Witamy serdecznie po krótkiej przerwie i zapraszamy do największego salonu gier w Polsce czyli do Kraków Arcade Museum! Ponad 80 automatów arcade zebranych na 500 m2, w większości oryginalnych – to przede wszystkich kapitalna lekcja historii growej branży w pigułce, a jednocześnie świetna rozrywka! Zarówno dla starszych i młodszych miłośników elektronicznej rozrywki. O otwarciu tego cudownego przybytku cyfrowej rozkoszy dowiedzieliśmy się zupełnie niedawno i tradycyjnie wprosiliśmy się z moim towarzyszem, profesorem Larkiem w odwiedziny. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji powrotu do początków historii gier video, nie mogliśmy odpuścić możliwości położenia swoich łapsk na ulubionych automatach z naszej młodości, do tego w oryginalnych obudowach! Chcieliśmy znowu poczuć ten klimat, kiedy jako nastolatkowie (lub nawet młodsze berbecie) zaciągaliśmy się oparami dymu, zapachem potu spoconej gawiedzi, a przede wszystkim niesamowitym klimatem obcowania z pierwszymi wirtualnymi światami. Pragnęliśmy wrócić do chwil kiedy czuliśmy się jak odkrywcy nowych światów – wyruszający w nową nieznaną, cyfrową przygodę! Dokładnie tak się działo, gdy wrzucaliśmy wtedy nasze kieszonkowe do automatów video… Automaty arcade i gry w nich zawarte to początek, start, zapalnik, katalizator – wszystkiego co nastąpiło później w branży gier video. Może na początek przedstawię wam troszkę mojej historii związanej z maszynami arcade. Wasze wspomnienia są pewnie bardzo podobne…
Witajcie w muzeum automatów arcade. W jakim muzeum? W największym salonie gier!
WSPOMNIENIA
W czasach kiedy o konsoli do gier w Polsce można było jedynie pomarzyć, snickersa zobaczyć w Baltonie, zaś tik-taki kupić tylko w Pewexie narodziło się nowe hobby! Jakże odmienne od szarej rzeczywistości za oknem, Jaruzelskiego zamiast Teleranka, czy parogodzinnych kolejek za bananami. Granie w gry video! Zaczynałem jak większość dzisiejszych starych dziadów (pamiętacie serial 40 – latek za młodu? – czy bohater nie wydawał się wam wtedy stary?! No jak nie jak tak! Witajcie w klubie…) od salonów gier, gdzie z przyjemnością kroiłem hity od Space Invaders poprzez Moon Patrol, Ghost’s n Goblins, czy później jednego z moich faworytów Black Tiger. Oczywiście zdarzały się sytuacje gdzie i mnie krojono – czyli starsi bywalcy owych przybytków przywłaszczali sobie siłą moje kieszonkowe… Na nich miałem jednak chytre fortele typu skarpeta, ewentualnie skrytka w majtkach. Tutaj nikt nie odważył się zajrzeć! Nie zastanawialiście się, skąd w ogóle nazwa tych przybytków, które były przeważnie wozami na kołach, budami lub pomieszczeniami na dworcach PKP, wypełnionymi automatami z grami wideo i małolatami śliniącymi się na ich widok? Z perspektywy czasu nazwa jak najbardziej adekwatna – atmosfera raczej nie z salonów tylko saloonów z Dzikiego Zachodu! Rabunki, rozboje i gwałty były tam na porządku dziennym i nocnym! No, może troszkę przesadzam, ale typów spod ciemnej gwiazdy nie brakowało. Najważniejsze jednak były tutaj AUTOMATY i zawarte w nich GRY, które pozwalały zapomnieć o szaroburej pulpie za oknem i pozwalały przeżyć młodemu człowiekowi jakże pożądaną przygodę. Mogłeś „strzelać się” z kosmitami, jeździć po księżycu, walczyć z orkami, czy goblinami, odbijać potworom pierwsze panny! A wszystko to za rogiem, za drobną opłatą. Oczywiście z punktu widzenia dzisiejszego gracza, ówczesne gry to tylko zlepki pikseli, lecz przy dodaniu do tego WYOBRAŹNI (a my wychowani w PRL-u mieliśmy ją olbrzymią!), NAPRAWDĘ uczestniczyłeś w wydarzeniach na ekranie monitora i przeżywałeś niezapomniane przygody! Wtedy złapałem bakcyla – od salonów gier wszystko się zaczęło! Jeżeli wasze wspomnienia z młodości są zbliżone do moich, lub jeśli chcielibyście pokazać swoim dzieciakom, w jakie gry zagrywaliście się w dzieciństwie to nie znajdziecie chyba lepszego miejsca w Polsce do tego celu niźli…
Drugi rząd uciech wita was!
