Po sukcesie Retronizacji 1 i Retronizacji 2 było oczywiste, że Renton zorganizuje kolejną edycję. Tym bardziej, że liczba ludzi, którzy się jej domagali była duża i rokowała dobrze jeśli chodzi o frekwencję. Organizator chciał dobrze wcelować z terminem, ze względu na wiele zapowiedzianych imprez w tym okresie, a także ze względu na swoje 40 urodziny. W końcu pojawił się oficjalnie podany termin – 10-12 maja 2019 roku i tu i ówdzie zaczęły się pojawiać różnego rodzaju zapowiedzi oraz deklaracje przybycia wielu zainteresowanych. Również my, jako portal wspierający, zapraszaliśmy do wzięcia udziału w tej imprezie.
..::Przygotowania::..
W kręgu moich znajomych również pojawiły się deklaracje i zapowiadało się, że duża ekipa będzie chętna na uczestnictwo w imprezie. Tym razem party miało być oficjalnie trzydniowe – od piątkowego wieczora do niedzieli wieczór. W związku z tym, że do tej pory bywałem na Retronizacji tylko jeden dzień. Stwierdziłem, że chcę doświadczyć tej imprezy w pełni i zadeklarowałem swój udział na pełne trzy dni. Tym razem okazało się, że moich współtowarzyszy podroży na party i z powrotem będzie więcej niż zwykle. Swój udział bowiem zadeklarował Sordan, a w związku z tym, że jego samolot z Irlandii przylatuje do Krakowa, poszukiwał podwózki z tamtego miejsca. Zadeklarowałem, że odbiorę go z lotniska i na nie również szczęśliwie odstawię. Do zestawu podróżnego domeldował się Krashan, który z Białegostoku miał dojechać do Krakowa koleją. Jako że zawsze jeździ ze mną Lokaty (który tym razem miał jeszcze dodatkową rolę na samym party – miał muzycznie umilać imprezę w piątkowy i sobotni wieczór) stwierdził, że wybierze się na tripa do Krakowa mną. Wymyśliliśmy, że w związku z dużą ilością czasu przed impreza pójdziemy jeszcze do krakowskiego muzeum arcade, aby pograć na automatach. Na tą wieść Vato od razu chętnie przyłączył się do naszego tripa i skład był zamknięty. Mimo, że długo namawialiśmy jeszcze Tomusia, aby do nas dołączył, to ostatecznie jego inne zobowiązania wzięły górę i nie uległ naszym namowom. Skład do naszego wesołego autobusu został zamknięty, a swoją obecność na imprezie potwierdzały coraz to kolejne osoby – wszystko zapowiadało się zatem w jak najlepszym porządku. Można było zatem swobodnie czekać na dzień wydarzenia i oglądać pojawiające się zapowiedzi oficjalne.
..::Startujemy::..
Nastał zatem dzień wyjazdu i dzień pierwszy imprezy. O 13 zapakowaliśmy się z Vato i Lokatym do naszego imprezowego vana, i poczuliśmy przerażenie. Było nas na razie trzech a w aucie nie było już wiele miejsca – a potrzebowaliśmy jeszcze dopakować dwóch osobników i ich walizki.
Auto załadowane po brzegi – 7 osobowy van, po złożeniu dwóch siedzeń, pomieścił mnóstwo sprzętu i nas i szczęśliwie woził nas po południowej Polsce.
Ruszyliśmy w kierunku Balic, aby odebrać Sordana z lotniska – droga zleciała bardzo szybko, jak zwykle na opowieściach kolegi Vato i jego wspominkach ze świeżutkiego party Revision. Po zgarnięciu Sordana z lotniska pojechaliśmy na dworzec PKP, na którym już koczował Krashan. Szybko go zgarnęliśmy i rozpoczęliśmy trip właściwy. Jako, że dzień pierwszy R3 zaczynał się w okolicach 21 a mieliśmy jeszcze sporo czasu, więc już wcześniej ustaliliśmy, że pierwszym punktem programu będzie muzeum arcade w Krakowie. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o sklep, w którym towarzystwo szybko zakupiło prowiant na drogę i żwawo popędziliśmy na obrzeża Krakowa do muzeum.
