Postanowiłem tym razem przenieść imprezę gdzie indziej (ile można po wszystkich sprzątać). By nawiązać do dzisiejszego tematu, zamiast u mnie na chacie, wynajmujemy klimatyczną stodołę, gdzieś w Beskidach. Na widok siana, wideł, rozprutej świni i samogonu Ivo i Keczup postanowili nie brać w tym udziału. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale Daaku i Mroku rozgościli się tutaj jak u siebie w domu. Jedziemy z kolejnym tematem, a dziś coś odmiennego niż dotychczas – Szkoły RPG, wschód vs zachód! Ostrzymy oręż, zapodajemy odpowiednią muzę i w dym!
Nocny Kochanek – Wielki Wojownik
Repip: Nie ma co ukrywać, rpg rpgowi nie równy, są różne odłamy i style prowadzenia rozgrywki, ale jeden podział wybiega poza założenia systemowe. To podział wynikający z odmiennych kultur, które wykształciły zupełnie inne wariacje tego samego gatunku. Czymś zupełnie innym jest japoński RPG, a czymś zupełnie innym tzw “zachodni”, czyli na ogół Europejski lub hamerykański. Różnic jest wiele, podczas gdy ludzie zachodu preferują prowadzenie gry w otwartym świecie i samotnym odkrywaniu, Azjaci maksymalnie kondensują rozgrywkę i starają się subtelnie wpuszczać gracza w rynnę po której prowadzą go po całym wątku głównym. Zupełnie inna jest też stylistyka, Dżapania woli fantazyjne wymysły pełne odjechanych struktur, które są oderwane zupełnie od rzeczywistości i ferajnę postaci o szpiczastych i kolorowych fryzurach, często będącymi jakąś hybrydą z kosmosu (Quina enyone?). Europejskie korzenie stoją twardo w tutejszych legendach i historii. Światy są przeważnie stylizowane na „nasze” brudne i brutalne średniowiecze doprawione mocno Tolkienowską stylistyką i rasami, lub poruszamy się po galaktyce zaczerpniętej z literatury i filmów si-fi/postapo. Jak już mówiłem, różnic jest wiele…
Na początek rzucam ogólne pytanie. Jaki typ rpg Wam bardziej pasuje? Jakie jego cechy za tym przemawiają? Lub co Was denerwuje w konkretnej szkole? Baldur, czy Final? A może oba?
Daaku: Zanim na dobre zaczniemy dyskutować nad stanem dzisiejszych i minionych RPGów oraz różnicach pomiędzy ich zachodnią i wschodnią szkołą, chciałbym ubić nieco grunt i pokrótce przedstawić genezę tej wielkiech schizmy. Większość mniej lub bardziej obeznanych tematów myśli, że jRPGi zaczęły się od tak, bach! Pierwszego Final Fantasy z NESa, – a prawda jest taka, że początki zarówno zachodnich, jak i japońskich gier RPG rozpoczęły się mniej więcej w tym samym czasie i z tego samego źródła, mianowicie papierowego systemu Dungeons & Dragons. Kiedy więc my kodowaliśmy sobie na 8-bitowych komputerkach pierwsze eskapady po lochach w Akalabeth, Ultimie, czy Wizardry, Japończycy próbowali robić to samo w Secrets of Khufu, Bokosuka Wars, czy Black Onyx. Dopiero ten ostatni, dzięki ogromnej popularności, zapoznał wschodnich graczy z podstawowymi elementami D&D, a stąd już tylko krok do takich klasyków, jak Dragon Quest i Final Fantasy. Dalej szło już z górki – Ys, Xanadu, Dragon Slayer (protoplasta serii The Legend of Heroes), Phantasy Star… I chociaż sprzęty zmieniały się z PC-98 na Famicoma i z Famicoma na Super Famicoma, ekspansja trwała w najlepsze, a kolejne marki zyskiwały przedstawiały zaczątki swoich najbardziej wyróżniających się elementów.
Okej, wystarczy tego, bo mógłbym tu cały doktorat napisać, a przecież inni czekają na głos. Wiecie już, jak to się zaczęło, więc lecimy z tematem!
Mroku: Kurczę, no nie wiem, którą szkołę wybrać… Ostatnimi czasy miałem spory przesyt japońszczyzną (chyba nadal mam). Powodem był jej poziom – lecący na łeb na szyję. Marka Final Fantasy wydojona do ostatniej, niemalże, kropli mleka (może XV trochę chwały jej przywróci), masa popierdółek robionych na kolanie metodą “kopiuj-wklej” (te wszystkie Ateliery, Talesy itp. itd.). Chamskie odcinanie kuponów vide Bravely Second (tytuł w miarę dobry, ale tylko dlatego, że jest kopią Bravely Default z niewieloma nowinkami). Także ten… mój głos padnie jednak na Zachód. Jego swoisty renesans i bardziej dosadne podejście do erpegów obecnie kupuje mnie w całości. Wiedźmin pokazał jak należy robić dorosłe fantasy cRPG bez pójścia na jakiekolwiek kompromisy. Fargo z Wasteland 2 udowodnił, że Bethesda nie da rady już zrobić dobrego post-apo, a magicy z Obsidian dali mi możliwość powrotu do roku 1999 kiedy to z wypiekami na twarzy instalowałem pierwsze Wrota Baldura. Nie znaczy to, że całkowicie wypinam się na KKW, bo na liście must have jest i Persona 5 i jedenasty Dragon Quest. Sęk w tym, że japońskie erpegi utknęły w pułapce schematycznego myślenia. Siląc się na innowacje w gatunku – tworzą buble systemowe, fabularne etc. Zachód z kolei sięgnął do bogatej przeszłości i wprowadził ją z impetem w XXI wiek. Daleko nie szukając – przy takim Wasteland 2 wsiąkłem jak za dawnych, dobrych lat, gdy na rynku dzieliło i rządziło Black Isle. Reasumując – Zachód w natarciu, a Wschód w odwrocie
RetroBorsuk: Ja zdecydowanie opowiadam się za szkołą zachodnią, gdyż na niej się wychowywałem i ona porwała moje serce takimi tytułami ze złotego okresu RPG PC jak: Baldur’s Gate I i II, Planescape Torment, Fallout 1 i 2 i tym podobne hiciory z tamtych lat.