LOKALIZACJA: UL. CENTRALNA 41 A, KRAKÓW
Adres tego cudownego miejsca znajdziecie powyżej i raczej nie powinniście mieć problemów z jego znalezieniem. Co prawda byliśmy tam bodajże tydzień po otwarciu i sam przybytek nie był jeszcze należycie rozreklamowany w okolicy, ale na budynku, w którym się mieści powinniście zauważyć skromny baner reklamowy. Ten wielki salon gier jest ulokowany w dosyć ustronnej i spokojnej lokalizacji, najprawdopodobniej w hali magazynowej po jakiejś hurtowni i nie powinniście mieć żadnego problemu ze znalezieniem miejsca parkingowego tuż przy samym muzeum. Polecam więc zrobić tam wypad całą rodziną i gwarantuję, że zarówno wy, jak i wasze pociechy będziecie się przednio bawić. Jak to trafnie ujął właściciel – urośniecie w oczach dziecka jako rodzic i jednocześnie pokażecie mu jak wymiatacie w swoją ulubioną grę. Tata superbohater – każdy to lubi… Na miejscu zaskoczyła mnie właśnie bardzo duża ilość dzieciaków, a także kobiet grających na automatach, czego zupełnie się nie spodziewałem. Należy dodać, że wszystkie automaty (około 80!) i pinballe (kilka sztuk), które oddano nam do dyspozycji są całkowicie free to play. Czyli możemy korzystać z nich ile dusza zapragnie! Dopóki nie nabawimy się odcisków placów, albo nie pobijemy rekordu. W momencie naszej wizyty – można było wykupić tylko 2 godzinne wejściówki w cenie: 20 zł za osobę dorosłą lub 10 zł za dzieci i młodzież do 18 roku życia. Z tego co widzę na oficjalnej stronie Kraków Arcade Museum – wprowadzono już karnety całodniowe w cenach 30 zł/dorośli i 20 zł/dzieci i młodzież, zaś bilety standardowe uprawniają teraz do godzinnego obcowania z automatami. Wydaje mi się to zdecydowanie korzystniejszą opcją, bo powiedzcie mi, kto zdążyłby się nagrać na 80 przebojowych hitach w przeciągu 2 godzin? A tak to płacimy jednorazowo i o nic więcej nie musimy się martwić. Na miejscu można napić się zimnych napojów, gorącej kawy, skorzystać z toalety, a nieopodal (jakieś 50 metrów odległości) znajduje się przyjemna restauracja z bardzo dobrym jedzeniem. Przekonaliśmy się z Larkiem o tym organoleptycznie, on wsuwając żeberka z pieczonymi ziemniaczkami, ja polędwiczki wieprzowe w sosie serowo-grzybowym. Mniam! Czyli wszystko czego zapragnie wasze ciało i dusza macie pod ręką!
Kącik z klasycznymi automatami. Nawet dzieciaki grają na Centipede!
Wróćmy jednak do automatów, gdyż one są głównym magnesem przyciągającym tutaj zarówno retro graczy, jak i najmłodszych. Aha, dodam jeszcze, że w muzeum świetnie odwzorowano klimat znany z wozów Drzymały, czyli po prostu salonów gier i nie martwcie się, że wejdziecie do jakiegoś sterylnego pomieszczenia z eksponatami, których nie wolno dotykać… Wszędzie panuje odpowiedni półmrok, zaś maszyny zasypują nasze uszy wkręcającymi się w czaszkę dźwiękami, dżinglami i muzyczkami. Jest głośno, jest gwarno, jest tak jak być powinno! Do tego w miłej i profesjonalnej obsłudze. Oczywiście musicie brać pod uwagę, że 90% sprzętów to oryginalne automaty, w swoich prawdziwych obudowach (budach), czyli niektóre z nich mają po kilkadziesiąt lat! Wybaczcie im, że mogą być nadszarpnięte zębem czasu, albo nawet chwilowo nie działać, mają przecież prawo się zepsuć. Gospodarz tego miejsca zapewniał nas w trakcie wywiadu, że dysponuje odpowiednim zespołem ludzi, wykwalifikowanych pracowników, którzy na bieżąco dokonują napraw tych wspaniałych maszynek. Cała rozmowa z bardzo sympatycznym właścicielem tego miejsca, który jednocześnie jest wielkim miłośnikiem automatów arcade i po prostu równym gościem – znajduje się w połowie naszej relacji video, którą umieszczamy tradycyjnie na końcu wpisu. Powiem wam, że warto poświęcić na obejrzenie tego wiekopomnego dzieła około 90 minut, gdyż zobaczycie tam w akcji zarówno świetne gry z przeszłości (bardziej odległej i bliższej), wspomniany wywiad, kino drogi, Borsuka, który pomimo upływu lat nie rdzewieje oraz kapitalne zdjęcia i montaż Larka. Chwalę, ale co się będę szczypał! Nie wierzycie, że dostarczyliśmy wam kozak materiał? Obejrzyjcie i oceńcie! Ja w tym czasie napisze wam trochę o szpilach, które tam ogrywaliśmy…
Zaczynamy od klasyki! Mario Bros, Donkey Kong 3 i Popeye. W to mi graj!
