Współcześnie mocno akcentuje się walory światopoglądowe gier. Kiedy twórcy faktycznie pragną poruszyć jakiś ważny problem, a nie jedynie wzbudzić kontrowersje i w konsekwencji zapełnić sakiewki dodatkowymi simoleonami, jest to godne uwagi. Tymczasem można zaobserwować, że już lata temu poruszano w grach wideo choćby kwestie ekologii, przykuwając się raczej do pada niż drzewa. Można było zastanowić się nad kwestią dbania o środowisko sięgając po ZEN Intergalactic Ninja.
ZEN INTERGALACTIC NINJA
Konami – NES, Game Boy (1993)
Jakbym miał naście lat to bym kupił grę z taką okładką! Fajowska – Borsuk.
Platformówka
Ostatnimi czasy sporo też mówi się o ekologii. Bardzo słusznie zresztą, ponieważ wielu naszych źródeł energii nie da się odnowić, skutki smogu widać w polskich miastach, a filmiki, gdzie żółwie czy inne morskie zwierzaki pławią się w śmieciach wzbudzają trwogę. Tymczasem już w latach 90′ na NESie wydano grę, będącą adaptacją serii komiksów, która oprócz dostarczenia nam rozrywki miała na celu także ukazanie ważnych problemów, dotykających naszej przyrody. Nie możemy na ulicy skopać kogoś, kto śmieci, za to możemy ratować świat, tym razem bez magicznych kamieni i magii, wcielając się w wojownika w grze ZEN Intergalactic Ninja.
Zielone UFOki, niebieski ninja, trochę izometryk. Grałbym! – Borsuk.
Nasz główny bohater ma za zadanie przywrócenie ładu na naszej planecie. Nie jest to standardowa historia o złoczyńcy pragnącym podporządkować sobie świat, ale polega głównie na walce z żywiołami i wsparciu naszej planety – choć złoczyńców też łoić będziemy, cóż to by była za gra ;). Na początku mamy do wyboru cztery etapy. Od razu warto podkreślić, że twórcy mimo niewielkiej liczby plansz naprawdę się postarali. Każdy level ma dla nas jakiś inny bajer. W jednym musimy pokonać bossa, równocześnie dbając o to, by nie zwiędły wszystkie kwiaty. Innym razem musimy walczyć z pożarem, uważać na siebie, ale i uratować ludzi uwięzionych w czeluściach ognia. Wyruszymy także w podróż kolejką, gdzie czeka nas uderzanie innych bronią a’la Donatello z Żółwi Ninja, przy równoczesnym ogarnianiu przeskoków i wciskania wajch, dzięki którym złapiemy dodatkowe znajdźki.
Panowie z Konami pozwalają nam w menu opcji wybrać poziom trudności i ilość żyć na start, jednak nawet easy potrafi skopać rzyć. Zen przy użyciu pada z B turbo potrafi szybko atakować, ale często nasze ciosy będą mało skuteczne lub nasz rywal zdąży w tym czasie stać się z nami jednym ciałem, atakując nas sobą i pozbawiając HP. Mocno dawało mi się to we znaki podczas starć w etapie z wagonikami, kiedy nie tylko otrzymywałam razy przy niemal każdym starciu w zwarciu, ale i czasem nie udawało mi się odpowiednio wcześnie wyskoczyć, by ominąć przepaść, dlatego też zwykle lądowałam w jej czeluściach. Przeciwnicy szybko się respawnują, więc choć nie będzie ich od groma na ekranie, czego nieraz dało się doświadczyć choćby w serii MegaMan, dadzą nam się mocno we znaki.
Ejże, fachowa gra! Taki marsjański Indiana Jones! Aż musze zerknąć, czy mam to na kartridżu! – Borsuk.
