Recenzja | Hell Yeah! Wrath of the Dead Rabbit (PC, X360, PS3)

Recenzja | Hell Yeah! Wrath of the Dead Rabbit (PC, X360, PS3)Niełatwe zadanie jest bycie księciem, tyle spraw na głowie, a jeszcze etykiety, savoir-vivre, bon-ton, konwenanse, co można, a co nie i inne takie. Wiadomo, im większy skrawek terenu, nad którym panuje się piecze, tym coraz ciężej. Tak się właśnie ciekawie złożyło że Ash – bohater dzisiejszej recenzji Halloweenowej jest władcą Piekła, które jak wiadomo małe to nie jest i pech chciał, że został przyłapany na nieco wstydliwej sytuacji, jakiej? A to przekonacie się w dzisiejszym materiale, w którym ponownie zawitamy do piekielnie gorącego podziemia.

Jak ten czas mija, już od sześciu lat opisuje Wam ciekawe kąski w polewie Halloweenowej. W 2018 roku poznaliśmy kaczego wampira wegetarianina i jego dwie przygody na Commodorze C64, rok później odkryliśmy co takiego strasznego kryje się w kieszeni i co się stanie, gdy te stwory wyjdą na wolność i będą rozrabiać w kuchni, salonie i w ogrodzie. W trzecie święto duchów pomogliśmy Zenkowi Zombie odnaleźć zagubioną żonę, by zaraz potem wpaść na wczasy na wyspę potworów. Później mieliśmy okazję podziwiać gorące ruchy równie gorącej wampirzycy z dwoma wielgachnymi ostrzami, a rok temu razem z Danielem patriotyczne wbijaliśmy kołki w nieumarłych. Tym razem przypada okrągła szósta okazja, by poznać nieco obyczaje nieumarłych, dlatego w tym roku mam dla Was mocną petardę, od której wyskoczycie z krzesła, czy tam innych siedzisk, na których siedzicie / leżycie / stoicie. Dlatego trzymajcie się mocno i bawcie się dobrze w ten wyjątkowy dzień.

Hell Yeah! Wrath of the Dead Rabbit

Arkedo Studios – PC, X360, PS3 (2012)

Platformówka

Zapewne nie jeden z Was tak ma, że po wyjątkowo ciężkim dniu macie ochotę na chwilę relaksu, pluskając się w wannie, lub pod prysznicem. Pewien nieumarły królik o imieniu Ash (kto wie, czy to nie ten sam co wystąpił w Monty Python i Święty Grall… no albo przynajmniej jest jego dalekim, bądź bliskim przodkiem) również pochwala tą metodę odpoczynku… cisza, spokój, totalne wyluzowanie… no chyba, że za oknem kryją się paparazzi, którzy tylko czyhają na okazję, by wystrzelić parę gorących i niewygodnych fotek, by wrzucić je do gazety. Akurat tak się złożyło, że wielkouchy lubi czasem kąpać się z gumową żółtą kaczuszką Ducktatorem. Następnego dnia podczas przeglądania porannej prasy w Hellternecie księciunio trafił na wstydliwy materiał, który miał 100 wyświetleń*. Nikt nie będzie się z władcy piekła śmiał! Dlatego wziął sprawy w swoje ręce i postanowił pozbyć się wszystkich, którzy śmieli obejrzeć tę niewygodną fotkę. Tak prezentuje się fabuła dość zwariowanej i przede wszystkim niecodziennej pozycji.

Jak pewnie się domyślacie naszym głównym zadaniem będzie eksploracja najdalszych zakątków piekła w celu pokonania równej setki bossów i rzeczywiście tak właśnie jest. HYWotDR jest mieszanką metroidvanii z strzelanką 2D w stylu Fury Unleashed, to jest WSADem na klawiaturze poruszamy się naszym bohaterem, a myszką celujemy i strzelamy. Początkowo będziemy zupełnie bezbronni, jednak po paru minutach otrzymamy fajowe narzędzia zniszczenia: hybrydę ostrej piły tarczowej z jednokołowym rowerem oraz gnata, te pierwsze służy do kopania w ziemi, niszczenia kryształów, a czasem też do krojenia przeciwników w drobne plasterki, zaś pukawki… no pewnie sami wiecie do czego można je wykorzystać.

Hej stary, urwałeś się z Serious Sama ?

Podczas naszej gorącej wycieczki będzie można zebrać monetki, diamenty i inne świecidełka, za które można kupić nowe czapeczki (a tych łącznie do odblokowania jest aż 126 !) oraz bronie, jak i wszelakie ulepszenia. Jak na metroidvanie to gra jest raczej liniowa, co oczywiście nie jest aż takim wielkim minusem, bo rozgrywka jest na tyle dynamiczna, że ciągłe gubienie mogłoby zaburzyć płynność rozgrywki. Zresztą towarzyszący nam radar raczej nie pozwoli na krążenie wokół celu bez celu. Najczęstszym rodzajem „bariery” blokującej progres jest brama, która otworzy się tylko po pokonaniu określonej liczby bossów, a walka z nimi jest równie nietypowa, jak cała gra.