KLASYKA
Zacznijmy od klasyki czyli Złotej Ery Gier Video. Oj, starsi stażem gracze znajdą tam wiele prawdziwych perełek. Od klasyków z Taito czy Namco – jednoekranowych shmupów pokroju Space Invaders, Galaxiana i nawet dwóch części nieśmiertelnej Galagi, poprzez świetne automaty Atari: wektorową strzelaninę w tubie czyli Tempest, czy walkę z wielką stonogą w Centipede, którą obsługujemy trackballem. Dodatkowo trafimy na przeboje od Nintendo w postaci kooperacyjnej platformówki Mario Bros, czy platformowej strzelanki Donkey Kong 3, w której Marianem musimy walczyć zarówno z wielkim gorylem, jak i stadem rozwścieczonych robali. Widziałem także automat z przygodami Popeye’a, ale niestety nie był on wtedy na chodzie. Miłośnicy zjadania kropek znajdą tutaj także jeden z lepszych klonów Pac-Mana czyli Miss Pacman. Ja ujrzałem tam także kilka z moich ulubionych gier wszech czasów i do tego wszystkie w oryginalnych budach! Ghosts’n Goblins czyli hardkorowo trudne przygody Króla Artura walczącego z zombiakami i demonami, Kung Fu Master – prekursora wszelakich chodzonych bijatyk wzorowanego na filmie Gra Śmierci z Brucem Lee, oraz pierwsze wcielenie zabójczego nindży czyli Shinobiego, który rzuca gwiazdkami z prędkością karabinu maszynowego.
Kung Fu Master – pierwowzór wszelkich chodzonych bijatyk. Tego się nie zapomina, ciągle wymiatam!
W pierwsze dwie nawet wymiotłem troszkę, zaś w japońskiego zabójcę wcielił się w naszym filmie gościnnie nasz kolega ze strony czyli Wojt. On był organizatorem naszego wypadu i także zameldował się tam na miejscu ze swoją paczką przyjaciół (Vato i Lokaty) – pozdrawiamy! Nie wspomniałem wam jeszcze o kapitalnym z wyglądu, lecz trudnym w obsłudze, koktajlowym wydaniu zmiennokierunkowego shmupa zwanego Time Pilot od Konami, albo pierwszej części przygód jaskiniowca na deskorolce czyli Wonder Boya od Segi. Normalnie, nie zalewam, ale łezka wielokrotnie pojawiła się w moich oczętach! Cudowne wehikuły czasu z tych automatów – to po prostu moja młodość… Oczywiście wiadomo, że sprowadzanie automatów arcade zza granicy to dosyć kosztowny biznes i nie znajdziecie tutaj pewnikiem wszystkiego czego byście chcieli. Mi szczególnie brakowało opisywanego ostatnio przeze mnie dogłębnie Defendera, albo pierwszej jeżdżonej strzelanki na księżycu czyli Moon Patrol lub szlachtowania ruskich za pomocą noża w Green Beret. Mojemu przyjacielowi Larkowi doskwierał głód roztrzaskiwania meteorytów w Asteroids, czy strzelania do ognistych ptaków z innego wymiaru – w kultowym Phoenixie. Jednak z tego co widzę – właściciel ciągle poszerza grotekę swojego salonu gier! Po naszych odwiedzinach pojawił się tu między innymi Bomb Jack, Captain Commando oraz Die Hard Arcade. Wow!
Pilot Czasu w wersji koktajlowej. Popatrzcie na ustawienie gałki oraz przycisku fire. Przez to jest cholernie trudno!