Ale może zacznę od jRPG, za którymi nie przepadam, co nie znaczy, że nie próbowałem wielokrotnie się do nich przekonać i nawet posiadam wiele jRPG w zbiorach. Dlaczego nie przepadam – nie chodzi tutaj o anime, mangę, czyli stylistykę jak co u niektórych pierdylniętych z leksza fanbojów. Mi one nie nie przeszkadzają, co więcej swego czasu miałem wielką zajawkę na “chińskie bajki” i trzasnąłem całą filmografię Pana Miyazakiego (oraz wiele innych pełnometrażowych i trochę seriali) i stwierdzam – GENIUSZ, a raczej PRZEGENIUSZ. Nausicaa z Doliny Wiatru, czy Mój Sąsiad Totoro albo tylko wyprodukowany przez niego Grobowiec Świetlików to majstersztyki kinematografii. Nie animacji tylko kinematografii jako całość POLECAM wszystkie dzieła Miyazakiego, najlepiej chronologicznie. Bayonetta, Okami, ICO, czy SOTC to jedne z moich ulubionych tytówłów wszechczasów – wiec duża dawka japońszczyzny zdecydowanie mnie nie odrzuca.
Tak moi drodzy – jRPG oraz szeroko pojęta japońszczyzna i szeroko pojęte zachodnie gry mają swoich zagorzałych wyznawców wyniszczających się wzajemnie na portalach o grach wideo… śmieszne nie? BTW – Obserwując pieniactwo szkoły Zachodniej i Wschodniej na portalu ppe i ich wzajemne wojenki – doszedłem do prostego wniosku – miłośnicy tych dwóch dosyć zbliżonych gatunków są cholernie zaślepieni, cholernie nietolerancyjni. Niektórym wystarczyłoby ZMIENIĆ STYLISTYKĘ GRY Z ANIME NA ZACHODNIĄ, czy ODWROTNIE i już nagle gra staje się z chujowej zajebistą… Żałośnie zaślepione fanbojki… Pierdu, pierdu wróćmy do tematu bo zjechałem… (i to dość mocno – Nacz.Os.Rep.). Z jRPG próbowałem wiele: FF7, FF8, FF13, Eternal Sonata, Resonance of Fate, Tales of Vesperia, Talesy na PS3, Trzecia Era (wiem to zachodnia gra, ale zerżnięta z jRPG systemowo) i wiele innych, które nawet mam w kolekcji i co? Jajco!
Najważniejszy jest tutaj dla mnie system walki, jako stary gracz wychowany na UFO/INCUBATION (pamięta ktoś? Zajebiste! Ta muzyka!) – dla mnie w jRPG ma być albo SYSTEM WALKI CAŁKOWICIE TUROWY, albo CAŁKOWICIE CZAS RZECZYWISTY! Dla mnie ten półśrodek forsowany przez Final Fantasy, czyli komendy atak, obrona, czekaj, czar i takie tam – są nie do przyjęcia Po prostu mimo swojej efektywności nudzi mnie to w cholerę! Nie mogę tego polubić i nie polubię mimo tego, że chciałem i próbowałem…
Właśnie – jak klasyfikujecie Soulse? Japońskie gry przeca, ale robione na zachodnią modłę. Jeśli to wg Was jRPG – to uwielbiam, jeśli nie – też uwielbiam! Na starość powoli zaczynają mi przeszkadzać nastoletnie gówniary oraz zniewieściali gimnazjaliści ratujący świat w trakcie wędrówki do szkoły, pomiędzy podrywaniem 11 letnich dziewic. Ale nie piętnuje graczy, którzy to uwielbiają… Irytują mnie też tytuły przypominające przygodówki z walką i statystykami rpg – czyli takie, gdzie za rączke jesteśmy prowadzeni non stop, nie mamy wpływu na fabułę, i w sumie RPG to jest przy tych grach dla picu…
Ja na przykład przeżywam o wiele lepsze przygody w WOLNOŚCIOWYCH światach Skyrima, czy Falloutów niż w narzuconych z góry scenariuszach jRPG. Wystarczy trochę fantazji i tutaj ja TWORZĘ WŁASNĄ PRZYGODĘ, ja kształtuje życie bohatera, odkrywam nieznane mi wcześniej miejscówki, lochy, zamczyska. Ja piszę scenariusz życia swojej postaci. Wydaje mi się, że w tych grach właśnie chodzi dokładnie o to! WOLNOŚĆ plus PISANIE WŁASNEJ HISTORII. Oczywiście każdy ma inne podejście, ja oczekuje od rpgów właśnie tego, nie lubię narzuconych jRPGowych scenariuszy, zachowań bohaterów i ograniczeń rpga w rpgu – i braku (często braku) wpływu na fabułę. Lubię kiedy zadania mają parę możliwości rozwiązania danego problemu. Podsumowując od rpg oczekuje, że ja będę REŻYSEREM swoich poczynań a nie AKTOREM tylko odgrywającym narzucony z góry przez autórów scenariusz. Ideałem był dla mnie Fallout 2, ale mimo ograniczeń TESy czy Fallout 3 dają mi taką swobodę. A ostatnio pozamiatał dialogami, fabuła i wyborami Wiesiek 3, pojawiło się cholernie dobre Divinity Original Sin, Wasteland 2… Szkoda, że Fallout 4 ma coraz mniej wspólnego z rpg…