Sordan i Lokaty personalnie się lubią, ale w Street Fighterze ktoś w końcu musi wygrać :)
Relacja mojego autorstwa z tego muzeum w końcu się pojawi, więc nie będę się tutaj rozpisywał. Warto tylko zaznaczyć, że Lokaty z Sordanem znaleźli dobrego szpila, przy którym spędzili najwięcej czasu i aż nie mogli uwierzyć, kiedy w okolicach 19 ogłosiliśmy odwrót i wyjazd do Pawłowic. Gra, która ich tak bardzo wciągnęła to Badlands i w wersji arcade, na automacie wyposażonym w dwie kierownice, robi rewelacyjne wrażenie i jest supergrywalna. Wyruszyliśmy w dalsza drogę w kierunku Pawłowic, po drodze zahaczając jeszcze o Auchan w Żorach, gdzie zakupiliśmy zapasy na trzy dni imprezy a kolega Sordan przygarnął kilka butelek, które obiecał zwrócić w dublińskiej fabryce Jamesona ;)
..::Dzień 1 – before party::..
Do Pawłowic dojechaliśmy ok. 21 – najpierw skierowaliśmy się do jedynego w tym mieście hotelu, aby się zameldować. Krashan w swoim jednoosobowym apartamencie a my w czteroosobowym hostelowym pokoju. Po szybkim przepakowaniu wyruszyliśmy na Party Place odległe od hotelu o ok 2,5 km – dystans jaki przyszło nam pokonywać w nadchodzących dniach kilkukrotnie na różne sposoby. Po przybyciu na Party Place przywitała nas…. wanna, która odegrała bardzo znaczącą rolę w ciągu całej imprezy i służyła również jako „ścianka” do zdjęć ;)
Praktycznie każdy chciał wejść do wanny i zrobić sobie zdjęcie. Wanna służyła jako ścianka do zdjęć i warto by się pokusić, aby zebrać wszystkie zdjęcia, na których występuje – może to być ciekawy materiał :)
Przed lokalem i w środku kręciło się już kilka osób z piwkiem w ręce i dyskutowali w najlepsze. Kilka stolików było już obstawionych sprzętem. Po przywitaniu się z pierwszymi partowiczami rozlokowaliśmy się na swoich stolikach. Jak zwykle na before zjawili się Marecheck, Sajdor, Marek W, Adolfinio, Retrogulasz, Edimen z synem, retroSZPUNTAfan ze swoimi dzieciakami, Superbonio, Skiba i kilku innych – z Rentonem na czele. Zarezerwowałem stoliki dla Borsuka, Larka i Repipa, którzy mieli się pojawić w sobotę, i… przeprosiliśmy towarzystwo, aby udać się na spóźnioną obiadokolację do osiedlowej pizzerii Malibu. Miejsce to miało być naszą (i nie tylko naszą) jadłodajnią przez kolejne dni, więc poszliśmy się tam zaznajomić i narobiliśmy odrobinę śmiechu. Obsługująca nas dziewczyna przyjmowała nasze zamówienie z 15 minut, między innymi dlatego, że aż trzy razy musiała dzwonić do szefa, by zapytać o cenę zamawianego przez nas produktu. Nie tylko dlatego, że była w pracy drugi dzień, ale pewnie też dlatego, że trunków, które kupowaliśmy nikt tam chyba nigdy nie zamówił, bądź robił to tak dawno, że nie wiadomo było, czy ceny nie są jeszcze z czasów PRL. Do pizzy zamówiliśmy chłodne piwko, a do tego nietypowo, jak na ten lokal, Jamesona (Sordan jest jego miłośnikiem) – pierwszy telefon do szefa, Martini (Vato zabłysnął doborem trunku) – drugi telefon do szefa oraz szampana Igriskoje – trzeci telefon :)
Nie ma to jak zacząć imprezę od wykwintnego szampana :)
