Recenzja | Tarzan (Commodore 64)

Tarzan (Commodore 64)Praktycznie każdy kojarzy bujającego się na lianach Tarzana, człowieka wychowanego przez małpy, który powstał dzięki cyklu powieści Edgara Rice Burroughs. Jego ekscytujące przygody aż się proszą o adaptację grową. W tym problem, że gier z udziałem Tarzana było niewiele, bo według katalogu Mobygames widnieją jedynie cztery do czasu, gdy powstała Disneyowa adaptacja, wtedy ilość tytułów się podwoiła. Co innego filmy o królu małp, no tych było całkiem sporo, tak co najmniej 50! No ale my tu o grach, a nie o filmach, w związku z tym przedstawię Wam jedną z pierwszych gier, w jakie zagrałem, czyli po prostu „Tarzan”.

Tarzan

Tarzan (Commodore 64)

Martech – Commodore 64, ZX Spectrum, Amstrad CPC, BBC Micro (1986)
RECENZJA DOTYCZY WERSJI NA: COMMODORE 64
Logiczno-Zręcznościowa

Dawno, dawno temu, młody ja przechodząc obok stoiska z grami na Commodore C64 spoglądałem na kolorowe okładki zaczytując się w jednozdaniowe opisy z równie kolorowego katalogu. Mój pierwszy wybór padł na Atrax Zestaw nr 20, który stał się drugim nośnikiem z grami w mojej kolekcji zaraz po Super Games dołączonym wraz z komputerem. Przyznam, że grafiki z pudełka sugerującą zawartość naprawdę potrafią rozpalić wyobraźnię: komandos z karabinem otoczony przez wybuchem uciekający przed robotem, dwójka zawodników podczas gry w koszykówkę, umięśniony koleś z włócznią w ręku, a obok niego patrzący w dal lew oraz trzy samoloty bojowe podczas zażartej bitwy, no normalnie kosmos! Szkoda tylko, że jakoś okładek nie była równoznaczna z ich zawartością, no ale nie uprzedzajmy faktów.

W skład zestawu wchodzą: W.A.R o którym już kiedyś pisałem w Spustoszeniu, Championship Basketball oraz Project X, które pewnie kiedyś zrecenzuje oraz temat dzisiejszej recenzji: Tarzan. Z katalogowego opisu ciężko będzie wywnioskować z czym dokładnie się będzie miało do czynienia: „Przygody legendarnego władcy dżungli, walczącego z dzikimi zwierzętami i wyznawcami bogini Kali”, pozostaje tylko uruchomić grę i zapoznać się z tą tytułową legendą.

Już na samym starcie jest coś nie tak. Zapomnijcie o jakiejkolwiek grafice w menu tytułowym, jedynie co ujrzycie to żółte napisy na czarnym tle, z których dowiecie się, że jest to adaptacja powieści, kto ten tytuł stworzył, informację, że trzeba nacisnąć FIRE by rozpocząć oraz jaka firma wydała to coś i kiedy. No dobra, może intro będzie lepiej wykonane, wciskamy ten fajer i… no cóż, ni ma tu jakiegokolwiek wprowadzenia, ani fabuły, no chyba że w instrukcji dołączanej do innego wydania niż te, które nabyłem. Zaraz po starcie lądujemy w otwartym świecie gry i ku naszym oczom ukazuje się ładnie narysowana dżungla pełna drzew, palm, leżących kłód drewna, kamieni, a także głów Moai… zaraz, zaraz, przypadkiem ów posągi nie powinny być na otwartej przestrzeni na Wyspie Wielkanocnej, a nie w sercu dżungli?