SHMUPY
O wielu strzelankach napisałem wam już powyżej, wiec nie będę się powtarzał. Był to bardzo obszernie reprezentowany gatunek w muzeum. Oprócz wspomnianych natrafiłem na takiego klasyka jak 1942 od Capcomu, w którym naszym myśliwcem walczymy z eskadrami nieprzyjaciela nad Pacyfikiem, albo Sonic Wings 3 od Video System – jeden z bardziej dynamicznych i zwariowanych shmupów pionowych w klimatach science fiction. Dodatkowo Wojt pobił rekord w najlepszą jego zdaniem strzelankę w naszym Układzie Słonecznym czyli R-Type od Irem – kapitalny horyzontalny shmup, w którym możemy zdobywać power upa w kształcie kuli i przyłączać go do przodu lub tyłu naszego statku. Kapitalna ścieżka dźwiękowa, świetna grafika i wyborni bossowie! Z mniej znanych produkcji zaskoczyła mnie obecność izometrycznego Viewpointa od Aicom, wielce trudnej i rzadkiej produkcji, która jest duchowym następcą kultowego Zaxxona. Pierwszy raz widziałem to cudo na żywo! Z mniej znanej klasyki znalazłem Tiger Heli, czyli pionowa rozpierducha uzbrojonym po zęby helikopterem zbudowana przez Taito. Klasyczna, spokojna rozgrywka, którą bardzo sobie cenię. Zresztą obejrzyjcie sobie filmik, może znajdziecie tam jeszcze hiciory, które zapomniałem wam wymienić! Do obecności w shmupowym niebie zabrakło mi jedynie kilku moich faworytów: najlepszego shmupa w historii (moim skromnym zdaniem) czyli Raidena i jego kontynuacji oraz klasycznej strzelanki dwupłatowcem, skonwertowanej na wiele systemów czyli nieśmiertelnego Flying Sharka. Dawać te dwa, dołożyć dla Larka Phoenixa i Asteroids, przyprawić Defenderem i spędzamy tam całe wakacje… No, jakimiś Donpachi też byśmy nie pogardzili…
R-Type – król horyzontalnych shmupów? Wojt pobił rekord salonu!
CHODZONE BIJATYKI
Ten praktycznie wymarły gatunek gier, potocznie zwany beatem’upami miał tam grono wybitnych przedstawicieli! Materdyjo, same kozaki i prawdziwki. Od wspomnianego wcześniej przeze mnie prekursora gatunku czyli Kung Fu Master (Irem), poprzez pierwszą chodzoną naparzankę w klimatach fantasy czyli bardzo grywalne, ale dosyć łatwe Golden Axe (Wojt z kumplami przeszli całe na jednej blaszce…), kończąc na wielkich filmowych przebojach. No, może niekoniecznie filmowych, ale opartych na znanym uniwersum, czy to komiksowym, czy z ekranu kinowego albo telewizyjnego. Przede wszystkim jedna z najlepszych gier z Obcymi i Predatorami w rolach głównych, czyli wielce widowiskowe, długie i brutalne Alien vs Predator od Capcomu. Gwoli przypomnienia przytoczę tutaj mój opis tej gry z halloweenowego wpisu: kosmiczny marines i jego koleżanka do wyboru oraz dwa wypasione Predatory: łowca i wojownik to nasi bohaterowie. Atakują nas ścierwa ksenomorficzne w ilościach hurtowych, które chyba zebrały się tutaj z całej galaktyki! Wszelkie ich odmiany, od małych twarzołapów po wielkich, śmiertelnie niebezpiecznych i najbardziej przerażających skurczybyków tego gatunku. Fantazja twórców była ogromna. Świetne i adekwatne do bohaterów narzędzia zagłady. Dla komandosów spluwy, granaty, miotacze ognia, czy nawet miecze, zaś dla predziów włócznie, nowoczesne halabardy, ostrza do rzucania, laserowe działko naramienne czy ładunki wybuchowe. Oj, kto jeszcze nie grał niech leci nadrabiać zaległości. Jedna z najlepszych gier w tym uniwersum w historii growej branży…
Predatorzy kontra Obcy od mistrzów gatunku czyli Capcom.