Pizza była fantastyczna – polecam wybrać się do tego lokalu i bez okazji (mimo, że na Google ma ocenę niską, bo 3,3, to jednak jakość jedzenia jest wysoka). Najlepszym wyborem tego wieczoru okazała się ta, którą wybrał Lokaty – Julietta, z szynką prosciutto i rukolą. Po napełnieniu brzuszków przyszedł czas w końcu na to, by zawitać na salę i zacząć się integrować. Kiedy weszliśmy ponownie do środka, ekipa już mocno była zaangażowana w rozrywki – kilka komputerów miało odpalone gierki i toczyły się różne rozgrywki. Wszędzie były grupki ludzi, którzy dyskutowali i integrowali się przy złotym chmielu. Szybko podłączyliśmy nasze sprzęty, złożyliśmy życzenia Rentonowi, który miał tydzień wcześnie swoje 40-te urodziny i również przyłączyliśmy się do integracji. Pierwszy dzień upływał w ograniczonym gronie i na spokojnie – około godziny 23 Lokaty podłączył swój sprzęt muzyczny i zaczął przygrywać jakiegoś seta. Kilka osób zaczęło się nawet ruszać ze swoich miejsc i skakać przy rytmach sączących się z głośników – Lokaty był w swoim żywiole. Około godziny 1 w nocy stwierdziliśmy z Vato, że idziemy do hotelu, aby wyspać się i mieć siły w pełni korzystać z drugiego dnia. Pożegnaliśmy się zatem z imprezującymi ludźmi, zabraliśmy jeszcze trzech kompanów, którzy mieszkali w tym samym hotelu i udaliśmy się w krajoznawcza wycieczkę (a może procesję?) przez pawłowickie osiedla.
Vato chyba pomylił imprezy, chciał przyjechać na Retronizację a znalazł się na pielgrzymce – jak przystało na pielgrzyma ma wygodną podróżną torbę na ramieniu…
Kiedy przyłożyłem głowę do poduszki zasnąłem prawie natychmiast. Sen mój przerwali na chwilę Sordan i Lokaty, którzy dotarli wczesnym rankiem i głośno domagali się od Vato kluczy, aby zamknąć nasz pokój, dzięki czemu mogliby uchronić nasz cenny partyzancki dobytek ukryty w hotelowym pokoju (w moim przypadku skarpetki, ale w przypadku Sordana to 20 euro i paszport, bez którego nie mógłby wrócić do Irlandii i zaprowadzić córeczki do przedszkola w poniedziałek ;))
..::Dzień 2 – party właściwe::..
Poranek obudził nas pełnym słońcem. Ja już od 7 nie mogłem spać, bo słońce świeciło mi wprost do łóżka, więc wyruszyłem na zwiedzenie okolicy (motywacją dodatkową była konieczność zakupienia szczoteczki do zębów, której oczywiście, jak to zwykle w delegacjach bywa, nie spakowałem). Wędrowałem więc po okolicy w poszukiwaniu sklepu i jak się później okazało, zauważyli mnie tam bracia Oktady uzupełnieni o najmłodszego brata, jadący wczesną porą na Party Place. Zjadłem z Krashanem i towarzyszami wczorajszej wędrówki wykwintne śniadanie w hotelowo-hostelowej restauracji, po czym Krashan wybrał się spacerkiem do Domu Kultury, a my mieliśmy go dogonić taksówką. Udałem się więc do pokoju, by pobudzić śpiące królewny – oj niestety nie było to łatwe zadanie, gdyż towarzycho spało w najlepsze. Powoli jednak zaczęli wychylać się spod kołderek. Szklaneczka Jamesona o poranku bardzo mocno ich rozbudziła i około godziny 10 byliśmy gotowi do wyjścia – niestety taksówka nie mogła nas odebrać wcześniej niż o 11:30 (chyba mają tam tylko jedną taksówkę widocznie). Zadzwoniliśmy zatem po najmłodszego z braci Oktadów, który szybko przyjechał po nas i dostarczył na miejsce.