Nie mija pierwsza minuta, a ilość problemów z tym tytułem wzrasta: Co właściwie mamy robić? Dokąd się udać? Jaki jest cel gry? Na te pytania niestety sami musicie sobie odpowiedzieć. W latach 90-tych nie było YouTuba ani wideo solucji, a o papierowe poradniki do mniej znanych gier też w sumie było ciężko. Jedynie co można zrobić to spróbować odkryć mechanikę gry, dobrze, chociaż że komodorowy joystick za wiele klawiszy nie ma. Ruchem joya prawo-lewo kierujemy naszym herosem, góra-dół służy do przemieszczania się pomiędzy lokacjami podobnie jak w Punch and Judy, przechylając w górę skaczemy, a FIRE plus kierunek służy do oddania ciosu pięścią i defensywą.

Niezwykle pasjonujący pojedynek z nieśmiertelną amazonką (niczym czekanie w kolejkach w supermarkecie) w celu zdobycia kwadratowego czegoś które do czegoś służy, ale w sumie tak prawdę mówiąc nie wiadomo do czego.

Gra nie posiada systemu żyć, kontakt z jakąkolwiek przeszkodą powoduje zmniejszenie paska czasu, gdy nam się skończy to wtedy czeka nas koniec gry. Warto wspomnieć, że oferuje system dnia i nocy, zmieniając kolor tła. Główną przeszkodą dla Tarzana są bagna (a może to ruchome piaski lub coś w tym stylu, ciężko stwierdzić dokładnie czym jest ten czarny prostokąt), tak dobrze czytacie, król małp nie raz będzie w nie wpadał. Poza wcześniej wspominanym błotem będziemy mieli okazję spotkać się z dziką pumą, przeskakując ją, a także zmierzyć się z wojowniczymi, nieśmiertelnymi amazonkami. To jak je mamy pokonać? A no uderzając je z piąchy, wtedy odskoczą na te 5 metrów w tył, tę czynność należy powtarzać aż znikną z danego ekranu na którym się znajdujemy. Przyznam że nie za bardzo to dżentelmeńskie, no ale próba unikania rozwścieczonych babek może kosztować nas sporo paska czasu, mało tego, one też potrafią nas odpychać, a także w przeciwieństwie do nas chodzić po bagnie, no po prostu super. Od razu to napiszę, żeby nie było wątpliwości, system „walki” jest tu tragiczny, teoretycznie oparty na blokach i kontratakach, w praktyce polegający na spamowaniu ciosów w nadziei, że trafimy i unikniemy dalszego starcia.

Podczas naszej chaotycznej wędrówki po zielonych lokacjach będziemy podnosić rozmaite przedmioty służące… no w sumie do nie wiadomo czego, bo gra jak zwykle zresztą niczego nie tłumaczy. Co gorsze, że prawie zawsze jakiegoś przedmiotu musi pilnować amazonka, eh. Zapewne się spytacie, czy jest możliwość bujania się po lianach? Odpowiedź na to pytanie brzmi: tak jakby, bowiem w grze znajdziemy dokładnie jedną lokację z wiszącym białym sznurem (który wcześniej trzeba zdobyć), niezbędna, by przedostać się przez wielgachne bagno na całą szerokość ekranu.

Owe wcześniej wspomniane gigantyczne bagno bez liany, którą trzeba samemu zdobyć

Jeżeli uda się nam zajść aż tak daleko to trafimy do wioski wojowniczek, w której na dzień dobry będą latać w naszym kierunku włócznie, schylając się przed nimi, albo je przeskakując. I na tym skończyłbym swoją recenzję, bo do dalszych etapów nie udało mi się dotrzeć głównie dlatego, że kończył mi się czas i nie wiedziałem gdzie iść, więc na podstawie internetowego gameplayu opowiem Wam co takiego dalej zaoferowali twórcy, nie martwiąc o spoilery (okazało się, że utknąłem tak mniej więcej w piątej minucie gry), bo pewnie i tak w tą grę nie zagracie. I tak o dziwo komuś się udało ukończyć Tarzana.

