mogli trafić do etapu bonusowego, jednakże tym razem teleporty znajdują się nie na końcu etapu, a w checkpointach. I tu mała uwaga, przykładowo, jeżeli przy dotknięciu punktu kontrolnego będziemy mieć przy sobie 48 monetek, nic się nie wydarzy, nawet gdy uzbieramy brakujące dwie sztuki, bo magiczny pierścień pojawia się tylko, ale to tylko w momencie pierwszego zetknięcia z wcześniej wspomnianym obiektem. Jeżeli uda nam się dostać do teleportu, czeka na nas dość trudna minigierka, podzielona na 7 etapów, polegająca na zbieraniu określonej ilości pierścieni, biegnąc przed siebie w prawie trójwymiarowej tubie, omijając kolce, które odejmują uzbieraną wartość, by wreszcie dostać szmaragd chaosu. A warto się namęczyć, bo nagroda jest niezwykle zadowalająca, uzyskujemy bowiem transformację Super Saiyanina Sonica (tak, twórcy olali Tailsa, ten dopiero dostaję nagrodę w trójce), dzięki której jesteśmy dwa razy szybsi, nieśmiertelni oraz ogólnie wszechpotężni, jeszcze tylko dodać podniesione do góry kolce oraz żółty kolor i wypisz wymaluj – postać z Dragon Balla. Żeby nie było za łatwo, aby móc się ulepszyć trzeba będzie zebrać 50 ringów podskoczyć i cieszyć się sianiem destrukcji pamiętając, że co sekundę automatycznie tracimy jeden pierścień, a gdy będziemy mieć wartość zerową, wracamy do podstawowej formy, ryzykując utratę życia.

Dwójka została znacznie poprawiona, a pojawienie się Tailsa, było strzałem w dziesiątkę!

No właśnie przez to, że wystarczy jedynie podskoczyć bardzo łatwo o niechcąco aktywowanie nowej formy niezależnie od nas, przez co może się wydarzyć, że na bossa nie starczy nam tego super doładowania. Na szczęście w trójce to nieudogodnienie poprawiono.

Dobra, było co nieco o nowościach, to przyjrzyjmy się miejscówkom, z jakimi nasi herosi będą się zmagać. Naszą przygodę zaczniemy dość standardowo, tropikalna wyspa, palmy, wodospady oraz masa terenu do rozpędzenia się – przyzwyczajcie się do takich etapów startowych, bo większość części tak się rozpoczyna. Normalnie bym marudził, że znowu zaczynamy grę od klona Green Hill Zone, ale wiecie co? Pierwsze poziomy z początkowej trylogii są idealnymi etapami na start – i na nauczenie się podstaw gry w przypadku początkującego i na ponowne wkręcenie się w rozgrywkę dla weteranów.

O ile podczas ogrywania pierwszego świata będziemy mieć deja vu, tak w każdym kolejnym etapie będziemy zaskakiwani nowymi, świeżymi pomysłami. Kolejno zwiedzimy toksyczną fabrykę, prawie Atlantydę, kasyno nocą, lasy pełne lawy oraz drzew (tak wiem, że dziwnie to brzmi, ale jak pięknie to wygląda), tajemnicze kopalnie, fabrykę znajdującą się nad oceanem oleju, futurystyczną metropolię, będącą bazą Eggmana. Jest jeszcze efektowny finał, no ale nie chcę wszystkiego wam spoilerować, by nie psuć niespodzianki. Jak można się spodziewać, w każdym ze światów czeka na nas nowy zestaw pułapek, jednak ani razu nie trafimy na taką, z jaką byśmy nie dali radę, no może z wyjątkiem Oil Ocean i Chemical Plant Zone – tam jest nieco trudniej, bo można się nieco zgubić.

W kwestii bossów z pozoru bez zmian; nadal walczymy tylko z Robotnikiem, z paroma wyjątkami, tyle że tym razem największy naukowiec się postarał i naprawdę stworzył kreatywne maszyny, które mogłyby pokonać Sonica.

Jednym z nieodłącznych elementów serii wartym omówienia jest soundtrack, który w tej odsłonie jest wręcz idealny, tak bardzo, że troszkę się zastanawiałem, z którym motywem wam się podzielić i ostatecznie wybór padł na ten:

Nie wiem jak wy, ale wydaje mi się, że graficznie wygląda troszkę mniej efektowniej od poprzednika, co nie znaczy, że jest gorzej, ponieważ jest płynniej, a wiadomo, że tak samo, jak w samochodówkach przy sporych prędkościach elementy tła nie są aż tak istotne.

Wszystkie problemy poprzednika zostały naprawione, przez co drugie przygody jeża na Segę Mega Drive są jedną z moich ulubionych odsłon tej prędkiej serii mającej wzloty i upadki.

Retrometr

Na koniec pozostała jeszcze odpowiedź na pytanie ze wstępu – dokąd tupta jeż? No jak gdzie, do Casino Night, by zarabiać grubą forsę bejbi! W najbliższym czasie przekonamy się, co Michael Jackson ma wspólnego z Soniciem oraz o tym, jak to jeż wylądował na płycie CD i co z tego wynikło.

AvatarKSH 3-grosze

Trzy Grosze od KSH

Gdy już dostałem Segę Mega Drive na urodziny, dość prędko zagościł też i Sonic the Hedgehog, chwalony zapewne na bazarach. Co takiego ma w sobie zarówno jedynka, jak i dwójka Niebieskiego? Proste sterowanie, gdzie wystarczył byle jaki przycisk na padzie: A, B lub C, by wykonać skok. Prosty, wciągający mechanizm, super zaprojektowane poziomy, dynamiczna rozgrywka sprawiły, że grało się po prostu miodnie. W każdej odsłonie Sonica cenię sobie jego oryginalne udźwiękowienie oraz muzykę. Przygody Jeża mają fajną otoczkę, której nie sposób się oprzeć. Widziałem wiele platformówek na Segę i mało było takich, które równałby się z Niebieskim Jeżem. Jednak podczas przechodzenia pierwszej części faktycznie da się odczuć niedosyt. Ten niedosyt zadecydował pewnie o ocenie żółtej retrometru. Sam zastanawiałbym się, między zielonym a żółtym. Z kolei co do dwójeczki myślę, że na medal w pełni zasługuje. Jednym zdaniem, kto nie przeszedł, ten niech nadrabia! Platformowy must have!

KSH_Kolekcja_Sonic

Tak wygląda moja konsola z moimi jeżami


PS1: Pierwsza i druga część Sonic the Hedgehog wyszła również na platformy: Android, Game Boy Advance, Sega Saturn, iPad, J2ME, Nintendo DS, Nintendo 3DS, Nintendo Switch, PlayStation 2, Playstation 3, Playstation 4, Wii, PC, Xbox 360, Xbox One.

PS2: Sonic 1 miał jeszcze port na 8-bitową Segę Master System oraz na handhelda Super Game Gear.

Informatyk z zawodu i zamiłowania. Ulubione gatunki: platformówki, gun and run, FPSy, TPSy, wyścigowe, metroidvanie oraz cała reszta co jest szybka i dynamiczna - wiek gry nie ma znaczenia. Posiadane platformy: Commodore C64, Brick Game, Pegazus, PC