Australia – kraj pięknych widoków, niezależności, izolacji od świata i … zwierząt jak z największego koszmaru lub chorej wizji fana mutacji. Mówi Wam coś hasło wilkowór tasmański? U mojej mądrej cioci Wikipedii dowiedziałem się, że taką nazwę u nas nosi tygrys tasmański, który będzie głównym bohaterem dzisiejszego wpisu.
This is it, the wide open Outback. Lots of sand, red earth and rock. And some more sand and another rock and some more s… Yes it’s glorious alright!
Pochodzące z kraju kangurów Krome Studios podjęło się stworzenia platformera w 3D, który miałby ciekawą ideę za sobą, Ty the Tasmanian Tiger przybliża w sposób lekki i przyjemny całemu światu faunę i florę Australii. Naszym głównym bohaterem będzie wspomniany wcześniej wilkowór tasmański (niestety podobnie jak nasz rodzimy Tur wyginął), pomogą mu jego fumfle dziobaki, miś koala, kakadu i kilka innych osobliwości, a do tego jego bronią będą bumerangi. Głównym złym w tym wypadku jest kazuar Boss Cass. Poziomy również oczywiście nawiązują do autentycznych krajobrazów, zwiedzimy piaszczysty Outback, cudowną Wielką Rafę Koralową, czy Góry Śnieżne bo przecież nie samym słońcem człowiek żyje (btw. najwyższy szczyt tych gór to góra Kościuszki!). Chyba przyznacie że pomysł na grę zacny? Podejrzewam, że już z tej recenzji się czegoś nowego dowiedzieliście, podobnie jak ja grając w tą grę, choć robi to ona nienachalnie, niejako przy okazji, nie jest to jakaś nudna gra edukacyjna czy coś o nie!
Tutaj pozwolę sobie na chwilę dygresji. Mamy naszą rodzimą serię platformówek – Kangurka Kao. Brzmi przecudownie polsko co? Zamiast robić zbitkę bylejakości jaką jest Kao fajnie byłoby, gdyby powstał na bazie swojskich klimatów, nie mówię że od razu Polski, ale chociażby Europy. Byłby wtedy przynajmniej „jakiś”, a tak jest jaki jest. Dobra wracamy do programu.
Nikt tu nie ukrywał skąd czerpano inspirację na design, ale i gameplay. Kampania reklamowa stojąca za Ty’em nie była grzeczna, poniżej zapodam Wam spot na którym wyśmiewa się Crasha, Spyro i Sonica. Podobne grafiki zdobiły setki czasopism o grach, sam pamiętam że je wtedy widziałem (dzięki Jana za przypomnienie). Czy to coś nowego? Oczywiście że nie. W ten sam sposób Crash budował swoją markę, atakując Mario i Nintendo przez cały okres życia PSX’a, podobnie działał Croc. Niczym nowym nie jest też tutejszy gameplay, to wzorce zaczerpnięte z poprzedniej generacji, które znasz jeśli grałeś w Spyro, czy Mario, czy innego Croca. Mamy swoją bazę wypadową, a z niej 3 odnogi prowadzące do portali do 4 plansz każdy. Jak już wejdziemy do poziomu właściwego otrzymamy dość sporą przestrzeń, a w niej kilka zadań do wykonania. Zawsze jest 5 stworków do uwolnienia, 300 orbów do zebrania, czasówka do zaliczenia i 10 złotych zębatek do znalezienia oraz kilka zadań specjalnych dla danego etapu skrojone na miarę. Podobała mi się najbardziej plansza bagnista nocą, prócz tego że była bardzo klimatyczna były fajne zadania. Nasz fumfel żaba to strachliwa boidupa i nocą do domu nie zajdzie, musimy go eskortować zapalając ognistym bumerangiem koksowniki, gdy już tam dojdzie to będzie mu zimno bo zły sąsiad (któremu skopiemy później dupę) zakręcił gaz (nie, sąsiad nie ma ruskiego akcentu), więc szukamy kilku miejsc w rurociągu w którym zapalimy palniki. Nie ma tutaj niczego rewolucyjnego, zadania typu znajdź, dojdź, przynieś, zniszcz są znane od dawna. I w tym cały urok i jednocześnie wada tej gry (w zależnosci od preferencji). To świetny platformer hołdujący szkole z poprzedniej generacji, nie dodający jednak prócz stylizacji na Australię nic od siebie.