Do dzisiaj urzeka pięknem grafiki, humorem oraz pomysłowością starć Asterix (i Obelix) wyprodukowany przez Konami. Wcielając się w tych dwóch Galów złoimy skórę legionom Rzymian i nie tylko. Normalnie jaja jak berety i ubaw po pachy! Wielbiciele serialu The Simpsons także znajdą tutaj swoich kreskówkowych bohaterów w wydaniu bijatykowym – czyli ponownie automat Konami zatytułowany identycznie jak kreskówka. Widocznie zrobiony na tej samej płycie głównej, gdyż podobnie jak poprzednik zachwyca jakością grafiki i animacji. Najważniejsze zostawiłem jednak na koniec, jedno z najlepszych mordobić pod względem systemu walki (dobijanie leżących przeciwników, chwyty, ucieczki z chwytów) i jedno z tych, które na stałe utkwiły mi w pamięci czyli Vendetta, ponownie od Konami! I jej duchowy następca, równie fajowy Violent Storm osadzony w postapokaliptycznej przyszłości. Miodzio. Aha, zapomniałbym o klasyku od Capcomu, czyli znanym z wielu udanych konwersji Final Fight. Uff, grube awantury i zadymy gościły na ekranach monitorów w tym muzeum! Lubię to. Jakie jeszcze automaty ja pragnąłbym tutaj widzieć? Przede wszystkim przydałby się jeden z największych klasyków czyli Double Dragon, no i pięknie byłoby powrócić do najlepszej bijatyki z domieszką gore i horroru czyli Splatter House. Czekam i wpadam tam ponownie skopać trochę tyłków!
Na Golden Axe w Polsce wychowało się wielu miłośników prozy Tolkiena.
BIJATYKI JEDEN NA JEDNEGO
Panowie, jeżeli jesteście fanami tego rodzaju rozrywki i jeszcze macie kolegę czy koleżankę, na której chcecie potrenować to zapraszam na Centralną 41A do Krakowa. Tutaj naprawdę gospodarz się nie pierniczył w tańcu, czy walce – tylko zaatakował nas największymi tuzami gatunku! Przede wszystkim Street Fighter II oraz Mortal Kombat II. Czy ja muszę tutaj jeszcze coś dodawać? Chyba nie! Dodatkowo dwie części Tekkena, bodajże Tekken 3, czyli według mnie jedna z najlepszych odsłon tej wielkiej serii bijatyk, którą rozsławiło Playstation oraz Tekken Tag – wersja w której możemy walczyć dwóch na dwóch. Przyjemnie było zobaczyć te hity po latach. Miłośnicy Nintendo znajdą tu także najsławniejszego przedstawiciela gier pojedynkowych na konsolkę Ninny czyli automat z Killer Instinct. Renderowane postacie żywcem wyciągnięte z filmów science fiction i horrorów to jest to co walczące tygrysy lubią najbardziej! W przypadku bijatyk niczego mi nie brakowało, no może z wyjątkiem Mortal Kombat 3, ale dwójka to przecież jedna z najbardziej mrocznych i krwawych części. No i po prostu debiut mojego ulubieńca – Baraki! Aha, przydałby się w celach historycznych znany z Krwawego Sportu automatowy odpowiednik International Karate – czyli Karate Champ z 1984 roku. Tak ten automat, gdzie za pomocą dwóch gałek sterujemy karateką. Wielki klasyk.
Miłośnicy trójwymiarowych bitek znajdą tutaj swojego ulubieńca…
RUN AND GUN
Bardzo lubiane przez graczy bieganie z bronią było chyba najbardziej zaniedbanym gatunkiem gier w tym ogromnym salonie. A szkoda, gdyż każdy lubi od czasu do czasu wcielić się w jakiegoś Arniego czy Sly’a. Pisząc ten artykuł i grzebiąc w mojej pamięci – przypominam sobie tylko dwóch zacnych przedstawicieli run and gunów. Po pierwsze piątą cześć największej sagi w gatunku czyli Metal Sluga, którą to zapewne kojarzą wszyscy retro gracze i która zasłużenie uważana jest za wieczne arcydzieło. Mówię o całej serii, gdyż akurat ja bardziej od piątej odsłony preferuję podstawową trylogię, głównie poprzez łatwiejszy poziom trudności. Chociaż autorom, czyli SNK Playmore pomysłowości odmówić nie można i w tej części znajdziemy wielu wielkich i pomysłowych wrogów do ubicia i tony sprzętu do obsługi. Drugim hitem, całkiem możliwe, że mniej znanym w Polsce jest bardzo lubiany przeze mnie western z bykami czy krowami w rolach głównych, którzy bawią się w szeryfów na Dzikim Zachodzie. Wild West CowBoys of Moo Mesa (1992 – Konami) posiada przepiękną, jakby ręcznie rysowaną grafikę, możliwość kooperacji, wymyślnych bossów, przerywnikowe etapy shmupowe, a przede wszystkim rozbudowaną mechanikę. Kto nie grał polecam gorąco. Krowy na wypasie! Oczywiście do run and gunów możemy zaliczyć Shinobiego, ale w tym segmencie gier widzę możliwość największej rozbudowy muzeum. Przydałoby się klasyczne Commando od Capcomu, albo jego kontynuacja Mercs, fajnie byłoby wcielić się w zawodników śmiertelnego show w Smash TV, lub zagrać w oryginalne automatowe wydanie Contry/Gryzora. Miłośnicy kooperacji byliby wniebowzięci, a jeszcze jakby dołożyć Shock Troopers 1 czy 2 (Saurus/Neo Geo), albo kapitalne Out Zone od Toaplanu? Oj, ileż bym oddał, żeby zagrać na oryginalnym automacie Out Zone… Oczywiście to tylko moje pobożne życzenia i właściciel nie musi ich brać pod uwagę… Na zdjęciach z muzeum widziałem przecudowny automat z klasykiem fantasy czyli Gauntletem II na czterech graczy, a w środku go nie spotkałem. Możliwe, że był w naprawie, albo miałem przewidzenia…
Shinobi to w sumie run and gun. Zamiast strzelać rzucamy gwiazdkami.