Po zebraniu kolorowych amuletów dzielny bohater ląduje w jaskini pełnej pająków, a także, jakby nie inaczej morderczych babek, które prawdopodobnie żywią wielką urazę do mężczyzn. Potem Tarzan wraca do poprzednich lokacji, czyli znowu wioska, znowu środek dżungli aż w końcu mając wypełniony pasek ekwipunku znajdującego u dołu ekranu docieramy do gigantycznej czaszki będącej wejściem do groty. Tam trafiamy do zamku (?) z rycerskimi zbrojami, wiszącymi tarczami, ozdobnymi szablami i kajdanami w tle robiąc to, co zwykle: szwendając się po ekranach w poszukiwaniu przedmiotów, które należy podnieść w nadziei, że unikniemy starcia z tymi irytującymi babkami.

Po ponad 20 minutach zmagań, o ile wiemy gdzie iść, w rzeczywistości, gdyby nie limit czasowy pewnie byśmy spędzili półtora godziny, a być może nawet i trzy (o ile by się nam chciało oczywiście) docieramy do końca naszej przygody. Spotykamy stojącą w jednym z ekranów kobietę, podchodzimy do niej i cieszymy się niezwykle przebogatym zakończeniem gry ograniczający się do napisu „Quest completed” na szarym tle. No w życiu nie widziałem gorszego zakończenia! Po trochu nie dziwię się, bo ewidentnie wydać, że twórcy zdawali sobie sprawę, że raczej nikt aż tak daleko nie dojdzie*, znaczna większość budżetu, gdy poszła na projekt okładki, a reszta kasy poszła na konto dwóch osób, które stworzyły tę grę. Być może więcej osób siedziało nad Tarzanem, tego się nie dowiemy, bo w napisach początkowych widnieje dwójka autorów, widocznie tylko oni byli na tyle odważni, by się przyznać, że tworzyli tego monstrualnego potworka.

Czy znajdzie się chociaż jedna dobra rzecz w tej grze? O dziwo tak i jest to jeden, jedyny utwór w tej grze, który w sumie da się słuchać, a no i jak wcześniej wspomniałem grafika jest w porządku. Nie pozostaje nic innego jak wystawić tej grze ocenę zieloną niczym dominujący kolor fauny towarzyszącej w dżungli, gdyby nie parę niedoróbek to kto wie może by się zahaczył o medal… nie no, żartowałem, wiadomo, że gra zasługuje jedynie na najgorszą możliwą notę.

RetrometrZnudzony Tarzan co se bez celu po dżungli hasa

Swoją drogą ciekawe czy wersje na inne komputery są gorszej od Commodorowej. Coś mi się zdaję, że Martech specjalizował się w tworzeniu najgorszych gier świata, więc istnieje spora szansa, że jednak kolejne wersje zasługują na jeszcze gorszą ocenę… o ile takowa by była do wyboru.

*Przypomniało mi się, że jest jeszcze przynajmniej jedna gra mogąca dostąpić zaszczytu w kategorii „najgorsze zakończenie gry świata”: Robocop na Commodore C64. Wyobraźcie sobie, że oficjalnie gra nie posiada jakiegokolwiek ekranu końcowego, ba nawet niemożliwe jest jej ukończenie. Na każdym z poziomów mamy limitowaną ilość czasu, w tym problem, że w jednym z nich mamy go tak mało, że nie mamy szans na wyrobienie się w danym limicie czasowym, no chyba, że wykorzystamy błędy gry. Co gorsza zrobiono to umyślnie, gdyż gra nie ma zaprogramowanych wszystkich poziomów i twórcy świadomie uniemożliwili postęp w rozgrywce. Wprawdzie gra oferuje planszę z napisem „Well done”, ale bez bawienia się w błędy gry normalny gracz nie mógł aż tak daleko dotrzeć. Co ciekawe w późniejszym czasie wyszła wersja naprawiona bez tego celowego błędu, dając do dyspozycji dodatkowe 30 sekund czasu w jednym z poziomów.

Informatyk z zawodu i zamiłowania. Ulubione gatunki: platformówki, gun and run, FPSy, TPSy, wyścigowe, metroidvanie oraz cała reszta co jest szybka i dynamiczna - wiek gry nie ma znaczenia. Posiadane platformy: Commodore C64, Brick Game, Pegazus, PC