No może nie do końca. Mamy bardzo ciekawych bossów, którzy mogą, a wręcz muszą się podobać. Każdy jest inny, każdy jest wielosegmentowy, wymaga nieco ruszenia makówką. Jeden z nich to rekin z jakimiś robotycznymi częściami, spotykamy go w akwenie nad którym jest kilka platform. Musimy go najpierw czymś zająć, więc z platform do wody trochę mielonki wrzucamy, potem pod wodą szukamy butli z gazem i je uwalniamy by wypłynęły na powierzchnię. Rekin jak wszama mielonkę to poleci wdupcyć butlę (no chyba, że my będziemy w wodzie), gdy ją będzie miał w pysku to ognistym bumerangiem odpalamy mu ładunek – brzmi fajnie co?Dość ważnym elementem w całej grze są bumerangi. Pełnią tutejszą rolę power upów, będą związane z żywiołami (ogień lód, piorun) i umiejętnościami (snajperka, wykrywacz obiektów, wybuchowy itp.). Z jednej strony urozmaica to gameplay, ale z drugiej… większość z nich jest bezużyteczna. Żywiołowe dostajemy za pokonanie bossów przed wejściem do kolejnej krainy, ognisty przydaje się do stopienia lodu, czy podpalenia czegoś, dochodzi jako pierwszy, więc jest dość często użyty. Lodowy dochodzi drugi i już nie przydaje się zbyt często, stworzy krę na lodzie, czy ugasi ogień, ale niewiele jest momentów go wymagających. Ostatni to piorun i go użyłem dosłownie raz bo wymagany jest do otwarcia bram do ostatniej lokacji.
Bumerangi nazwijmy je „funkcyjne” otrzymamy za konkretną ilość zebranych złotych zębatek poukrywanych w poziomach. Te również są często tylko na pokaz bo jak mawiał Boguś w Krollu „sztuka jest sztuka”. Bumerang snajperka jest w sumie do użycia wedle uznania, nie ma poświęconych mu sekcji, ale możesz się nim pobawić, bumerang sonar wskaże ukryte znajdźki, ale tylko te dot. szkiców koncepcyjnych, niepotrzebnych do zadań. Jest bumerang robiący koło naokoło Ty’a, chyba zrobiony z myślą o walce z większą ilością przeciwników, ale w praktyce nieprzydatny. Są dwa bumerangi funkcyjne autentycznie potrzebne, a jak się uprzesz to jeden. Najważniejszy to multirang, cała reszta bumerangów działa tak, że wypuszczasz dwa i musisz poczekać aż wrócą do rąk kilka sekund, pozostajesz przez to przez te kilka sekund bezbronny, multirang pozwala rzucać wieloma bumerangami na raz przez co siejesz spustoszenie bez przerwy. Drugim przydatnym jest wybuchowy, zagłada całej grupki robali na raz za jednym strzałem. Zanim go jednak dostaniesz musisz uzbierać masę zębatek, ja szalałem z wybuchami po ostatniej lokacji. Tak więc bumerangów jest dużo, ale mało z nich jest przydatnych. Dodatkowo zmieniasz je za pomocą strzałek na krzyżaku i jak potrzebujesz szybko je zmienić to najpierw musisz wszystkie po kolei przelecieć, przez co płynne zmiany jednego w drugi są mocno utrudnione.
My dinosaur ancestors came first, you furry mammal opportunists!
