Recenzja | Gunstar Heroes (Sega Mega Drive)

Witajcie, tym razem mam dla Was coś z zupełnie innej beczki. Otóż pewnego słonecznego dnia naszła mnie taka myśl: „jakoś tak ostatnio nikt na RnG nie pisze o starych, dobrych grach wydanych na Segę Mega Drive, a może bym przygotować jakiegoś fajnego tekściora, skoro mam ze 60 tytułów w kolekcji?”. Minęło ponad 30 lat od wydania tejże konsoli w Europie, warto by wspomnieć co nieco o ciekawych gierach, które zawitały u największego konkurenta Nintendo, zanim wkroczyło Sony niczym Bruce Lee i Chuck Norris równocześnie. Nie przedłużając, zapraszam Was na reckę Gunstar Heroes!

Gunstar Heroes

Treasure (1993)

Gun and Run

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce… a nie wróć, to nie ta bajka, dobra jeszcze raz.. Gdzieś we wszechświecie istnieje pewna planeta, gdzie mieszańcy wiodą spokojne życie, lecz nagle ni stąd, ni zowąd pojawił się błysk na niebie niezapowiadający się na nic dobrego – otóż pewien zły przywódca pewnej losowej grupy przestępczej rzucił zaklęcie zniewalające cały świat i tylko zdobycie kryształów mocy uratuje tę nieszczęsną sytuację — jeden, by wszystkimi rządzić, jeden, by wszystkie odnaleźć… a nie wróć, znów coś pokręciłem – nie o jednym a o czterech tu mowa. Oczywiście tylko jedna osoba we wszechświecie może podołać temu zadaniu – no zgadnijcie kto? No przecież nie Święty Mikołaj, tylko Ty drogi graczu – karabiny w dłoń, przygoda czeka!

Wcielając się jednego z dwóch członków organizacji „Gunstar Heroes” niczym w Mega Manie rozpoczynamy rozgrywkę od wyboru jednego z czterech dostępnych poziomów, ale zanim przystąpimy do ostrej rozwałki będziemy musieli podjąć niezwykle ważną decyzję – jaką to broń startową wybrać? Oczywiście podczas rozgrywki możemy zebrać nowe działka – tak samo jak w Contrze, a jako że jest ich cztery (co oni mają do tej cyfry?) to przyjrzyjmy się im bliżej:

  • Force – typowy karabin maszynowy – duża szybkostrzelność, słaby atak – nic dodać, nic ująć
  • Lightning – potężna wiązka laserowa lecąca wprost na hordy wroga – wolne to, ale za to daje kopa!
  • Chaser – samonaprowadzające zielone gwiazdki lecą sobie do celu – może i pomocne w gorących sytuacjach, aczkolwiek za wielkiej destrukcji tą zabaweczką nie zdziałamy
  • Flame – miotacz ognia – mocne toto, ale z zasięgiem nie najlepiej

Niczym w Contrze III możemy nieść na wyposażeniu przy sobie dwie dowolne sztuki, jednak prawdziwa zabawa rozpoczyna się gdy połączymy oba gnaty naraz znacznie zwiększając siłę ognia – tak jest drodzy gracze, o takich rzeczach panom z Konami się nie śniło. Łącznie mamy do dyspozycji 16 różnych kombinacji – jednych lepszych, innych gorszych, moimi ulubionymi narzędziami zagłady jest wyrzutnia kul ognia, ulepszony miotacz płomieni mający zasięg na pół ekranu oraz naprowadzany laser, który prawie zawsze dociera do celu.

Jak pewnie zauważyliście model rozgrywki żywcem wzięty jest z kultowej Contry, jednakże Treasure dodało to i owo (jak na przykład wcześniej wspomniany system podwójnego uzbrojenia), nie musieli się zbytnio przejmować że zostaną posądzeni o plagiat czy tam kopiowanie. Dosłownie po paru minutach od naciśnięcia przycisku start na Waszym kontrolerze / klawiaturze zauważycie, że co jakiś będziemy się mierzyć z bossami – a będzie ich sporo, można wręcz powiedzieć że przez większość rozgrywki będziemy walczyć z twardzielami – i to nie byle jakimi – począwszy od (w miarę) standardowych mechów czy tam komandosach w nowoczesnych super kombinezonach, po bardziej szalone kombinację nigdzie indziej nie spotykane w żadnej innej grze –  gigantyczna palma, lewitujące gałki oczne, a skończywszy na tych najbardziej baddasowych z klonem M. Bisona ze Street Fightera i Seven Force (składający się z siedmiu (!) etapów bossem) na czele.

