Dziś niczym prawdziwy rewolwerowiec ustrzelę dwie ptaszyny za jednym strzałem. Opowiem o klasycznej strzelance z początku lat 90tych i jej odnowionej wersji sprzed paru lat.
Wild Guns wzniosło się na widnokręgu latem 1994 r. i rozgrzało lufy dzikich rewolwerów na konsoli SNES. Cały projekt został wykonany przez 5 osób z firmy Natsume (dziś Natasume Atari). Świetna firma, która robiła naprawdę dobre, dopracowane gry, które niestety jakoś miały pecha być mało znanymi – jak chociażby opisywany przeze mnie jakiś czas temu na RnG Shatterhand.
Wcielamy się tu w słodką Anię i krzepkiego Clinta. Ta pierwsza jest ofiarą ataku niejakiego Kida i jego bandy. Traci całą rodzinę i sama ledwo uchodzi z życiem. Po usypaniu mogiły z kamieni sięgnęła po sztucer i poprzysięgła zemstę. Zaradna to była niewiasta i niegłupia, bo w ten bój nie poszła sama. Wynajęła do pomocy Clinta ze wschodnich lasów, o którym krążyły legendy, że jest niepokonany. Tak nasza para ruszyła ku wymierzeniu sprawiedliwości.
W wersji odświeżonej do naszej dwójki doszła tęga kapitan Galaktycznych Sił Doris (najpewniej nosząca w żyłach austriacką krew) i … jamnik Bullet sterujący dronem siłą swojego umysłu zaledwie. Zdaje się, że twórcy nie pokusili się dla nich o tło fabularne, ale pasują tu jak ulał. “Ekhm…serio?” zapytacie. Kosmiczny łowca i jamnik z dronem… na dzikim zachodzie? Ano! Bo Wild Guns to nie taki zwykły western. To western z futurystyczno-steampunkowym pazurem! Oprócz wszelkiej maści rewolwerowców – tych złych i brzydkich napotkamy też na swojej drodze roboty małe i duże, drony, czołgi i wiele, wiele innych. Od razu mówię, że sprawdza się to świetnie i dodaje solidnej pikanterii niczym meksykańskie “con carne” amigo!
mamy tutaj celowniczek, ale nie z ujęcia pierwszej osoby
Gatunkowo mamy tutaj do czynienia z dość niszową strzelanką “gallery shooter”. Z jednej strony celowniczek, ale nie z ujęcia pierwszej osoby. Zamiast tego u dołu ekranu widzimy całą kierowaną przez nas postać. Kursorem namierzamy cel naszej strzelby, ale równocześnie kierujemy naszą postacią na lewo i prawo. Gdy zaczynamy opróżniać magazynki ruchy postaci się blokują, ale możemy swobodnie ostrzeliwać przeciwników. Jak zatem bronić się przed wrogim ogniem skoro stoimy sobie “bezbronnie” w miejscu? Możemy się turlać, odskakiwać lub nieco bardziej agresywnie (co popłaca) niszczyć pociski przeciwnika w locie. Jest to o tyle opłacalne, bo nabija nam specjalny pasek. Gdy się uda go nam napełnić na krótki czas stajemy się nieśmiertelni, a w rękach dzierżymy przepotężnego, obrotowego Vulcana. Oprócz tego jest jeszcze broń ostatniej szansy – detonowane bomby, które niszczą wszystko na ekranie. Lecz w wersji z 2015 obraz jest nieco szerszy, dostosowany do nowoczesnych telewizorów, odsłania większy obszar przez co przeciwników jest więcej i takiej eksplozji starczy zaledwie na połowę tego co widzimy. Z kolei czas dzierżenia Vulcana został skrócony przez co w nowej produkcji jest generalnie trudniej.
Na drodze do sukcesu stoi przed nami sześć plansz. Pierwsza wprowadzająca, kolejne cztery wybieramy wg uznania i ostatnia finałowa. W nowej wersji dodano dwie nowe, ale nie znaczy to że musimy jednorazowo pokonać ich osiem. Zależnie od wybranego poziomu trudności jedna podmieniana jest przez inną. Każda podzielona jest na 2 segmenty, na którego końcu czeka miniboss, a na samym końcu pełnoprawny boss i kurde muszę przyznać, że bossowie to prawdziwe perełki, wisienki na tym ociekającym ołowiem torcie. Imponująco wielcy, ciekawie zaprojektowani z różnymi atakami do wyuczenia.