W każdej innej grze walcząc z większym przeciwnikiem szukamy jego słabego punktu, powtarzamy tę czynność tak ze 3 razy i finito. Tutaj zaraz po tym jak wpadniemy na sposób jak załatwić danego delikwenta  (na większość z nich wystarczą metody siłowe, choć czasem będzie trzeba nieco bardziej pogłówkować), przed zadaniem ostatecznego ciosu musimy jeszcze wykonać efektowny finisher, którego nie powstydził się Mortal Kombat. Co powiecie na quiz wiedzy o nieumarłych królikach, który aktywuje setkę marchewkowych rakiet, albo minigierkę polegającą na podniesieniu sztangi, by nasz królik przez chwilę stał się super napakowanym piłkarzem strzelający okrągłym przeciwnikiem gola z taką siłą, że siatka bramki pokroi go na plasterki albo zabawę w szukaniu jajka wielkanocnego, które przywoła gigantycznego dinozaura zjadającego głowę jednego z bossów? Parodię Spy Hunter, Space Invaders, okaryny czasu z Zeldy, a nawet Fire z Game & Watch także tutaj znajdziemy. Owszem minigierki rodem z Wario Ware z czasem zaczną się powtarzać, no ale ciężko oczekiwać, żeby mieli zaprojektować aż 100 różnorodnych sposobów na wykończenie oponenta, które wywołają banana na twarzy.

W piekle jak w prawdziwym życiu, raz się spotka typków wyluzowanych…

Jeżeli myśleliście, że piekielne lokacje ograniczą się do szarości, brązu oraz wszechobecnych płomieni to jesteście jak najbardziej w błędzie. Owszem w swej klasycznej odmianie także jest dostępna, ale to tylko jeden z 10 światów jakie będą czekać na królika żądnego zemsty. Odwiedzimy między innymi neonową fabrykę, mroczne jaskinie, a nawet niebiańskie kasyno jakkolwiek by to nie dziwnie brzmiało. A potem robi się jeszcze ciekawiej zaraz po wizycie w stacji kosmicznej (umiejscowionej w piekle), trafiamy do psychodelicznej krainy w różowo-tęczowych barwach, w której spotkamy równie unikatowe persony, na przykład wyluzowany kwiatek w okularach przeciwsłonecznych czy chociażby latającą piekielną krowę strzelająca napisem „MOO!”. Spokojnie,, jeszcze twórcom nie wyczerpały się pomysły, im dalej w las, tym co raz ciekawiej.

Żeby nasze mózgi mogły nieco ochłonąć i przygotować się do najlepszego, w świecie siódmym połazimy nieco po ruinach (ponurkujemy łodzią podwodną zresztą też). To co potem zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania: „Happy Cute World” – ultra hiper przesłodzona tęczowa kraina pełna muchomorków, uśmiechniętych chmurek, tańczących kwiatków jak i marchewek, drzewolizaków, no i oczywiście przeciwników do zmasakrowania. Nawet sam główny bohater nie spodziewał się takiego piekła w piekle. A to wszystko przygrywa w takim oto hmm… dość oryginalnym motywie:

Po dość kolorowych wojażach „ochłoniemy” w klubie disco, a następnie dobijemy ostatnich niedobitków w muzeum. Uff… sporo tego jak na trzygodzinną rozgrywkę. Może i nie dużo jak na metroidvanię, no ale wcześniej już wspomniałem ze rozgrywka jest tu przeważnie liniowa i nastawiona głównie na akcję z jajem. Oczywiście nie będę zdradzał Wam finalnego bossa, ale możecie być pewni, że trzyma poziom i będzie równie unikatowy jak sama gra.

Za design samych bossów twórcom należą się gorące brawa na stojąco: oprócz demonicznej krowy i kwiatka spotkamy między innymi kupę z piłą łańcuchową na… hmm… głowie? Cyborga pandę ciskającego różowymi laserami, bojową owcę-rycerza w snajperskiej katapulcie, świnkę skarbonkę, różowego cyklopa rewolwerowca, rozebraną kartę do gry, skorpiona-gladiatora, samotnego robota z balonikami i wiele, wiele innych.

… a innym razem mocno wkurzonych

Po pokonaniu z każdego z nich odblokowywany jest wpis w encyklopedii, w której można poznać jego imię oraz krótką notkę biograficzną.

Graficznie jest tak jak zresztą widzicie, kolorowo i cukierkowo, trochę jak w recenzowanej 2 lata temu BloodRayne Betrayal, co wydawać by się mogło, że gryzie się z krwawą jatką, jednak nikt bardziej mylnego. Choć coś mi się zdaję, że nie każdy da radę wytrzymać z tak ekstremalnie dużą ilością słodyczy wylewającej się z ekranu.

Hell Yeah jest jak fast food – ładnie wygląda, nieźle smakuje, no i szybko się go konsumuje, jednak w nadmiarowych ilościach może z lekka męczyć. Przyznam, że jest to jedno z najbardziej unikatowych doświadczeń w historii elektronicznej rozrywki warta spróbowania, choć wiem, że to pozycja nie dla każdego. Mało która gra oferuje tak dużą dawkę zwariowanych sytuacji i to właśnie te szaleństwo ratuje przed monotonią rozgrywki ograniczającą się od podróży z punktu A do D i eliminowaniu wrogów, by móc odblokować przejście E prowadzące do kolejnej bramy F. Niestety za drugim podejściem, nawet po 6 letniej przerwie gra już raczej za bardzo niczym nie zaskoczy, dlatego raczej jest to pozycja tylko naraz, albo dwa.

Retrometr

 

Jakby komuś było mało to jest jeszcze jedno takie sobie DLC oferujące paczkę 50 mini poziomów pełnych wyzwań, ot taki nieobowiązkowy zapychacz.

*dobrze, że główny zły nie wpadł na pomysł, aby fotkę wrzucić na Retro Na Gazie, wtedy w przeciągu jednego poranka liczba odwiedzających prawdopodobnie skoczyłaby do 15 000 ;)

Informatyk z zawodu i zamiłowania. Ulubione gatunki: platformówki, gun and run, FPSy, TPSy, wyścigowe, metroidvanie oraz cała reszta co jest szybka i dynamiczna - wiek gry nie ma znaczenia. Posiadane platformy: Commodore C64, Brick Game, Pegazus, PC