W magicznej krainie był sobie chłopiec, który akurat miał urodziny (oczywiście jak co roku, tego samego dnia). Dostał on niezwykły prezent: żyrafę, ale taką co się chowa do plecaka. Pech chciał, że chłopiec za długo się tym darem nie nacieszył, gdyż zły i okrutny wąsaty typ spod ciemnej gwiazdy znikąd podleciał i nie dość, że zamienił jego ojca w hot-dogołaka to jeszcze go porwał. Jako że chłopiec nie bał się prawie niczego, chwycił dzielnie za swój drewniany miecz i rozpoczął swą krwawą wendettę… znaczy wyruszył w pełną przygód wyprawę by odzyskać to, co utracił. Za mało dziwny wstęp? Spokojnie, to dopiero początek tego co twórcy dla nas przygotowali w The Adventure Pals.
The Adventure Pals
Massive Monster – PC, Playstation 4, Xbox One, Nintendo Switch (2018)
Platformówka RPG
Gra oferuje trzy warstwy gameplayowe: otwartego świata, w którym wybieramy do której lokacji chcemy się udać, obszarów zamieszkałych, gdzie rozmawiamy z NPC, robimy zakupy i otrzymujemy od nich questy, by móc kontynuować grę oraz kwintesencji gry: sekcji platformowych, po których skaczemy, atakujemy rozmaitych wrogów i zbieramy wszelkie bogactwa. Tytuł wyraźnie czerpie inspiracje z takich tytułów jak Legend of Zelda oraz Castle Crashers. Z tego pierwszego klimaty fantasy i lekkie elementy RPG, z tego drugiego oprawę graficzną.
Pierwszy większy boss – pan drzewko
Tak dobrze przeczytaliście, TAP po części jest grą RPG. Dlaczego po części? A no dlatego, że za pokonanie wroga owszem zdobywamy punkty doświadczenia, jednak kolejne poziomy postaci nie wpływają na wartość obrony, lecz na ilość obrażeń już tak. Dodatkowo wybieramy jeden z kilku dostępnych bonusów takich jak magnes na monety, umiejętność negocjacji pozwalająca na kupowanie przedmiotów po niższej cenie (ech gdyby tak się dało w realnym życiu, idziesz do marketu, mówisz że 60zł ci nie odpowiada, na to sklepikarz mówi 45zł i po sprawie, no i wy się na takie warunki zgadzacie). Nie są to może jakieś potężne ulepszenia, ale przyznam, że czasem trafi się coś bardziej przydatnego jak na przykład ulepszenie podręcznej żyrafy, która będzie gryzła wrogów, by móc się do nich przyciągać i kontynuować combo, mniej więcej jak kultowe „get over here” Scorpiona z Mortal Kombat*.
Skoro wspomniałem o żyrafie o imieniu Sparkles to rozwinę nieco temat. Otóż okazuje się, że jest to wyjątkowo pomocny zwierz, równie bardzo jak ptak Kazooie z gry Banjo-Kazooie. Oprócz wspomnianego przyciągania możemy wykorzystać długoszyjnego do otwierania zamków oraz do wolniejszego opadania podczas wymachiwania jęzorem w stylu kręcenia uszami z Raymana, wystarczy tylko przytrzymać dłużej klawisz skoku. Jest to niezwykle przydatna funkcja, gdyż struktura poziomów jest nieco odmienna od klasycznych reprezentantów gatunku. W większości platformówek przez większość czasu poruszamy się prawo-lewo, tutejsze plansze są bardziej z tych pionowych, nie raz zmuszając do bujania się po wszelakich zawieszonych w powietrzu hakach oraz odbijania się od ścian niczym Batman czy Ninja Gaiden na NES’a, z tą różnicą, że tutaj jest to wykonane dużo płynniej. Bowiem w połączeniu z Raymanowym helikopterkiem możemy docierać w różne, trudno dostępne miejsca, za to będziemy nagradzani, gdyż na każdym z poziomów poukrywane są złote muffinki oraz naklejka do albumu. Zdobyte łakocie wymieniamy u łakomego kota, który w zamian da nam czapeczkę dla naszego bohatera lub kamienia. O właśnie, zapomniałem o kamieniu, którego rzucamy by aktywować przełączniki na odległość, a w miarę postępów gry będzie pomagał w kontratakowaniu przeciwników.