Panowie turyści w pełnej krasie i wspaniałej formie gotowi do kolejnego dnia rozrywek – energetyki w dłoń, głowa do słońca i można jechać.
..::Na miejscu – party czas zacząć::..
Kiedy dojechaliśmy do Domu Kultury oczom naszym ukazała się ogromna gawiedź stojąca już przed wejściem. Gdzieś tam Larek przystanął sobie z piwkiem, gdzieś przemykali inni ludziska, z którymi zaczęliśmy się witać. Niektóre twarze znane nam były z poprzednich edycji, a niektóre widzieliśmy po raz pierwszy. Na miejscu zatem przywitaliśmy MadMana, obu braci starszych Quadow, był już i Nekroskop, Stoopi, Borsuk. Siedzieli już ze swoim sprzętem Repip ze swoimi znajomkami i gromili w jakąś konsolową grę. Gdzieniegdzie przemykali osobnicy, którzy przyjechali specjalnie na turniej SWOS-a (XFlea, Cinek, Bobbi)… no i największa niespodzianka dla nas – Biax, który siedział w pełnym słońcu na krzesełku przed wejściem i uśmiechał się dyskutując w najlepsze z przybyłymi. Biax dawno nie pojawiał się na imprezach, zatem bardzo nas ucieszył swoją obecnością i w ciągu dnia spędziliśmy z nim wiele ciekawych chwil. W okolicach popołudniowych dojechał Pinokio ze swoją rodzinką oraz Bocianu (czyli część zespołu Brothers in ATRs). Chłopaki tym razem nie byli służbowo, a przyjechali się pobawić i posłuchać koncertu gwiazdy wieczoru, którą na tej edycji był Katod. Sam muzyk dotarł już późnym popołudniem i powoli zaczął rozkładać sprzęt. Nie sposób tutaj wymienić wszystkich, bo sala powoli wypełniała się i praktycznie na każdym stoliku można było zobaczyć uruchomiony sprzęt, a przy nim grupki ludzi uśmiechniętych, dyskutujących i grających w przeróżne tytuły. Na sali było już również dużo dzieciaków, które jak zwykle miały bardzo dużą frajdę z tego, że ten jeden dzień rodzice pozwolili im cały spędzić przy grach. Taki dzień dziecka w maju ;)
Najmłodsi również dopisali, na swoich next genowych konsolach toczyli różne rozgrywki, ale dawali również radę w tytuły, które odpalane były na sprzęcie z naszego dzieciństwa.
..::Działo się::..
W ciągu dnia przez salę Domu Kultury w Pawłowicach przewinęła się około setka (a może i więcej) ludzi. I oprócz stałych bywalców tego typu imprez pojawili się, jak zwykle, również ciekawi wydarzenia ludzie z “zewnątrz”. Cieszy ten fakt dodatkowo, że takie wydarzenia przyciągają ludzi nie związanych ze środowiskiem. Oczywiście głównym punktem programu (oprócz turniejów) była wszelka integracja i rozgrywki na ogólnodostępnych sprzętach przywiezionych przez imprezowiczów. Jak to bywa na tego typu party różnorodność platform była ogromna. Na stolikach zatem znaleźć można było praktycznie każdy znany nam od lat 80-tych aż po dzień dzisiejszy sprzęt. Żeby wymienić tutaj tylko część – obok wszechobecnych Commodore 64 i Amig, znaleźć można było zatem m.in.: BBC Master przywiezione przez Nekroskopa, Larkowe Atari (na którym rozgrywaliśmy z Larkiem i Borsukiem ciekawe miniturnieje), Dreamcasty, Xboxy, NESy, czy inne konsole nowej generacji. Przy każdym ze sprzętów siedziała grupka ludzi i dyskutując ogrywała różne stare i nowe tytuły. Nie sposób tutaj wymienić opisać wszystkiego co się działo na tych komputerach i konsolach, ponieważ trzeba byłoby być ciągle przy każdym stanowisku równolegle i nie korzystać przy tym z pozostałych „atrakcji” imprezy. Każdy jednak znalazł sobie swoje małe wyzwanie na tą imprezę i oddał mu się z odpowiednim zaangażowaniem. Larek podjął się pobicia rekordu w Pooyana na Atari – ostatecznie nie przegonił Rentona i uplasował się na 3-ciej pozycji.