Nie dość że różnorodni przeciwnicy to i poziomy także urozmaicili – poza standardowymi poziomami „chodzonymi” będzie czekać na nas kosmiczna, antygrawitacyjna kolejna górska, partyjka w zwariowaną grę planszową w której prawie każde pole aktywuje walkę z bossem. Ba, nawet będziemy mieli okazję zasiąść za sterami statku kosmicznego i postrzelać jak w starym dobrym shmupie… Tyle, że moim zdaniem niestety ten etap kuleje, bo nie dość że się niemiłosiernie dłuży (około 7 minut bez jakiegokolwiek checkpointu) to jeszcze jest on znacznie cięższy niż pozostała gra – wrogów jest tam chmara, pasek życia jeden (od czasu do czasu wpadnie jakaś apteczka, ale i to tak czasem za mało), a jak jeszcze trafimy na niezbyt dobraną kombinację broni to będziemy co chwilę oczekiwać kiedy to się wreszcie skończy, a szkoda, bo gdyby nie ten etap spokojnie dałbym medal temu szpilowi.

Na koniec jeszcze słowo o grafice i muzyce – o ile ta pierwsza jest obłędna – nie dość że piękna, to wyobraźcie sobie że nie uświadczycie ani jednego zacięcia pomimo że jeszcze cały czas coś się dzieje z wybuchami na czele – tak druga też warta uwagi, może nie tak kultowa jak przy innych grach SEGI, mimo co da się wyczuć tą specyficzną magię podczas grania. GH doczekał się zaledwie jednego sequela na Gameboyu Advance, a co za tym idzie  nigdy więcej nie doczekaliśmy się kontynuacji ani na komputery, ani na konsole stacjonarne – a szkoda, bo był spory potencjał na pogromcę Contry, gdyby nie te zgrzyty z sekcją kosmiczną, to kto wie czy po latach byśmy aż tak ciepło wspominali przygody Bill’ego i Lance’a ?

Retrometr


TRZY GROSZE OD BORSUKA

LukegaX wystawił zieleń, jednak ja poszedłbym trochę dalej i dałbym medal dla Gunstar Heroes! Faktem jest, że poziom shmupowy w tej grze mocno kuleje, ale przez to wyrzucam go z pamięci, gdyż ten szpil to przede wszystkim zwariowany na maksa run and gun! Co przemawia za taką oceną? Po pierwsze – świetna oprawa graficzna, bardzo ładnie zaprojektowane etapy: lasy z dziwną roślinnością, ciemne jaskinie, fabryki i bazy wroga, wielkie stacje kosmiczne. Różnorodnie jest fest i kolorowo! Po drugie – gra posiada naprawdę fachowych i świrniętych bossów: od efektownie transformujących się robotów, poprzez ziomków żywcem wyjętych ze Street Fightera (generał ala Bison, czy twardziel ala Zangief), kończąc na wielkich potworach i dziwnych wirtualnych stworach. Kolejnym wielkim plusem jest system broni, w którym możemy łączyć w kombinacje różne rodzaje arsenału, na przykład: maszynowa spluwa połączona z miotaczem ognia albo laserem i tym podobne wynalazki.

Sterowanie i szeroki zakres ruchu naszych herosów (jest coop) także daje radochę: skoki, wślizgi, prucie ołowiem, ciosy w zwarciu, a nawet chwyty, po prostu grubo jest! Poczucie humoru twórców nie opuszcza nas nawet na krok i utrzymane jest w iście japońskiej stylistyce, takie trochę anime z Polonii 1, czyli jazda bez trzymanki na totalnym rauszu i mruganie do gracza poprzez burzenie czwartej ściany oraz masę easter eggów (wspomniane chłopki ze Ulicznego Wojownika, aluzje do Adolfa Hitlera, czy Vectormana). Co ja tu będę pisał – po prostu Treasure pokazuje klasę i patrząc na inne produkcje Segi wydane na Megadrive (które często są cholernym rozczarowaniem – wiem bo mocno ogrywam ich składankę Genesis Collection na PS4) – to Gunstar Heroes naprawdę tutaj lśni! Dla mnie jedna z najbardziej miodnych gier na ten 16-bitowy system, a obok Streets of Rage 2 chyba najlepsze wydawnictwo SEGI. No i chyba najlepsze bieganie z bronią 2D w historii branży – od czasów Contry na NESa, a w porównaniu z takimi kaszankami jak Vectorman to… Heh, tu nawet nie ma co porównywać, taka różnica w grywalności! Borsuk daje medal i juch, koniec i kropka!

Retrometr

Informatyk z zawodu i zamiłowania. Ulubione gatunki: platformówki, gun and run, FPSy, TPSy, wyścigowe, metroidvanie oraz cała reszta co jest szybka i dynamiczna - wiek gry nie ma znaczenia. Posiadane platformy: Commodore C64, Brick Game, Pegazus, PC