WYŚCIGI
Wiatr we włosach, piękna kobitka u boku i kierownica wypasionej bryki w rękach – to marzenie każdego mężczyzny. Jeżeli któryś mówi ci inaczej, znaczy że nigdy nie jechał w takim świetnym combo! W muzeum można było przekraczać dozwoloną prędkość na wielu niesamowitych automatach. Bardzo duża ilość wielkich maszyn obsługiwanych kierownicami, z zamontowanymi siedziskami czy nawet całymi motorami robiła piorunujące wrażenie. Wydaje mi się, że właśnie takie maszynki plus celowniczki (o nich poniżej) stanowiły tam większość eksponatów, ale nie dziwię się – dzieciaki najbardziej je lubią oraz są one chyba najłatwiej dostępne w Polsce. Pozostałości po Wesołych Miasteczkach czy salonach gier z Galerii Handlowych. Dobra do rzeczy. Czego tam nie było! Zacznijmy od klasyki czyli Outrun od Segi, protoplasty amigowego Lotusa. Cudownie grało mi się w niego jak i jego kontynuację, której wcześniej na żywo nigdy nie widziałem. Out Runners, bo o niej mowa – czyli czteroosobowy automat z fotelami po prostu mną pozamiatał! Chociaż naprawdę były to chyba dwa automaty dwuosobowe umiejscowione obok siebie, lecz i tak zbierałem szczękę z podłogi. Fajowo, że gra jest wierna pod względem rozgrywki swojemu prequelowi dodając bardziej widowiskowe trasy.
Dwa automaty Outrunners koło siebie wyglądały jak czteropak! Świetna gra.
Z nowszych pozycji kapitalnie grało mi się w ulubioną grę naszego Naczelnego Karka czyli Crazy Taxi. Powiem wam, że obsługa kierownicą i pedałami szalonej taksówki daje znacznie więcej emocji niźli kierowanie padem na konsoli Dreamcast. Bardzo dużo było tam ścigałek od Segi, na przykład nieznane mi wcześniej Scud Race (pięknie to wyglądało), lub jakieś klony Daytona USA i Sega Rally. Możliwe, że nawet obydwie stały tam w oryginalnych wydaniach, tyle tego było, że nie pamiętam… Zapamiętałem za to Cruis’n World od Midwaya, czyli dwuosobowy automat z wielkimi siedziskami, w których odbywamy emocjonującą podróż przez świat. Z wyścigów motorami najbardziej w pamięci utkwił mi Manx TT Superbike, na którym Larek kazał mi jeździć i było z tego trochę śmiechu. Pamiętam tę grę z konwersji na PC i szczerze – to nie umywa się ona do oryginału. Dużą niespodzianką była dla mnie obecność dwóch przyjemnych wyścigów z widokiem z góry, moim zdaniem dosyć rzadkich tytułów (w wydaniu automatowym) czyli Ironman Super Offroad (1989 – Leland) oraz Badlands (1989 – Atari). Obie budy były wieloosobowe, z kierownicami i pedałami, zaś same gry to izometryczne wyścigi, jakby protoplaści kultowych Skidmarksów z Amigi. Bardzo dobre adaptacje tych tytułów możemy także znaleźć na 16-bitowych mikrokomputerach. A i zapomniałbym o najzabawniejszym – widzieliście kiedyś Borsuka na nartach? To zapodajcie sobie na filmie jak wymiatam w Alpine Racer 2 (1997 – Namco). Powiadam wam, naprawdę rajcowna pozycja. Wkładamy nogi w wirtualne narty i za pomocą wychyleń ciała sterujemy naszym narciarzem w trakcie dosyć szalonego zjazdu. Jest moc!
