Recenzja | Alpha Mission, Bill & Ted’s Excellent Video Game Adventure, Cloud Master (NES)

Recenzja | Alpha Mission, Bill & Ted's Excellent Video Game Adventure, Cloud Master (NES)Czytając ostatnio numer Pegagruzu, który polecam w odrębnym wpisie, natknęłam się na wypowiedź jednego z redaktorów odnośnie do NES-owych recenzji. Nie wiem, na ile mu się to udało, ale pragnął zrecenzować wszystkie gry, jakie wyszły na ten sprzęt. Brzmi karkołomnie? Cóż, są i tacy, którzy wszystkim grom sprostali, pisać jest chyba jednak prościej, zwłaszcza w przypadku tytułów z pokroju BDSM-u, jak seria MegaMan czy Ninja Gaiden. Nie wiem, czy sama porwę się na coś takiego, ale ziarenko rywalizacji zakiełkowało. Na pewno nie powielę opisów gier stworzonych przez pozostałych Gazowiczów, a to oznacza zmniejszenie wyzwania. W każdym razie, postaram się raz na jakiś czas wrzucać kolejne recki z konsoli, jeszcze kilka przedruków zostało, za to dziś kolejne debiutanckie teksty.

Alpha Mission

shmup, 1985, SNK

Alpha Mission to jeden z pierwszych shmpuów na NES-a. Jak wielu prekursorów gatunku na tej konsoli został najpierw wydany na automaty. Domyślam się, że użytkownicy musieli wydawać masę pieniędzy i to w małych odstępach czasowych, ponieważ z dziełem SNK jest jak z Australią – zabić nas tam może prawie wszystko. Pamiętajmy także, że wysoki poziom trudności stanowił atut w czasach, gdy carty nie miały wiele pamięci, co sprawiało, że windowano pułapki, by nie skończyć gry w kwadrans. Sama korzystałam z emulatora, aby wspomóc się quick savem i jeszcze częstszym quick loadingiem (nie wiem, czy istnieje taki termin), po czym z podziwem obejrzałam popisy youtuberów w tej dziedzinie. Niektórzy to jednak mają skille, nie ma co.

Całkiem spory garaż

Gra składa się z etapów, jednak przedzielane są one jedynie kolejnymi bossami, a nie jakimiś cutscenkami czy informacjami o tym, że komukolwiek sprostaliśmy. Latamy samolotem, który ma dwa podstawowe ataki. Może strzelać do wszystkiego, co znajduje się na tym samym pułapie oraz zrzucać bomby na obiekty położone niżej. Czasem będą to jacyś przeciwnicy, innym razem przedmioty, które można zestrzelić, aby otrzymać jakieś ulepszenie. Ba, da się także porządnie naciąć. Gdy pierwszy raz grałam i jeszcze nie wiedziałam, co się z czym je, wleciałam w literkę R. Nie jest to nic innego, jak odpowiednik reverse, czyli cofnięcie nas o kilka metrów na planszy. Pewnie dla arkejdowców z krwi i kości jest to spoko opcja, gdyż pozwala na zestrzelenie większej ilości złych samolotów i wyczesania jakiegoś rekordu, dla mnie jednak było to ponowne przejście po polu minowym, które wcześniej przebyłam fartem. Ciągłe zagrożenie. Jak już o znajdźkach wspomniałam, każdy bajer ma swoją literkę, możemy nie tylko ulepszać arsenał, ale i nasz samolot. Warto łapać dopałki i poświęcać im czas, gdyż im dalej w las, tym więcej obiektów latających.

Ogólnie gra jest bardzo dynamiczna, gdyż nasi przeciwnicy szybko narzucą nam odpowiednie tempo. Od razu zaznaczę, że nikt nam nie wybacza błędów. Gdy zostajemy ugodzeni, od razu giniemy, żadne tam punkty zdrowia. Sporo czasu zajmuje walka z szefami – są to najczęściej fikuśne statki – kiedy to musimy korzystać z dodatkowych ulepszeń, jakie zdobyliśmy. Wówczas zdarza się, że możemy ich załatwić prędko, w innym przypadku jest to prawdziwy koszmar. W odróżnieniu od wielu podobnych gier, nie działa to tak, że zdobyta literka momentalnie wpływa na skuteczność w ataku naszego statku. W menu po wciśnięciu selectu sami decydujemy, w jaki sposób się wspomóc. Możemy dołożyć sobie lepszą broń, ale także skorzystać z opcji ochronnej tarczy. Jak długo służyć nam będzie pomoc? Wszystko zależy od ilości energii, którą zgromadziliśmy podczas przechodzenia levelu. Natomiast sami wspomniani już bossowie mają swoje fazy. Im więcej ciosów przyjmą, tym sami stają się agresywniejsi. Blisko wykończenia zmieniają kolor, ale wówczas atakują nas już naprawdę konkretną salwą. Musimy zatem dzielić naszą uwagę na unikanie problemów, ale też możliwość odpowiedniego trafienia szefa w czuły punkt.