Podczas grania na przemiennie przechodzimy do miasta, odbieramy mniej, lub bardziej dziwne zadanie, wybieramy nowo odblokowaną lokację, zdobywamy rubin niezbędny do dalszego progresu, wracamy po nagrodę i kontynuujemy przygodę. Pamiętacie jak wspomniałem we wstępie że gra bywa dziwna? Nie przesadzałem z tym faktem, no bo jak wytłumaczycie questa od smutnego farmera który podróżuje na latającym kurczaku, któremu porwali żonę, która okazała się świnią… znaczy takim zwierzakiem o imieniu Broomhilda za którą bardzo tęsknił, by przy następnej wizycie wspomnieć, że o jej pięknym głosie by potem… zaprosić na darmowy bekon z wieprzowiny. Żeby nie było, inni bywalcy także bywają nietypowi na swój sposób: listonosz który zjada listy, gigantyczna pszczoła co prowadzi sklep czy chociażby tata kamień, który zadłużył się podczas remontu piaskowego zamku na piaszczystej wyspie (no i oczywiście to my musimy spłacić mu kredyt, no ale jesteśmy mu to nieco winni, bo ten wyswobodził nas z więzienia, bo w pewnym momencie gry zostaniemy porwani przez umięśnione zombie koty). Z całej tej gromadki wyluzowane bordowe lisy wydają się najbardziej normalni.
Nie myślcie, że tylko w pierwszym świecie spotkamy takie unikalne persony. Przykładowo w drugim mieście pomożemy spełnić marzenie pewnego Pana Wieloryba, który jest wstydliwy i ma obiekcje dotyczące pływania po morzach i oceanach bez ubrania. Oczywiście najbardziej logicznym na to sposobem jest wyruszenie do zatoki kocich piratów i wrogich hotdogołaków by na szczycie klifu znaleźć skrzynię ze skarbem: wyjątkowo elastycznymi czerwonymi stringami w rozmiarze sam raz dla przerośniętego ssaka. Dość sensowny quest, nieprawdaż? Przynajmniej nie można grze narzucić braku oryginalności.
Równie oryginalni są bossowie: co powiecie na wąsatego pana drzewo co wymachuje swymi korzeniami i jego jedynym słabym punktem jest ściągnięcie mu kory, by pokazał swe bokserki w serduszka i wtedy będąc nieco zawstydzony będzie podatny na nasze cięcia mieczem. Dziwne? A co powiecie na mojego faworyta, koszmar antywegan: warzywo-zaur, w teorii warzywo, w praktyce dinozaur. Wyobraźcie sobie brontozaura mającego marchewkę jako głowę, a arbuz z ogórkami jako tułów, opis wyglądu Śniadaniowego Korsarza zostawiam Waszej wyobraźni.
Podczas naszej szalonej przygody odwiedzimy również nietypowe, kolorowe światy takie jak wcześniej wspomniana plażową wyspę, krainę zmutowanych tostoludzi, który borykają się z dino wojownikami z włóczniami, a nawet podwodną Krablantydę zamieszkałą… tak zgadliście, przez kraby.
Graficznie, jak zresztą pewnie zauważyliście, wygląda jakby żywcem została wzięta z kreskówki, co jak najbardziej pasuje do zwariowanych klimatów oferowanych przez grę. W tle lecą miłe, nie zbyt epickie, lecz co ważne, nie nudzące się motywy muzyczne.