Wszelkich psycholi, co za moje zdanie chcieli by mnie nabęckować informuję, że jest to moje zdanie, a nie wasze i mam do niego prawo…
Repip: No i jest akcja! Samogon widzę działa stymulująco eheh. Co do konfliktów to u mnie jest dość dziwnie. Gram i w zachodnie i w japońskie, ale jakoś tak częściej japońskie. Czemu? Nie wiem, może dlatego, że nie mam już tyle czasu co kiedyś, gdy odkrywałem każdą dziurę w Morrowindzie. Japończycy dają mi gwarancję, że się w tych 50 godzinach wyrobię, bo po wątku fabularnym na ogół jest tylko jakiś dodatkowy quest, którego mogę olać (choć przy FFX spędziłem ponad 300h co świadczy o tym, że trudno mi je olać ). Równie dobrze wspominam Diablo II co Final Fantasy IX, nigdy jednak nie grałem w zachodnie stare gry tego gatunku z czasów np. Amigi i chętnie kiedyś to nadrobię. Staram się zachować złoty środek zawsze, jakoś te dziwaczne nastolatki z jrpg mi nie przeszkadzają, różne rodzaje elfów i orków w zachodniej stylistyce też przecież normalnie nie wyglądają (albo ludziokoty i jaszczurkoludzie z TESów).
O dziwo jestem człowiekiem, który totalnie nie trawi mangi i anime, nikt mnie nie namówi bym to coś oglądał i tracił na to swój czas. Za to bardzo dużo czytam książek w klimatach fantasy, co można zobaczyć w GraczCzyta, ja te klimaty po prostu pochłaniam! Do czego zmierzam, to to, że jak widać nie trzeba się jarać „chinckimi bajkami”, by się dobrze bawić przy jrpg, jestem odwrotnością Borsuka w tym temacie. System walk ATB z serii Final Fantasy mi się podoba, jednak w świecie jrpg są o wiele, wiele lepsze i bardziej rozbudowane systemy, Borsuku zobacz gameplay z walki w Valkyrie Profile 2 (ogarnianie pola bitwy), Grandii 3 (sekwencje ciosów), Baten Kaitos (kombinowanie z kartami) i oczywiście Vagrant Story (podział na atak w konkretne części ciała i „sfera” ataku) – nie powinieneś się zawieść. A gdy już tu jesteśmy, Borsuk pytał o „przynależność” serii Souls, można też zapytać o Vagrant Story od razu. To takie ciekawe hybrydy, niby robione przez japońców, ale mocno nasączone europejskimi klimatami. Miejscówki, stylistyka, oręż – to wszystko to co niby „nas” charakteryzuje, ale jednak czuć ten dalekowschodni smak gdzieś pomiędzy tym wszystkim. Muszę przyznać, że wyszło to nadzwyczaj dobrze, Vagrant to dla mnie jeden z najlepszych szpili w jakie w życiu grałem. I w drugą stronę, były gry robione przez zachodnich devów mocno oparte o konstrukcję i stylistykę jrpgów, ale o tym pewnie więcej Daaku powie, o ile ktoś go od samogona odciągnie, ej Mroku weź mu to!
Mroku: Takim zachodnim tytułem czerpiącym z jrpg był m.in. LotR: Third Age. System to bezczelna zrzynka z Finala X, ale podany w takiej otoczce, że gra kupiła mnie od razu. Jak dziesiątki szczerze nie cierpię, tak w wypadku Trzeciej Ery całość zagrała bardzo dobrze.
Kolejny przykład erpega stworzonego na Zachodzie jawnie inspirującego się japońszczyzną to Septerra Core. W zamyśle miała to być odpowiedź na siódmego Fajnala, ale wg mnie SC jest tytułem ciekawszym (posypią się pewnie za to gromy). Udany mix fantasy z steampunkiem, kombinowanie z kartami ataków specjalnych, ciekawi bohaterowie i historia, świetny soundtrack, no i grafika, która oparła się upływowi czasu.