Larek w pełnym skupieniu podejmuje próbę ustanowienia dobrego wyniku w Pooyana. W tle Amiga CD32 Borsuka a dalej Dreamcast Repipa. Cała naczelna redakcja RnG w pełnym składzie.
Borsuk próbował pobić rekord świata w Scramble – co mu się praktycznie udało, choć nie jest to oficjalny rekord. Repip ze swoimi koleżkami rozsiedli się przy Dreamcaście i młócili w co się tylko dało. Bardzo dużą popularnością cieszył się postawiony na moim stoliku joystick X-arcade, który podłączony był do Borsukowej Maszyny Czasu (zestawu emulatorów opartego o Raspbery Pi). Do sprzętu tego w pewnym momencie dosiadło się dwóch dżentelmenów (niestety ich imion, ani ksywek, nie pamiętam) i zaczęli przy użyciu tejże Maszyny Czasu cofać się do swoich lat dziecinnych i ogrywać coraz to kolejne tytuły arcade. Akurat siedziałem przy nich przez kilka dobrych chwil, bo era arcade jest moim ulubionym okresem w moim życiu gracza, i oglądałem kolejne odpalane tytuły, które równie dobrze jak ci dwaj panowie znałem. W tym miejscu pozdrowienia dla nich i jeśli czytają tą relację, to niech podają w komentarzu swoje imiona, aby móc uzupełnić tekst – zapraszamy na kolejny zlot :)
Maszyna Czasu z podłączonym joystickiem X-Arcade służyła do cofania się w czasie – tutaj Ironman Offroad rozgrywane na dwóch. Moja A1200 stała smutna i nieużywana przez większość czasu, bo główne zainteresowanie skierowane było właśnie w emulatory arcade.
Przy jednym stoliku przycupnął sobie kolega, który uruchomił kącik napraw – wyposażony w zestaw lutowniczy i inny sprzęt majsterkowicza-elektronika, zajmował się różnymi uszkodzonymi i przyniesionymi do naprawy sprzętami. Kilka stolików dalej Bocianu siedział z lutownicą w ręce i wylutowywał jakieś układy z płyt głównych. Jak widać, nie samym graniem, piciem piwa i oglądaniem dem żyje człowiek. Podziwiam zawsze ludzi, którzy umieją obsługiwać lutownicę i rozumieją co siedzi w krzemie i dlaczego coś działa i nie działa – tutaj pozdrowienia również dla Krashana, który przy swoim Amigowym stanowisku również prezentował swoje produkty, które sam projektuje, składa i rozsyła do dystrybutorów. Dla mnie, o ile informatyka i linie kodu nie są problemem do zrozumienia, o tyle elektronika i układy scalone to już czarna magia :)
Kącik majsterkowicza, Bocianu zamienił gitarę na lutownicę i ze stoickim spokojem wybebeszał płytę główną z układów elektronicznych.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że oprócz bardzo standardowych sprzętów pojawiły się również egzotyki. I o ile do widoku Acornów czy BBC Micro jesteśmy już niejako przyzwyczajeni, o tyle widok Macintosha IIxc z wertykalnie ustawionym ekranem to jednak rzadkość. Właścicielem tego rzadkiego okazu, był równie w nim nieobeznany jak my, młody jegomość, który otrzymał ten sprzęt w spadku od swojego dziadka. Porozmawialiśmy z Lokatym z chłopakiem przez chwilę, bo byliśmy ciekawi właśnie historii tego sprzętu i zastanawialiśmy się dlaczego producent wymyślił, aby ekran był ustawiony pionowo – prawdopodobnie sprzęt ten był przeznaczony do edycji tekstu i DTP i dlatego taka pozycja ekranu (aby obsłużyć taki ekran sprzęt musiał być wyposażony w specjalną kartę grafiki do tego dostosowaną). Poprosiliśmy o uruchomienie jakiejś gry na tym sprzęcie, ale właściciel dysponował tylko dwoma tytułami, które uruchamiane były w trybie okienkowym i w dwóch (czterech?) kolorach nie prezentowały zbytnio grywalnych tytułów. Cieszy jednak fakt, że pojawiają się nowi osobnicy zainteresowani wejściem do świata retro i uczestnictwem w tego typu imprezach – dla nowo poznanego retro właściciela był to bowiem pierwszy kontakt z takim wydarzeniem.