Oj, Repip by pojeździł! Crazy Taxi na automacie jest lepsze niż na Dreamcaście. Obok Time Crisis 2.
CELOWNICZKI
Ojojojojoj! W tym segmencie maszyn arcade było naprawdę bogactwo! Masakra i rozpierducha w jednym plus świetne automaty z pistoletami, spluwami, wielkimi karabinami czy nawet kabinami samochodowymi z zamontowanymi w nich gnatami. Dla miłośników wszelakich strzelanin na szynach zwanych celowniczkami to był raj na Ziemi! Zacznijmy od klasyki czyli Blood Brothers – westernowy odpowiednik innego wielkiego klasyka czyli Cabala. Polecam! Podobnie jak w przypadku wyścigów – pośród strzelanek pistoletowych, królowały automaty Segi. Przede wszystkim klasyka czyli Virtua Cop oraz House of Dead w dwóch częściach. Któż nie lubi zabawić się w stróża prawa, albo pogromcę zombiaków? Obecne też było Namco ze swoją flagową serią czyli Time Crisis. Naparzamy z pistoletów i chowamy się za przeszkodami wciskając odpowiedni pedał umiejscowiony na dole automatu. Lubię to i młodsi stażem gracze pewnie też – głównie z konwersji na Playstationy i inne konsole domowe. Najlepsze trzy tytułu zostawiam na koniec.
Lucky & Wild to wspaniała zabawa dla kumpli. Kierowanie bryką plus ostrzał jednocześnie!
Po pierwsze Lucky & Wild (1993 – Namco) czyli kapitalne połączenie jazdy samochodem ze strzelaniem spluwami. I to prawdziwej jazdy, gdyż kierujemy tutaj kierownicą, a w drugiej ręce trzymamy gnata i kosimy drabów! Dodatkowo możemy zagrać we dwóch (a na upartego nawet we trzech graczy) i wtedy możemy poczuć się niczym bohaterowie najlepszych filmowych akcyjniaków w stylu Zabójczej Broni czy Tango i Casha. Kapitalny automat, szkoda tylko, że akurat rozgrywka z tego przeboju dosyć cicho nagrała nam się na filmie i chyba nie pokazaliśmy go w akcji… Jedziemy dalej! Tym razem w jeepie i strzelamy do drapieżnych dinozaurów z dwóch spluw niczym jakiś jurajski Desperado! The Jurassic Park – Lost World (1997 – Sega) to kapitalna strzelanka w parku wymyślonym przez Spielberga, z bardzo intensywną akcją, świetnym nagłośnieniem i olbrzymią kabiną naszego pojazdu, w której umiejscowiono wielki ekran. Miodzio! A na koniec przeglądu zostawiam to co kosmiczni marines lubią najbardziej! Alien 3 The Gun (1993 – Sega), który na szczęście ma mało wspólnego z dosyć spokojną trzecią częścią filmowego Obcego. W wydaniu automatowym to prawdziwa rzeźnia wszelkiego ksenomorficznego ścierwa w ilościach hurtowych! W dodatku za pomocą dwóch wielkich i ciężkich karabinów (kooperacja included, lub bawimy się w Terminatora, jak Larek na filmie), których odrzut przy pociąganiu za spust naśladuje prawdziwą broń. Ależ to było fajne! Bum, trach, pach, spalanie miotaczem, walka z twarzołapami czy królową Obcych. Pomimo, że jesteśmy wielkimi miłośnikami automatowej klasyki, to jeżeli mielibyśmy wziąć do domu tylko jeden z automatów obecnych w muzeum – byłby to Alien 3 The Gun. Dodam, że gier ze strzelaniem celownikami było tam bez liku i na pewno wiele pominąłem. Tatusiowie – bierzcie dzieciaki, wirtualne zabawy z bronią przysporzą im wiele radochy.
Larek Terminator kosi Obcych w Alien 3 The Gun. Bierzemy ten automat ze sobą do domu!