Gra się trzeba przyznać przyjemnie, nie zauważyłem jakiś wielkich niedogodności. Wszystko śmiga płynnie, czasem aż się zdziwiłem, że ogarniamy tak duży teren jak ten na screenie, gdzie z punktu widokowego widzimy całą okolicę. W grze jednak brakuje trochę charakteru. Postacie z punktu widzenia projektu graficznego wyglądają super, ale nie tchnięto w nich duszy. Przy takich batach jak Daxter, czy Gex wyglądają cholernie słabo. Są bezpłciowi, nieśmieszni i bardzo często powtarzają się kwestie. Nasz tygrys o aparycji gwałcimira pustynnego zasypuje nas cały czas trzema tekstami w rozmowach, „you beauty”, “no worries!” i chyba “boonza!” usłyszysz w każdym dialogu. Ciężko mi mówić o fabule, nie mam wysokich wymagań od platformera w tym aspekcie, ale tu wyjątkowo było to nie warte uwagi. Nawet nie wiem o co chodziło prócz tego, że Boss Cass szuka talizmanów i musimy je mieć przed nim by uratować przodków (albo rodzinę? Kij tam wie).
Gra jest bardzo “równo” zrobiona. Poziom trudności nikomu nie powinien rzucić wyzwania, ale i samograj to nie jest, gra trzyma średnią unijną czyli ok 8 godzin. Niby można wyciągnąć z gry więcej, ja miałem 90% na liczniku gdy kończyłem, mimo to nie chciało mi się dobić do setki. Strona A/V jest bardzo poprawna, choć te lekko aborygeńskie nuty mi nie wpadły w ucho (zlewają się w jedno). Z takiego suchego opisu jak w tych zdaniach powyżej wynika, że gra nie ma większych wad i jest super. Czegoś jednak mi w niej brakuje, to platformer wg. starszych wytycznych za co chwaliłem Jak & Daxtera pierwszego, ale w odróżnieniu od niego gameplay jest zbyt monotonny, a dialogów na miarę Dax vs Samos nie uświadczysz. Bumerangi to lekko zmarnowany potencjał i jest coś jeszcze – szybowanie. Znane też z setek innych produkcji szybowanie zostało spaprane. Grałem w tyle gier ten patent wykorzystujących, a nie pamiętam by był gdzieś taki słaby. Szybowanie nie daje wielu możliwości, szybko spadasz w dół, to właściwie minimalne przedłużenie skoku, mi to przeszkadzało, bo mam na ogół frajdę z tego elementu. Na plus jest oczywiście stylistyka na Australię, wierność kanonowi i walki z bossami.
Ty the Tasmanian Tiger dzisiaj jest grą tylko dla takich maniaków gatunku jak ja. Nie wydaje mi się by kogokolwiek innego zainteresowała wersja z tej generacji, nie jest to jakiś klasyk gatunku, nie ma tu niczego odkrywczego. Na PS2/X/GC/PC w tym okresie wyszło dużo więcej platfermerów godnych uwagi i chyba dlatego też Ty mimo agresywnej kampanii reklamowej nie osiągnął rozgłosu. Mimo wszystko grało mi się przyjemnie i patrzę właśnie w stronę drugiej części, która czeka już na półce i mam nadzieję, że należycie rozwinie tą bardzo solidną bazę jaką dała jedynka.
Platforma i rok ostatniego ogrania tytułu: Playstation 2 /2016
3 słowa do gracza: Gra wierna klasycznej formule platformerów, brak w niej jednak iskry.
Ciekawostki:
» na PC dostępna jest odświeżona wersja jedynki w HD. Panowie z Krome zrobili ankietę i pytają aktualnie na jaką jeszcze platformę chcą ją zobaczyć gracze – prowadzi PS4, więc wygłodniali fani gatunku posiadający tylko nowsze maszyny śmiało mogą spróbować
» prócz oryginalnej trylogii jaka zawitała na konsole w tej generacji jest jeszcze wydana niedawno czwarta część. W odróżnieniu od klasyków czwórka jest platformerem 2D
» wilkowór tasmański został uznany za gatunek wymarły w latach 30’stych ubiegłego wieku