Macintosh IIxc – pierwszy raz w życiu widziałem na oczy takie cudo – to nie pivot, to standardowa pozycja ekranu tego komputera.
Oprócz głównego nurtu wydarzeń, jakim były wszędobylskie sprzęty i uruchamiane na nich oprogramowanie kolejnym ważnym elementem każdego retro wydarzenia jest zawsze integracja – szeroko rozumiana. Ta w przypadku Retronizacji 3 była bardzo bogata – skoro sala pękała w szwach i pogoda dopisywała, to wiele ludzi przeniosło się na zewnątrz, gdzie w promieniach słońca, oparach grilla, i zapachu chmielu z butelek toczyła wielogodzinne dyskusje na tematy wszelakie. Grupki znajomych co chwilę się ze sobą mieszały i co chwilę też dochodziło do różnych zabawnych (często o podłożu chmielowym) sytuacji. A to ktoś z kimś robił sobie sesję foto w wannie, a to czyjaś skarpetka wylądowała na drzewie, a to ktoś poszedł na odpoczynek na pobliski trawniczek czym wzbudził zainteresowanie i przejęcie kilku osób, które chciały nieść pomoc i wzywać karetkę. Im bliżej było wieczora i im bardziej rosła, ulokowana przy wejściu do budynku, sterta butelek i puszek po złotym trunku – tym incydenty były zabawniejsze i tym więcej ludzi w coraz to lepszych humorach z uśmiechem na twarzy oczekiwało na występ gwiazdy wieczora – Katoda. Uśmiechnięty był Biax, dla którego była to pierwsza impreza od dawna, i mimo, że obarczona limitem w postaci konieczności powrotu do domu po koncercie, to jednak korzystał z czasu w pełni. Choć nie mógł się biedaczysko całkiem zintegrować, to jednak dumnie uczestniczył w wielu dyskusjach i prowadziliśmy wielce ciekawe z nim rozmowy. Przeprowadził również „wywiady” z kilkoma partowiczami, które to uwiecznione zostały przez Sordana i niedługo pewnie zostaną w jakiejś formie udostępnione, aby można było sobie przypomnieć złote myśli gwiazd mikrofonu :) Miłym akcentem było również złożenie Rentonowi życzeń urodzinowych przez uczestników imprezy. Był nawet tort i zdmuchiwanie świeczek – prawie jak jednak wielka rodzina :)
Pogoda sprzyjała, aby usiąść wygodnie na krzesełku w pełnym słońcu i oddać się dyskusjom na tematy wszelakie.