Młodzi często nie rozumieją starych, z wzajemnością zresztą. Podobnie jest w przypadku sfery audiowizualnej Alpha Mission. Nawet wśród NES-owych gier uchodzi za staruszka, co widać, słychać, ale przynajmniej nie czuć. Grafika nie jest super zróżnicowana, jak na futurystyczne klimaty brakuje jej mitycznego “tego czegoś”. Co do melodii, mamy osobną na level, osobną na bossa. Chyba tylko dźwięk uderzenia i strzału się broni, choć jest to typowe piu piu piu. Na dłuższą metę ciężko się tego słucha, a uwagę od drętwej grafiki odwraca fakt, że na tym ekranie wszystko chce nas zabić. Podsumowując, tytuł nie zestarzał się zbyt dobrze.

Przykładowy boss

Co tu dużo mówić. O Alpha Mission należy pamiętać, wszak to jeden z pierwszych tytułów na NES-ie z tego gatunku, jednak współcześnie to gra wyłącznie dla hardkorowców. Konia z rzędem temu, kto przeszedł tę grę na jednym życiu na automatach. Jak się jednak okazuje, odbiór tej produkcji był bardzo pozytywny. Na tyle, by wrzucać ją później do składanek oraz osobnych produkcji na nowszych konsolach, m.in. Switchu oraz PlayStation 4.

Retrometr


Bill & Ted’s Excellent Video Game Adventure

Action-Adventure, 1991, Rocket Science Productions

Jestem minimalistką i zwykle mam bardzo małe oczekiwania. Jak jednak pozostawać na tak niskim poziomie, kiedy gra, po którą sięgam już w tytule podaje, że jest świetna? Od razu człowiek zmienia nastawienie i czeka na to, co takiego pojawi się na ekranie po włożeniu carta do kontroli lub załadowania pliku do emulatora. Zapowiada się bardzo dobrze spędzony czas i masa frajdy.

Warto poczekać chwilę, nim zabierzemy się do rozgrywki i obejrzeć intro. Nie czynimy tego ze względu na walory artystyczne, ale raczej po to, by wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Historia korzysta ze znanego motywu podróży w czasie. Okazuje się, że podli rebelianci czasoprzestrzenni nieco się powozili po świecie i latach, mieszając znane postaci między sobą. Tutaj autorzy poszli po bandzie, bo w sumie nie mieli jednego klucza. Raz przyjdzie nam ratować Kleopatrę, innym razem Elvisa. W każdym razie, nasi tytułowi bohaterowie będą używali do podróży budki telefonicznej. Skoro można w niej zmienić się w Supermana, może da się i cofać w czasie? A my, jak gdyby nigdy nic, porzuciliśmy je dla wygody posiadania telefonów komórkowych. W każdym razie, gdy już dojdziemy do grywalnej części, musimy najpierw przejrzeć coś a la książka telefoniczna i znaleźć postać pod niewłaściwym numerem. Wklepujemy potrzebny kod i ruszamy!

“Cudowna” mini gra

Zaczynamy poszukiwania naszej zguby. Spacerujemy po różnych lokacjach, niezbyt bogato animowanych. Chodzimy, chodzimy, raz na jakiś czas obserwujemy jakiś wątek fabularny, czyli wypowiedź któregoś z bohaterów. Następnie gdzieś idziemy. Wprowadzamy w życie zasadę “koniec języka za przewodnika”, dzięki czemu czasem dostajemy wskazówki odnośnie do tego, gdzie jest poszukiwana postać. Mimo to musimy uważać, gdyż nie każdy będzie gotów do udzielenia nam pomocy. Niektórzy wręcz zaczną nas ścigać! Czy to groźne? Cóż, nasz bohater skacze tak wysoko, że wygrałby konkurs wsadów z Michaelem Jordanem, zaś całe plansze, taki pegasusowy sandbox, są przestrzenne i w zasadzie prawie puste, dzięki czemu zabawa w kotka i myszkę zwykle kończy się dla nas pozytywnie. Śmieszy to, że nasi stalkerzy poruszają się z rękami do przodu, jakby byli zombie lub bawili się z nami w ciuciubabkę. Rozgrywka nie jest zbyt urozmaicona, a równocześnie przejście całości zajmuje bardzo dużo czasu jak na warunki tej konsolki.

Żeby jednak dostać się do jakiejkolwiek, nazwijmy to górnolotnie, grywalnej części, trzeba mieć sporo samozaparcia. Po wpisaniu numeru ukaże nam się dziwna plansza. Nasi b0haterowie kręcą się w budce telefonicznej, a naszym zadaniem jest naprowadzenie ich na właściwe numery. Dużo w tym przypadkowości, przynajmniej w moim wykonaniu. Może to było takie litościwe ostrzeżenie twórców, by jednak zrezygnować, póki czas, bo po co potem się męczyć?