Daaku: Gulp, gulp – to to był samogon, bo nie wyczułem? Pewnie grzmotnie mnie pod koniec dyskusji…
Ja mimowolnie postawię się nieco kolegom, ponieważ od początku mojej growej “kariery”, aż do dnia dzisiejszego, hołdowałem, hołduję i hołdować będę japońskiej szkole RPG. Nie jest to oczywiście jakieś ślepe zauroczenie, bo przez lata miałem kontakt z zachodnimi odpowiednikami, ba, znalazłem sobie wśród nich nawet faworytów (pre-2000, izometryczne cRPGi), ale mimo wszystko do kierunku jako takiego przekonać się nie mogłem. Jasne, pierwsze Fallouty, czy później Arcanum to kwintesencja prowadzenia dialogów i decydowania o swoim dalszym losie, ale już trójwymiarowe, nastawione bardziej na akcję wynalazki kompletnie mnie nie przekonują. Gothic, Dragon Age, TES, nawet swojski Wiedźmin – wszystko jako jeden mąż osadzone w zajechanym na wszystkie strony, szaroburym świecie heroic fantasy, gdzie latamy po mapie nosząc kolejne fanty kolejnym osobom, walczymy kręcąc się wkoło maszkar i siekając jak najszybciej mieczem i próbujemy dowieść, że równie dobrze jak żelastwem potrafimy też machać językiem… Takie odgrywanie ról może się spodobać za pierwszym razem, ale jeżeli zdecydowana większość zmiennych jest za każdym razem taka sama, bardzo szybko dochodzi do zmęczenia materiału.
Taka rutyna nie występuje w japońskich erpegach. Klasyczne fantasy? Oczywiście, że jest. Ale, ale – co powiecie na fuzję magii i technologii? Science-fiction? Steampunk? Kosmiczne epopeje? Epokę industrializacji? Wiktoriańską Anglię? Świat mitologii nordyckiej? Różne odmiany postapo? II wojnę światową? Środek piekła? Czasy typowo współczesne? Na dobrą sprawę można zażyczyć sobie jakikolwiek setting i być prawie pewnym, że gdzieś, kiedyś, na którymś sprzęcie dostępna była przygoda w nim osadzona. Jasne, tropa małoletniego, niemego bohatera, który po zebraniu drużyny przyjaciół ratuje cały świat wciąż przewija się w tym czy innym tytule – nie ucieknie się od tego – ale czy w obliczu takiego bogactwa świata przedstawionego dokucza to tak bardzo? Nie wspominając już o zróżnicowaniu systemów walki z charakteryzującymi daną serię/grę niuansami, sprawiającymi, że w żadnej z nich potyczki nie będą przebiegać identycznie. Ale o tym mam nadzieję rozpisać się później, bo miałem się niby tylko określić, co bardziej mi leży. A skoro i Wy już to zrobiliście, to powiedzcie mi, które tytuły cenicie najbardziej i dlaczego?
RetroBorsuk: Eee to tych wszystkich gatunków fantastyki nie ma w zachodnich RPG? Same szarobure heroic fantasy? Dojebałeś do pieca… Na dobrą sprawę można sobie wymyślić dowolny setting i fabuła któregoś rpg była w nim osadzona – Twoje słowa pasują do zachodnich rpg także jak ulał więc nie wiem o co kaman… Świat Wiedźmina to zwykłe heroic fantasy? Gratuluje znajomości tematu…
Repip: Spokój mi tu bo z bani!
Z tymi różnymi światami w “zachodni vs azjatycki” to mimo podniesionego ciśnienia przez Borsuka coś jest na rzeczy. Nie ograłem aż tylu gier by tu robić za eksperta z wszechdziedzin, ale wystarczająco dużo by zdać sobie sprawę z tego, że jrpg są nieco bardziej zróżnicowane systemowo i “światowo”. W zachodnich sporo zunifikował system D&D + świat forgotten realms, TESy też starają się być zawsze mniej lub bardziej umiejscowione i skonstruowanie podobnie. Są jednak wyjątki, ale generalnie zachodniego erprga można sklasyfikować (choć generalizowanie samo w sobie nie jest najmądrzejszym odruchem ludzkim) jako fantasy/postapo/si-fi, a u japońców nie da się niczego sklasyfikować. jRPG potrafi być fantasy, steampunk i si-fi + jakieś autorskie dziwactwa jednocześnie! Co więcej, te różne koncepcje się zaskakująco dobrze z sobą komponują, więc świadczy to na korzyść tezy Daaka. Każda jedna część Final Fantasy to inny świat (często ludzie, którzy nie mają o temacie pojęcia myślą, że Final Fantasy cięgle jakąś fabułę/świat ciągnie i że to tasiemiec – nic bardziej mylnego!), system ATB w późniejszych też został porzucony i każda kolejna wyskakiwała z odrębnym systemem, ale to jedna seria, a gdzie tam reszta.
Problem z jrpg jednak jest taki (o czym już Mroku wspomniał), że mówimy o nich w czasie przeszłym, max. do PS2. Dzisiejsze jrpg to masówka bez polotu. Są krzyki, że to “klasyczne i jrpg tak mają” – gówno mają. Squaresoft zawsze wytyczał graficznie i muzycznie standardy w branży na lata, każda kolejna ich gra niszczyła zwoje mózgowe. Japończycy popadli w marazm, lenistwo i schematy, brak tu tej iskry, która pozwalała im robić odjechane światy i systemy. Seria Tales of, kolejne Ateliery, czy wydawane przez Atlus pośmiewiska a/v w stylu ciągle tej samej Disgaei to szorowanie dna. Do czego to doszło, że taki średniak od zawsze zarezerwowany tylko dla mega maniaków jak seria Tales of jest teraz z braku laku uznawana za jedną z aktualnie najlepszych i najpopularniejszych… W strefie retro japońscy wirtuozi mnie mają i nie jestem w stanie się opowiedzieć jednoznacznie za zachodem lub wschodem, ale biorąc pod uwagę dzisiejsze czasy to dylematu nie ma, bo jrpg AAA dla pojedyńczego gracza wytyczające standardy nie istnieją (może po ponad 10 latach produkcji (!) FFXV coś zmieni, ale wspólnie z Xenobladem z WiiU to tylko jaskółki).