Jak na nieskomplikowaną platformówkę z elementami RPG przyznam, że gra jest długa niczym szyja kieszonkowej żyrafy, która może przesiedzieć w plecaku nawet na około 12 godzin nim ujrzy napisy końcowe. No chyba, że dany gracz postanowi zaniechać bycie miłym oraz pomocnym i będzie przeć do przodu, pomijając zbieractwo i zaliczanie questów, wtedy długość gry zmaleje nawet i czterokrotnie. Z ciekawości postanowiłem przez chwilę tej drugiej metody, głównie dlatego że okazało się że zablokowałem sobie szansę na zdobycie jednego osiągnięcia steam** i co ciekawe bycie dupkiem i olewanie innych nie jest w żaden sposób karane, jedynie co tracimy to szanse zdobycia kolorowej naklejki do naszego albumu.
Jeżeli drogi graczu masz ochotę zanurzyć się w głębiny szalonej przygody, pełnej niecodziennych sytuacji oraz masz ochotę wesoło poskakać, jak za dobrych NESowych czasów to Przygodowi Kumple Ci to umożliwią. Z czasem zaczyna doskwierać powtarzalność schematów ale hej, w dwuwymiarowych 8-bitowych odsłonach Super Mario Bros wąsacz za wiele do roboty poza skakaniem i zbieraniem nie ma, a jednak trylogia jest hitem do dziś, co nie?
*na najwyższych poziomach doświadczenia dla najbardziej wytrwałych graczy czeka nagroda w postaci nielimitowanej zielonej trąbki co wydaje dźwięki pierdzenia przy aktywacji… która właściwie do niczego więcej nie służy
**chodzi o quest ze stringami dla wieloryba, otóż okazuje się, że istnieje sekretne rozwiązanie tego zadania i za jego odkrycie zdobywamy osiągnięcie
*** czerwone stringi należy dać staruszkowi z pierwszego miasta, w zamian on w ramach ehm.. „podziękowania” zamieni się gatkami i ofiaruje swoją starą, mocno zużytą sztukę, którą jak niby nic dajemy morskiemu ssakowi, a ten niestety nie zauważy różnicy i doceni naszą „dobrą” wolę
Normalnie skończyłbym ten tekst, lecz mam dla Was niespodziankę. Otóż wcześniej wspomniane przygody chłopca z żyrafą okazały się tak naprawdę restartem serii opartej o jedną flashową produkcję.
Super Adventure Pals
Massive Monster – PC (2012)
Platformówka
Jak rozpoczęła się seria z żyrafą w tle? Pewnego słonecznego dnia, główny bohater, chłopiec o imieniu „Hero” spędza wesołe chwile na pikniku, popijając herbatkę z swymi dwoma przyjaciółmi: panem Żyrafą i Mister Rock, jednak zza krzaków czai się nikczemny, okrutny, diaboliczny, straszliwy i bezwzględny Pan B, który dokonał najbardziej złowrogi czyn w historii wszechświata – przerwał piknik i ukradł Pana Kamienia! Jest to wystarczający powód by wymordować całe hordy żyjących stworzonek, byle tylko odzyskać kumpla w potrzebie. O ile w dwójce dostaniemy broń w trakcie prologu, tak tu bohater od razu na dzień dobry wyciąga swój ostry miecz, który myślę że spokojnie by się załapał do przeglądu Wielkich Mieczy od KSH.
Jakież to było dla mnie zaskoczeniem gdy okazało się że formuła rozgrywki została bez zmian, znaczy w drugą stronę, że zostanie bez zmian w trzonie rozgrywki. Nadal będziemy wesoło maszerować przed siebie, skakać odbijając się od ścian, zbierać złote monety i klepać kombosy mieczem. Ba, nawet są elementy RPG, choć tu (z racji że jest to odsłona wcześniejsza) ograniczające się do plus jeden do siły i plus jeden do żywotności. Na dobrą sprawę SAP można nazwać darmowym level packiem z mniej złożonymi poziomami i toporniejszym sterowaniem, jednak i jestem pod wrażeniem że mówimy tu o gierce przeglądarkowej, a nie grze freeware. Szału nie ma, ale i tak warto rzucić okiem.