Z „dziennikarskiego” obowiązku należy tu również wspomnieć o jednym incydencie, który mimo, że wyglądał dość niebezpiecznie, ostatecznie skończył się szczęśliwie. Nieszczęśliwie jednak dla samego „bohatera” zdarzenia, któremu przez całe zamieszanie nie dane było zobaczyć występu Katoda na żywo. W okolicach późnego popołudnia, bądź już wczesnego wieczora, Vato zapragnął spróbować swoich sił w jeździe figurowej na hulajnodze. Jedno jest pewne, Vato nie powinien brać udziału w XGames i startować w żadnej z kategorii – zarówno ewolucje jak i czas utrzymywania się w równowadze na hulajnodze nie są jego najmocniejszą stroną. Po kilku sekundach jazdy zakończył swój występ efektownym upadkiem, po którym jego udział w imprezie na pewien czas został przerwany. Szczęśliwie było na imprezie kilku osobników, którzy wieczorem mieli wracać samochodem. Najmłodszy brat Oktadów zgłosił się zatem na „ochotnika”, aby towarzyszyć Vatowi w tournée po śląskich szpitalach, celem dokonania zabiegu zaszycia rozkwaszonego nosa. Wycieczka trwała na tyle długo, że chłopaki dotarli ponownie na imprezę już po tym, jak Katod zakończył swój koncert – więc mogą tylko żałować tego co ich ominęło :) Vato wrócił uśmiechnięty, ze szwami na nosie ukrytymi pod gustownym plastrem i tygodniowym L4 w ręce. Szybko przystąpił do kontynuacji w imprezie a jego największym zmartwieniem stało się to, czy wydobrzeje w ciągu tygodnia na tyle, aby móc się pojawić na Pixel Heaven w Warszawie i nie straszyć przybyłych tam ludzi.
Dwukowłowy pojazd, bez homologacji – w rękach niedoświadczonego kierowcy może być bardzo niebezpieczny – od R3 Vato będzie się nam kojarzył z hulajnogą…
..::Kulinaria::..
Wiadomo, że w trakcie imprezy, która trwa prawie trzy dni i na której pojawia się prawie setka gości, nie może zabraknąć również jedzenia. Nie da się bowiem przeżyć tylu godzin tylko na płynach i to często nie życiodajnych a życiu (a raczej zdrowiu) szkodzących :) Jeśli zatem chodzi o część kulinarną, to standardowo każdy sobie radził jak mógł, ale nikt głodny nie był. Organizator zapewnił grilla, który dumnie służył partowiczom do podgrzewania wursztu, chleba, czy czego tam jeszcze ktoś sobie chciał. Okoliczne sklepy i restauracje oraz pizzerie również odczuły to wydarzenie zwiększonym obrotem w kasie – Renton, trzeba by Ci pomyśleć o jakichś profitach z racji napędzania sprzedaży u handlowców. Szczęśliwi ci, którym dane było zjeść ciepły posiłek w niedalekiej pizzerii w sobotę w godzinach popołudniowych. Ja z Lokatym i Biaxem udaliśmy się do lokalu na pogawędki i obiadek i zjedliśmy pyszną jak zwykle pizzę (wspominałem już o tym, że warto się tam wybrać również i bez okazji?) oraz placki ziemniaczane czy kotlet schabowy (Biax – koniecznie musimy się wybrać razem na jakąś imprezę, na której będziesz mógł zostać do końca!). Ta sama pizzeria w godzinach wczesnowieczornych przeżywała takie oblężenie, że z jednej strony czas oczekiwania na jedzenie wydłużył się do kilkudziesięciu minut, z drugiej strony niektórych produktów brakło i nie można było realizować zamówień (chyba, że ktoś chciał zjeść pizzę z szynką, pieczarkami i serem, bez szynki i pieczarek :)). Zasmuceni i głodni udawali się do pobliskich Delikatesów Centrum i wykupywali zapasy żywności mieszkańcom osiedla, którzy chyba wyczuli, że coś się dzieje i może dla nich zabraknąć jadła, bo równie tłumnie pojawiali się w sklepach i robili zakupy – jakby się wojna zbliżała. Kiedy na stolikach, ustawionych przed Domem Kultury, pojawiły się śledziki i bułeczki – było to oznaka, że impreza nabiera już odpowiedniego tempa i kierunku :) Dostępne były również inne pizzerie, które dowoziły jedzenie na żądanie, ale czasem trzeba było swoje odczekać – niemniej wszyscy przeżyli, a okoliczne jadłodajnie uzupełniły swoje zapasy, dzięki czemu w niedzielę już nie było problemów i oferta znowu była pełna – chociaż chętnych do konsumowania, z racji ostatniego dnia imprezy i mniejszej liczby uczestników, jakby mniej :)
Żeby się dobrze bawić, trzeba mieć siłę i energię – a tej dostarczy wartościowy posiłek.