Wracając do dyskusji z “mieszańcami”, Mroku! Cholera zapomniałem o Trzeciej Erze, bardzo smakowity kąsek. Przeszedłem już 2x, a pewnie jeszcze kilka trzasnę, co w sumie nie jest mega trudne bo gra do najdłuższych nie należy. Świetne połączenie typowo zachodniego świata z typowo azjatyckim systemem. Trudno mi się jedynie zgodzić z wyrażeniem “bezczelna zrzynka z Finala X”, który to “mocno” wzorował się na serii Breath of Fire… Septerra Core nie znam, trzeba dopisać do listy.
RetroBorsuk: Z Zachodnich nie heroic fantasy bo widzę, że się znawcy znaleźli i zaznaczam, że wymieniam tylko gry, w których występują inne światy niż heroic fantasy , a nie killerów gatunku tutaj:
Fallouty wszelakie, Wastelands (postapo), Arcanum (fuzja magii i technologii), Titan Quest (miologia grecka), Planescape Torment (wszystko i piekło się znajdzie,), Anachronox (mimo, że to zrzynka systemowa z japońskich i mieszanka róznych stylów), Vampire Masquarade (wiktorianizm z wampirami), Gorky 17 (horror), Deus EXy, System Shock (cyberpunk), kiepski Lionheart (ale wyprawy krzyżowe też rzadko w rpg występują), Mass Effecty, Gwiezdne Wojny (epopeje sf) , Wiedźmin (słowiańskie realistic fantasy (skąd ty ten podgatunek wytrzasłeś? to jakaś oficjalna nazwa? – Nacz.Os.Rep.)), Coś tam z Tronem (samurajowie), jakiś polski rpg z menelami w akcji, Too Human (mitologia skandynawska + sf). I to wymieniłem parę najbardziej znanych bez wchodzenia w gatunek głębiej – gdzie jest od groma różnistych światów i gatunków fantastyki (turowe rpg bitewne, indycze rpg, gorzej oceniane średniaki), Hellgate London…
Repip dobrze zagaił, że rzadziej występują mieszanki pokroju Anachronox właśnie, czyli misz masz różnych rodzajów fantastyki…
Polecacie Trzecią Erę – ja ją też polecę. Chcesz grę w której przez pierwszą godzinę tylko chodzisz i naciskasz X nie mając na nic wpływu – to gra dla Ciebie hehe. Wiecie, szedłem, potwierdzałem otwieranie skrzyń X, zmianę ekwipunku X, rozmowę X (bez wyboru), komendy w walkach pierwszych X i tak godzinę czy półtora nie miałem na nic wpływu – tylko X, X,X… I się przechodziło…Może niepotrzebnie oczekiwałem tam czegoś innego w tym tytule – bardzo liniowa taktyczna gra ze statystykami broni i postaci. A ja oczekiwałem pełnego rpg głupi
Dobra macie moje najbardziej ulubiene RPG:
» Fallout 2,1, Braterstwo Stali – F2 i F1 – jedyne prawdziwe RPG – no prawie – w historii gier wideo! multum wyborów, świetne postapo, marzysz o postaci nie umiejącej się wysłowić, albo o byciu gwiazdą porno, czy kanibalem – Fallouty Ci to umożliwią!
» Planescape Torment piękna i poruszająca historia, zajebiści towarzysze, mrok ogarniający wszystko i Bezimienny bohater na ścieżce przeznaczenia…
» Baldur’s Gate II + Dodatki – największy i najlepszy Baldur na wypasie! Minsc chowa Boo w tyłku już na początku rozgrywki co zwiastuje niesamowite przygody! Świetna więź między postaciami, wieeelki świat i wieeelka przygoda, ogrom wszystkiego
» Baldur’s Gate I + Dodatki – jak wyżej, tylko mniej mrocznie i bardziej sztampowo – ale wtedy po raz pierwszy na takim wypasie!
» Wiedzmin 1, 2, 3 (w trakcie) – ale jak mam wybrać to TRÓJKA! Gra przy, której wszelkie inne questy w innych rpg wyglądają na niepoważne, dziecięce, sztampowe, nierealistyczne. Jakieś zabawy w listonosza czy inne bzdury? Tu są prawdziwe problemy w słowiańskim fantasy. Alkoholizm, gwałty, kazirodztwo, zazdrość, wszystko znajdziecie w najlepszych questach pobocznych w historii. Dosłownie kurewsko dobre dialogi. Świetne postacie z krwi i kości. Brak tematów tabu. WYBORY, których skutki odczuwasz po kilkudziesięciu godzinach i które zmieniają świat gry.
» Divinity 1 oraz Divinity Dragon Knight Saga (tu za latanie smokiem) ale tylko te dwie części z serii. Jedynka niczym izometryczne Diablo z duuuużym światem i wielością przedmiotów. Dwójka sztampowa, ale latanie smokiem (świetnie zrobione) rekompensuje sztampę.