Graficznie i muzycznie wszystko prezentuje się cacy. Podobnie jak w Kick Master dostajemy możliwość przesłuchania kawałków z gry w menu opcji. Napędzają i trzymają w napięciu, to trzeba przyznać. Levele są ładne i rozbudowane jak na NES-a, szczególne wrażenie zrobił na mnie las (oczywiście w kwestii walorów estetycznych, ganiająca za mną chmura była tak upierdliwa, że szkoda gadać). Jest kolorowo, intensywnie, choć w tym wszystkim można odnieść wrażenie, że najgorzej animowany jest nasz bohater, ale może to i efekt tego, że posiada sporo różnych ciosów, co jednak mogło wpłynąć na wygląd (więcej akcji, większy problem z wyglądem bohatera, tak to sobie tłumaczyłam).
Mimo wszystkich wymienionych zalet, ten tytuł mnie mniej przekonuje od recenzowanego poprzednio Mitsume Ga Tooru. Jestem pewna, że wynika to głównie z poziomu trudności, mam kilka trudnych gier, w których czuję się dobrze, ale ta dawała mi w kość i niezbyt zachęcała do podejmowania kolejnych prób. Zdarzało mi się mierzyć z trudniejszymi i bardziej wymagającymi grami, gdzie jednak próbowałam się przemóc, mam tu na myśli głównie Shatterhanda, o MegaManach nie wspominając, niestety eko ninja aż tak mnie nie porwał. Podkreślam, obiektywnie gra ma naprawdę masę zalet, może przy nieco niższym poziomie trudności byłoby fajniej, ciężko jednoznacznie ocenić. Jak lubicie ostrą jazdę, nie tylko w wagonikach na skraju przepaści, możecie dać zielony.
OCENA PREZESOWEJ
MINIRECKA LUKEGI X
Kosmiczny Ninja machającym swym kijem na prawo i lewo, zajmujący się na co dzień ochroną środowiska. Czyżby kolejna nieudana podróbka Kapitana Planety? Nic z tych rzeczy, mamy tu do czynienia z adaptacją komiksu pod tym samym tytułem, w którym się nieco dzieje. A co tu się nie dzieje?! Ledwo człowiek odpali grę a tu na dzień dobry dostaje etap w rzucie izometrycznym, dający złudzenie trójwymiarowości (dla przypomnienia, gra została wydana na 8-bitową konsolę, której daleko było do pierwszego Playstation), a na dodatek rozpoczyna się w iście Hollywoodzkim stylu! Nasz hero podkłada ładunki wybuchowe z timerem 99 sekund (bo prawdziwi twardziele wolą ustawić zbyt mało, niż za dużo czasu na eksplozję) i pędzi przed siebie aby ledwo ujść z życiem… Oczywiście żeby nie było za łatwo to gdzie się nie obejrzymy widzimy przeciwników, pod nogami ruchome platformy, a z głośników leci dobra, klimatyczna muza rodem z Żółwi Ninja i Contry.
Ten Międzygalaktyczny Ninja był całkiem popularny! Serie komiksów, zabawki, gry. Ciekawe!
A któż to taki mógł stworzyć takie dzieło? No jak to kto – Konami oczywiście, czyli mistrzowie gier na Pegazusa! W zasadzie mógłbym zakończyć tę trzygroszówkę tym zdaniem, ale wiem jak bardzo lubicie nieco poczytać. No dobra, skoro była mowa nieco o pierwszym etapie, to co takiego przygotowali twórcy w dalszych? No na przykład szybką jazdę na kolejce górskiej bez jakichkolwiek hamulców, równocześnie w rzucie izometrycznym, jak i klasycznym widoku 2D! A co powiecie na walkę z bossem, w której musimy pilnować by roślinki nie poumierały podlewając je co jakiś czas, albo etap w którym musimy znaleźć gaśnice, by ugasić drzwi pożar i uwolnić strażaków? Grubo, co nie ? Ciężko o drugą taką grę, w której tyle by się działo! Jedynie co mógłbym się przyczepić że nasza kosmiczna przygoda nie trwa zbyt długo, no i że nie powstała kontynuacja, podobnie jak w przypadku Monster in My Pocket. Wspomniałem jak arcydobry jest tutaj soundtrack, zresztą sami posłuchajcie, gdyż umieściłem go na końcu artykułu.
OCENA LUKEGI X
Tytuł na medal bez dwóch zdań!
SOUNDTRACK