bossowie to prawdziwe perełki, wisienki na tym ociekającym ołowiem torcie
Podstawowym orężem dla Ani i Clinta są strzelby, ale można ustrzelić bonusy w postaci granatnika, shotguna, karabinu maszynowego czy lasera. Oprócz tego znajdziemy też srebro, złoto i worki pieniędzy dla podbicia punktacji czy wyżej wspomniane bomby, których maksymalnie możemy nosić pięć. W sumie te same zasady tyczą się jamnika Bulleta. Co go odróżnia od klasycznych towarzyszy to że może się poruszać podczas strzelania, a dron może przyjąć za niego kulkę, ale wtedy przez parę sekund jest nieaktywny i zostawia psiaka przez ten czas całkowicie bezbronnym. Poza tym celownik drona “przykleja” się do przeciwnika. Z jednej strony atut, bo łatwiej trzymać kogoś na muszce, z drugiej nie zawsze atakuje tego kogo chcemy. Doris, z kolei, to zupełnie inna para kaloszy. Jest wolna, duża (a więc łatwiej ją trafić), nie może zbierać żadnych dopałek poza bombami, ALE atakuje przepotężnymi granatami. Zwykły atak to pojedynczy granat, ale im dłużej trzymamy przycisk tym więcej granatów jej się ładuje na jeden rzut – aż do OŚMIU! Dobrze nią grać to prawdziwa sztuka, ale genialnie sprawdza się jako asysta dla drugiego gracza. Ktoś zwinny i szybkostrzelny zgarnia słabych jednostrzałowców, gdy w tym czasie ona się może podładować i skupić na obalaniu cięższej artylerii. Wspólnym mianownikiem każdej postaci jest rzucanie energetycznym lassem, które unieruchamia zwykłych przeciwników, znacznie spowalnia bossów i bardzo skutecznie niszczy pociski przeciwników.
W klasycznej odsłonie przewidziano tryb kooperacyjny dla dwóch graczy, ale i kompetytywny, w którym z kolegą ścigaliśmy się “kto uzbiera więcej punktów”. W świeżej wersji zrezygnowano z trybu rywalizacji, ale za to we właściwą podróż możemy ruszyć z drużyną czworga! Choć przyznam, że rozpierducha jest wtedy niemała to rozgrywka robi się wtedy trochę mało czytelna. Zwłaszcza jeśli gramy na “cztery jamniki”, który posiada specyficzny celownik. Choć w trybie wieloosobowym wydaje się grać łatwiej to nie ma mowy o pełnej beztrosce. To nie jest łatwa gra i o ile w trybie na jednego gracza mamy nieskończoną ilość kontynuacji (3 życia na start z możliwością zdobywania kolejnych) tak grając z koleżkami kontynuacji nie ma wcale, a 3 blaszki DZIELI CAŁA EKIPA. Nie ma więc miejsca dla każuali i lamusiaków :P
grając z koleżkami kontynuacji nie ma wcale, a 3 blaszki DZIELI CAŁA EKIPA. Nie ma więc miejsca dla każuali i lamusiaków
Szalonej i dzikiej walce towarzyszy szalona i dzika muzyka. Utwory są ostre i zagrzewają do walki, ale wciąż czuć w nich ducha kowbojskich klimatów. Zupełnie jakby pomiędzy akordami elektrycznej gitary dało się gdzieś tam w tle usłyszeć stukot końskich kopyt czy skrzypienie pędzącego dyliżansu. Kawałki w odświeżonej wersji wydają się być bardziej “wygładzone i wyczyszczone”, ale nie urąga im to ani trochę. Z resztą jeśli ktoś chciałby jednak oryginalną ścieżkę to może ustawić ją sobie w opcjach. Musi tylko udowodnić, że jest godzien swoich purystycznych zapędów – aby ją odblokować trzeba ukończyć grę na jednym continue (dopnę tego albo niech pochowają mnie w butach!) Wszelkie wystrzały i wybuchu dudnią jak należy, a rzucane lasso świszczy tnąc powietrze.
Od strony graficznej również nie ma zarzutów z mojej strony. Postacie są fajnie i pomysłowo wykonane. Bossowie są piękni i wielcy, tła są zróżnicowane. Mamy typową zachodnią mieścinę z saloonem, pędzący pociąg, mroczne kopalnie, obfite w złoto skarbce czy nawet walkę w przestworzach. Co najfajniejsze to, że (prawie) wszystko można rozwalić! O tak! Iha! Bardzo duża część otoczenia jest bardzo zniszczalna co nie dość że daje frajdę co nagradza gracza różnymi zdobyczami od punktów po dopałki do broni. W wersji odświeżonej rozdziałka została podbita, wszelkie obiekty i sprite’y postaci oszlifowane tak, że dobrze prezentują się nawet w 55″.
Słowami podsumowania Wild Guns to świetna gra. Wszystko jest tu na naprawdę najwyższym poziomie od obrazu i dźwięku po niesamowitą i dynamiczną grywalność w przekozackim “settingu” tętniącym dawnymi, dobrymi latami. Dobra na krótką, odstresowującą partyjkę ale też na ambitniejsze plany maksowania wyników. Średnio się nadaje na grę w więcej osób, jeśli gościmy takich “co im nie zależy”, bo trzeba jednak dobrze poznać umiejętności postaci i zręcznie korzystać z nich z głową. Do tego przy 3-4 graczach na ekran wkrada się nieco chaosu. Jednak z doborowymi rewolwerowcami będzie to uczta dla oczu, dla serca, a i pewnie jakieś braterstwa krwi się zawiążą. Gorąco wszystkim polecam. Oryginał chodzi, za dość ciężkie dukaty w granicach 450-600 zł. Nowa wersja w pudełku na PS4 i Switcha opychana jest za około 120-200 zł, ale wersję digital na promocji na pewno wyłapiecie za dużą garść dolarów mniej. Zielone światło dla obydwu odsłon!