» Arcanum (mimo, że przyznaje, że nie skończyłem z powodu natłoku rpg w tamtych czasach- to zachwycało)
» Diablo tak wtedy to mnie pozamiatało, na dwójkę czekałem tak długo, że jak wyszła to mi się już nie chciało grać…
» Skyrim + oczywiście dodatki, które są w ciul lepsze fabularnie, wikingowskie klimaty, wielkie smoki, fajowe questy pobocze przy dosyć średniej ścieżce głównej. Widoki, wolnosć odkrywania i eksploracjii. Niektóre z dodatków mają kapitalne historie vide historia Flammerów i Śnieżnych Elfów
» Mass Effect 2, 1 (3 przez zakończenie to straszne rozczarowanie) – dwójka najbardziej czerpiąca z Kina Nowej Przygody z najlepszymi postaciami z całej trylogii, z najbardziej trzymającą w napięciu akcją i ze świetnym wgniatającym w fotel zakończeniem
» Ambermoon (Amiga) o właśnie misz masz gatunkowy na Amisie, drużyna widok z góry, fantasy, trochę roślinne plus troszkę technologii. 10 dysków jak dobrze pamiętam…
» Perihelion – amigowa cyberpunkowa turówka oddziałowa. Trudne, namieszane, w tamtych czasach pamiętne!
» Ishar / Crystals of Arborea – no, moje pierwsze poważne podejście do widoku z oczu ala Eye of Beholder dodatkwo, ze świetną swego czasu grafiką. Obroty co 90 stopni…
» Legacy of Sorasil (Hero Quest II) – turówka izometryczna na Amisie – takie UFO Fantasy plus więcej elementów rpg.
Space Crusade – podobnie – przełożenia turówki na kompy i mikrokompy. grywalne w juch!» Deus Exy – mimo, że skradanie najbardziej punktowane i tak fachowo się gra. Szkoda, tego wyboru na końcu…
» Demon’s Souls – kapitalnie mroczny i wybornie grywalny japoński action rpg udający zachodni z widokiem z trzeciej osoby. Rogalik w oprawie 21 wieku i klimatem przez największe z możliwych K. Świetny system walki, kapitalni bossowie. Jestem w trakcie.
» UFO – turowe rpg bitewne, a co!
Do ogrania takie hity jak: Divinity Original Sin, Fallout New Vegas, reszta Soulsów, Wasteland 2, Legend of Grimrock
Z jrpg będe próbował, te tytuły posiadam bo mi się podobają, ale czy mnie coś nie odrzuci? Nie wiem. Na półce czekają: Resonance of Fate, Tales of Vesperia, Xenoblady oba, The Last Story i Valkyria Profile 2 – te japońskie rpgi spróbuję na pewno! Żeby nie było, że ja tu jestem hejterem co nie próbuje jrpg….
Repip: Mimo argumentacji Borsuka pozostaję przy swoim wcześniejszym zdaniu dot. zróżnicowania światów. Przyszło mi do głowy jedno. Troche jedziemy jrpg, że są mega liniowe itp. a tymczasem warto dodać, że są (i to wcale nie tak mało) takie w których mamy kilka lub kilkanaście zakończeń, zależą one od tego co robimy i kogo wcielimy do drużyny. By nie być gołosłownym: w takim Suikodenie mamy do zwerbowania do drużyny aż 108 postaci, każda dość zróżnicowana z własną historią i charakterem, jest jedna taka gra (nie zdradzę która, bo to mega spoiler) w której ginie w trakcie nasz główny bohater, ale w zadaniu pobocznym możemy go wskrzesić (wcale nie musimy, to tylko opcja). W Star Ocean 2 już zanim zaczniemy grę wybieramy jedną z dwóch postaci którymi chcemy zacząć, ta decyzja rzutuje na to jakie scenki zobaczymy, kogo będziemy mogli mieć w drużynie itp. Także tak, jrpg są liniowe, ale na swój sposób dają możliwości decydowania o tym, co robimy (ograniczone, ale jednak). Z drugiej strony nie każdy zachodni to od razu otwarty świat i mega ambitne dzieło, popatrzcie na gatunek hack n slash, Diablo uwielbiam, ale to “naciś przycisk myszy i napierdalaj”. Albo np. mój ukochany Newerwinter Nights, jakbyś się nie starał masz w obrębie aktu X miejsc dostępnych i dopóki nie zrobisz odpowiednich questów nikt nie przepuści ciebie do lokacji Y w kolejnym akcie, choćbyś się zesrał.
Borsuk zapoczątkował coś czym chciałem zakończyć, ale skoro już jest to wywołane do tablicy przez Daaka to chciałbym polecić kilka gierek. Nie jest to jakieś moje top, nie będe atakował litanią tytułów bo tekst nam się okropnie rozrasta, ale mix gier z różnych epok i różnymi pomysłami na siebie, które warto ograć z ciekawości chociażby. Borsuk zapodał zachodnimi to dla równowagi i by się nie powtarzać ja zapodam jrpg:
» Dragon Quest (NES): kamień milowy w historii gatunku, sympatyczny, grywalny, ale z przywarami tamtych czasów. By wejść po schodach musisz dać komendę “schody”, by otworzyć drzwi to “drzwi”, nic sie nie robi automatycznie, dasz “rozmawiaj” i dopiero zagadasz. Ciekawa lekcja historii.
» Chrono Trigger (SNES): gra zrobiona przez wielkie nazwiska z wielkim rozmachem i pietyzmem. Podróże w czasie w formie baśni (od prehistorii po postapocaliptyczny cyberpunk) wyciskające 110% z Snesowych układów. Jeden z najlepszych jrpg wszechczasów do dziś robiący wrażenie, a OST słucham nawet teraz.