Animacja postaci odstaje poziomem od rozgrywki

Zdarza się, że w przypadku średniego, bądź wręcz kiepskiego gameplayu, pozycję ratuje jakiś pozytywny element. Zapamiętywalny bohater, fajna mechanika, sfera audio-wizualna. Niestety, Bill & Ted’s Excellent Video Game Adventure nie prezentuje sobą nic, co mogłoby na dłużej przyciągnąć przed konsolę i zachęcić do chwycenia za pada. Gra jest nudna, grafika daje radę jedynie podczas zbliżeń na twarze, a muzyka jest tak okropna, że nie wyobrażam sobie słuchania jej dłużej niż kilka minut. A przypomnijmy, to nie jest gra na kwadrans. A może i jest? Gdy odkrywamy, o co w niej tak naprawdę chodzi, nie chcemy spędzać z nią więcej czasu. No dobra, pomysł całkiem spoko, ale wykonanie sprawia, że to zmarnowany potencjał.

Retrometr


Cloud Master

shmup, 1989, Taito

Na koniec przyjemna giereczka autorstwa Taito. Światło dzienne ujrzała w 1989 roku, ale wizualnie zupełnie tego nie czuć, to raczej prosty gameplay budzi skojarzenia związane z wiekiem. Gra znana jest bardziej dzięki Sedze, jednak miałam dostęp wyłącznie do Famicomowej na emulatorze, gdzie występuje pod nazwą Chuuka Taisen. Prawdę powiedziawszy, produkcja nie opiera się na jakiejś wielkiej filozofii. Z pewnością jednak może budzić pozytywne skojarzenia, gdyż nasz główny bohater, Mike Chan, porusza się na chmurce nieco przypominającą tę z Dragon Balla. Obydwa tytuły mogą mieć podobne źródło, gdyż omawiana gra wydana lata później na Wii, nawiązuje w tytule do legendy o małpim królu, na którego miał być stylizowany Songo.

Jak przedstawia się rozgrywka? Nasz Mike porusza się na chmurze i może pokonywać przeciwników, ciskając w ich kierunku strzały. Oczywiście, im dalsze etapy, tym jest ich więcej (przeciwników, rzecz jasna). Nasz pojazd stale prze do przodu, jednak możemy nieco nadać mu tempa. Prócz standardowych przeszkadzajek co jakiś czas trafiamy na bossów. Nie pozostajemy jednak bez szans, gdyż po czasie sami możemy ulepszyć sobie broń i ciskać w nich coraz to wymyślniejszymi strzałami. Zasadniczo idea jest prosta, ale wymaga od gracza pewnej zręczności.

Tak się czuję, gdy jestem na diecie

Żeby urozmaicić rozgrywkę, co jakiś czas nasz bohater trafia na dopałki. Co prawda początkowo niewiele rozumiemy z krzaczków reklamujących produkty, znajdujące się w ukrytym sklepie (centralnie na środku planszy otwierają się wrota ze znakiem zapytania), jednak metodą prób i błędów odkryjemy broń najbardziej dla nas odpowiednią. Dlatego też istotne jest, byśmy mimo wszystko starali się utylizować wszystko, co pojawia się na trasie, gdyż pokonanie każdego przeciwnika daje nam określoną ilość punktów. Oczywiście największe skupienie pojawia się podczas walki z szefem. By nadać powagi starciu lub oszczędzić miejsce, ekran zmienia barwę na czarną i nawalamy się z kilkukrotnie większym potworem. Oczywiście przy odpowiedniej taktyce nie zajmie nam to więcej czasu niż uporanie się z samym poziomem, jaki nas tu doprowadził.

Choć ciężko tu o jakieś fajerwerki w kwestiach audiowizualnych, na plus z pewnością należy zaliczyć spójność. Nie sądzę, byście odpalali kawałki z gry na YouTubie, ale już podczas rozgrywki przywodzą na myśl klimaty japońskie. Co tu dużo mówić, patrząc na tła, przeciwników i muzykę, faktycznie ma się wrażenie, że występuje się w tamtejszej legendzie. Ten klimat niesamowicie wpływa na odbiór całości. Bossowie, choć na pierwszy rzut oka nieco dziwni, również pasują do konwencji i są dość szczegółowo, jak na rok produkcji i 8 bitów, przedstawieni.

Złote a skromne

Mimo wszystko wydaje mi się, że z dzisiejszych propozycji ta jest najbardziej wciągająca, choć za słaba na zieleń. Są i power upy, które odnajdziemy w dziwnym sklepie, i klimat, i masa grywalności. Na dodatek fani DB z pewnością przynajmniej rzucą na to okiem. Na innych sprzętach Cloud master cieszył się większą popularnością, na naszym przeszedł nieco bez echa, a szkoda. W sam raz na długą, ale i krótką posiadówkę.

Retrometr

 

Screeny ściągnięte z niezawodnego MobyGames

O Prezesowa 68 artykułów
Nowa na pokładzie, gotowa do pracy! Ulubione gatunki gier: jRPG-i, wszelkie Simsy, sportowe, platformówki, "GTA podobne" oraz tytuły poruszające problematykę moralną. Posiadane platformy: NES (no dobra, Pegasus), PSX, PS2, PSP, PC, od niedawna także PS3, przy czym najukochańszą jest ta pierwsza. Raczej casual niż hardcore, niemniej potrafiąca docenić tytuły kopiące w rzyć.