» Vagrant Story (PSX): jrpg o zachodnim sznycie, zwiedzamy samodzielnie ponure i opuszczone miasto Le Monde. Tu nie ma przyjaciół, sklepikarzy i kolorowych żelków. Jesteś sam, sam wykuwasz w kuźni swój oręż, sam musisz sprostać zagrożeniu. System walki to mistrzostwo łączące kombinowanie i zręczność. Musisz mieć niczym Wiedźmin odpowiednią broń na każdy typ potwora, mieczem na bestię jedynie pogilgoczesz ducha.
» Final Fantasy X (PS2): jeżeli nigdy w jrpg nie grałeś to za sprawą remasterów warto zacząć od FFX. Ostatni klasyczny final w którym nie brak efekciarstwa, dobrej historii i masy grywalności. Wyspiarski klimat świata Spiry sprawia wrażenie ciekawej i udanej wędrówki, a zadań pobocznych jest tu na olbrzymią ilość godzin, sam spędziłem tu ich ponad 300.
» Baten Kaitos (GC): w świecie skrzydlatych ludzi latających państw-wysp warto zwrócić uwagę przede wszystkim na system walki i design. Walka to karcianka, ale bardzo niezwykła. Mamy ponad tysiąc kart, system wymaga połączenia szybkiego kojażenia faktów i taktyki z zręcznością. Sam design to natomiast kunszt artystów, lodowy pałac czy miasta skąpane w chmurach są rewelacyjne.
Daaku, Mroku jak u was?
Mroku: Planescape Torment (PC) – cRPG wszechczasów, niedościgniony ideał, który przy obecnej kondycji twórców nie zostanie pobity już nigdy. Poprzeczka, którą mógłby przeskoczyć tylko Bóg, a on się w developerkę i resztę raczej nie bawi ;p
» Dragon Quest VIII (PS2) – Xbox miał Morrowinda, a PS2 dostała to cudo od Level – 5. Kreska Toriyamy, ogrom świata, wciągająca historia, mistrzowska ścieżka dźwiękowa, crafting i przyjemny system walki. Jak dla mnie najlepszy jRPG na drugim Playstation.
» Dark Souls (PS3, Xbox 360) – erpeg akcji stworzony w Japonii, a klimatem osadzony mocno w zachodnim klimacie. Zabójczy poziom trudności, multum ekwipunku i broni, taktyczne podejście do walki. Ile ja potu, łez i bluzgów wylałem podczas gry… I mogę zrobić to znowu z tą samą, masochistyczną przyjemnością.
» Fallout 1 i 2 (PC) – kolejny pecetowy klasyk. Ciekawy świat post – apokalipsy, turowy system walki i możliwość celowania w konkretne kończyny, perki, wstawki humorystyczne (Monty Python), dorosły klimat pokazujący brud, zbydlęcenie i moralną degenerację gatunku ludzkiego walczącego o przetrwanie. Mój osobisty nr. 2 z listy erpegów na PC.
» Gothic 1 i 2 (PC) – Piranie wydały dwie perełki gatunkowe, a potem się totalnie pogubiły. Lepsze dwa rydze niż nic. Do dzisiaj nie wchodzę do lasu po zmroku.
» Chrono Trigger (SNES) – Jedna z najlepszych gier stworzonych przez Kwadratowych. Podróże w czasie, sympatyczni bohaterowie, dobry system walki, kreska Toriyamy. Jak tu nie kochać takiego tytułu.
» Final Fantasy VI (SNES) – moja ulubiona część serii, której przesadnym fanem nigdy nie byłem.
» Golden Sun (GBA) – najlepszy jRPG na Advance’a.
» Diablo 2 (PC) – Klasyk H&S w którego przegrałem kilka lat. Trójka w starciu z nim zawodzi na całej linii.
» Baldur’s Gate 1 i 2 (PC) – Od pierwszej części zaczęła się moja przygoda z grami cRPG, a w dwójce dostałem to samo, tylko że więcej!
» KOTOR 1 i 2 (PC, Xbox) – Bioware + Star Wars. Nie mogło się nie udać. W tamtych czasach Bio robiło jeszcze dobre erpegi.
» The Elder Scrolls III: Morrowind (PC, Xbox) – bo repip był bliski płaczu jak pominąłem (z innej beczki i tak mega tytuł).
» Persona 4 Golden (PS Vita) – Dla tej gry warto nabyć Vitę.
Daaku: Jak u mnie? W moim przypadku fascynacja RPGami, obojętnie czy to zachodnimi, czy japońskimi, zaczęła się dość późno, bo w końcówce lat 90. Ale za to JAK się zaczęła! Przez lata różnych tytułów przewinęło mi się przez ręce całe mnóstwo, jednak tymi “zapalnymi”, dzięki którym poznałem to, co najlepsze z obu nurtów, były:
» Final Fantasy Adventure – Fajnala jest tu tyle, co kot napłakał, ale nic nie szkodzi – ten odłam serii Mana ze stareńkiego Game Boya zafascynował mnie, mimo nikczemnej rozdzielczości i kolorystyki, zupełnie nową mechaniką rozgrywki, rozwojem postaci i historią. Masa broni i magii, a każda o innej roli i właściwościach (siekierą rąbaliśmy blokujące drogę pniaki, kosą ścinaliśmy krzaczory, cepem przeciągaliśmy się przez urwiska) to coś, co zapamiętałem na długo.
» Final Fantasy VII – złote czasy PSXa, ryjąca beret oprawa audiowizualna (wiadomo, przesiadka z Pegazusa) i dziesiątki godzin spędzonych z ferajną Clouda na poznawaniu świata, hodowli Chocobosów, kompletowaniem Enemy Skilli, farmieniem Sourców i szykowaniem się na Weapony, a gdzieś tam w tle ostateczne porachunki z Sephirothem… W późniejszych latach nadrobiłem oczywiście 6 poprzednich odsłon, ale to do legendarnej “siódemki” pozostaje mimo wszystko największy sentyment.
» Fallout – to właśnie za jego sprawą spotkałem się z bardzo rozbudowanym kreatorem postaci i wyruszyłem w wielki świat, aby strzelać w oparciu o cyferki i prowadzić rozbudowane dialogi. Być uczonym lub wojownikiem. Wybawicielem albo przekleństwem. Sprzymierzeńcem ludzkości lub jej zgubą. Setki przegranych godzin w oparciu o różne buildy postaci, by potem robić to samo przy okazji części drugiej – i licznik bije do dzisiaj.
» Demise: Rise of the Ku’tan – tytuł kompletnie z czapy, nieznany ani ludziom ani branży, autorstwa byle jakiego Artifact Entertainment, z kijową grafiką i niemalże brakiem oprawy muzycznej… Ale jednak to dzięki niemu poznałem nie tylko zasady rządzące systemem AD&D, ale także gatunek dungeon crawlerów jako taki. Tworzenie całej drużyny o zróżnicowanych klasach i talentach, zapuszczanie się w coraz niższe poziomy podziemi, stawianie czoła bestiom, pułapkom i statusom oraz drżenie o swój los (brak opcji Load!). Pod tymi znakami upływały mi godziny.
Jak widać, moje korzenie nie są może tak bardzo “retro”, ale i tak myślę, że wgryzłem się w temat w odpowiednim momencie.
Wcześniej za moją sprawą oberwało się dość mocno zachodni szkole i Borsuk się nam trochę zdernewił, hehe. Nie jest jednak tak, że zapatrzony jestem w jRPGi jak w obrazek, co to to nie. Bo o ile generacje PSXa i PS2 przegrałem w nie jak dziki (a i tak sporo jeszcze zostało do nadrobienia), tak już aktualna kondycja gatunku woła o pomstę do nieba. Final Fantasy po wtopie z trylogią Lajtning serwuje nam boysband z walką na jeden przycisk. Talesy wychodzą za szybko i równie szybko przestają się między sobą różnić. W majakach fabularnych dziejących się gdzieś w tle kolejnych Kingdom Heartsów pogubił się już chyba sam Nomura. Nawet dość nowa, parodiująca branżę gier seria Hyperdimension Neptunia cierpi na odcinanie kuponów i przez ciągły outsourcing wychodzą jej po dwie gry na rok. W pogoni za kasą nowym odsłonom niegdyś zasłużonych serii wyraźnie brakuje tego pazura i pieczołowitości, którymi niegdyś stały.
Wbrew pozorom jest jednak jedno poletko, gdzie japońskie erpegi nie tylko uniknęły tasiemcowości, ale wręcz przechodzą renesans. O jakim poletku mowa? Ano o konsolach przenośnych, którym z miesiąca na miesiąc przybywa nowego narybka – oczywiście nie takiego kalibru jak ich stacjonarnych opowiedników, ale i tak bogatego w nowe pomysły. Pierwsze półrocze tego roku oznaczało dla 3DSa napływ Bravely Second, The Legend of Legacy, wznowionego Return to PoPoLoCrois, czy długo oczekiwanego Yokai Watch. Na Vitę nie jest wcale gorzej – Stranger of Sword City, I Am Setsuna, Hero Must Die, Grand Kingdom, czy Exist Archive od tri-Ace – twórców Valkyrie Profile to tylko wycinek ostatnich i planowanych premier, a dochodzą do tego przecież porty i remastery już znanych, stacjonarnych gier. Z jednej strony przyznaję więc rację Borsukowi – aktualne jRPGi są fe! Ale jednocześnie dodaję – tylko te mainstreamowe!
Repip: Jak widać dyskusja podsycona samogonem pokazała kolejny raz, że w Centrali mamy odmienne zdania i upodobania. To też pokazuje jak w gruncie rzeczy są to odmienne typy tego samego gatunku. Oczywiście na potrzeby dyskusji uogólniliśmy to i owo, wsadziliśmy do jednego wora o nazwie “zachód” hack n slashe, rpg z otwartym światem, drużynowe i co tam jeszcze jest, po drugiej stronie barykady to samo. Gdyby nie to, to książke byśmy popełnili, a dalej byśmy dywagowali o dupsku Maryni, “a bo w 93 roku wyszła gra X, która miała w 4 akcie zadanie Y i to pozwala obalić całą teorię“. Od siebie dodam, że macie po karnym kutasie za brak Neverwinter Nights w waszych typach.
Ktoś się dobija do drzwi chwila… Chłopy przyszedł jakiś nawalony koleś w stroju leśniczego bez gaci z pindolem na wierzchu i pyta, czy tu gdzieś jego samogonu nie widzieliśmy… pora spieprzać!