PLAYCHOICE 10
A teraz coś dla miłośników klasycznych konsol, a w szczególności NES’a, znanego w Polsce pod kryptonimem Pegasus. Co powiecie na możliwość pogrania na tej wspaniałej 8-bitowej konsoli w salonie gier? Dla mnie bomba! Taką funkcję oferuje właśnie automat Playchoice 10 od Nintendo. A w środku? Akurat w tym modelu niesamowita klasyka, dziesięć kultowych gier i dwa ekrany monitora. Pierwszy pokazuje nam instrukcję i sterowanie, na drugim toczy się rozgrywka. Dzięki temu cudeńku zagracie tutaj w: najlepszą platfórmówkę wszech czasów czyli Super Mario Bros, najlepszego run and guna w wydaniu domowym czyli Contrę, pierwszą przygodę Samus Aran czyli Metroida, a nawet wyścigi motorów Excite Bike, lub postrzelacie do kaczek w pamiętnym Duck Hunt. Odżyły niektórym wspomnienia? Powinny! Wyborny automat, szczególnie dla tych osobników, którzy na komunię zamiast zegarka dostawali Pegaza.
Playchoice 10 zawiera w sobie 10 hitów z NESa. Tutaj Contra.
PINBALLE
Każde szanujące się muzeum, tfu, co ja gadam?! Każdy szanujący się salon gier nie mógł obejść się w przeszłości bez pinballi, zwanych tradycyjnie w naszym kraju flipperami! Oj, ileż czasu i pieniędzy straciłem w swoim życiu na odbijaniu kulki… Gospodarz tego przybytku to chyba na uczelnię chodził razem ze mną, a raczej zamiast na wykłady to do knajp, w których ja się bawiłem. Po czym to wnioskuję? Wchodzę i patrzę a na sali stoi Fish Tales (1992 – Williams) – normalnie, genialnie! Mój ulubiony stół o wędkarzach. Bardzo przemyślana konstrukcja, wyważony stopień trudności, w miarę nowoczesny i grywalny, multiballe i skillshoty obecne oraz wyświetlacz graficzny także. Jakbym miał więcej czasu to bym przypomniał sobie wszystkie combosy, które można było tu robić i grałbym do rana! Debeściak. Kultowe The Addams Family (1992 – Bally Midway) to także arcydzieło pośród pinballi. Znana z filmu stylistyka, trochę grozy, trochę śmiechu i świetnie zaplanowane rampy oraz flippery. Kolejnym wielce nowatorskim stołem, który daje wiele radochy jest bez wątpienia Revenge From Mars (1992 – Williams). Stanowi on połączenie nowoczesnego pinballa z automatem arcade (raczej monitorem CRT), na którym wyświetlane są różnego rodzaju minigry, lub postacie (na przykład Marsjanie, albo latające spodki), które musimy zbijać kulą i robi to naprawdę niesamowite wrażenie! Chciałbym taki flipper w domu, a najlepiej obydwa razem z Rybimi Opowieściami. W muzeum umiejscowiono więcej stołów, z których najbardziej nieznanym dla mnie był Embryon (1981 – Bally). Widziałem go po raz pierwszy, posiadał on ciekawy design i klimat, jednakże stoły z początku lat 80-tych są naprawdę bezlitosne dla niedoświadczonego gracza. Kulki uciekają w nich jedna za drugą! Zdaję sobie sprawę, że jest to przede wszystkim muzeum automatów, ale mam nadzieję, że kącik flipperów (pinballi) jak najbardziej zostanie w nim utrzymany. Może jakiś Terminator albo Indiana Jones? Hmm…
Pinballe aka flippery muszą być w każdym salonie! Fish Tales – mój ulubiony…
INNE
Na koniec wpisu, zanim pochłonie was seans rewelacyjnego filmiku Larka, może napiszę jeszcze pokrótce o paru automatach, które wrzuciły mi uśmiech na lico. Najpierw dwie maszyny o koszykówce. Po pierwsze niesamowicie widowiskowy, wielce grywalny i czteroosobowy NBA Jam (chyba Torunament Edition) od Midwaya. Kapitalna sprawa i do tego w składach drużyn takie asy jak Charles Barkley, Chris Mullin (mój faworyt z Golden State Warriors) czy Scottie Pippen. Ociec grać? Grać, rzucać za trzy i wsadzać! Z każdej pozycji! Drugą maszyną o koszykówce był mechaniczny automat, w którym poprzez naciskanie (uderzenia) gumowej piłki wystrzeliwaliśmy ping pongi, którymi celowaliśmy w obręcze – liczone za 3, 2 lub 1 punkt. Dosyć leciwy sprzęcik, ale potrafił dać dużo radości. Nie pomnę teraz nazwy tego cudeńka, więc proszę o przypomnienie w komentarzach. Możliwe, że były tam jeszcze jakieś fajne piłki nożne, ale naprawdę przy takiej ilości sprzętów z mojej młodości, trudno mi było wszystko zapamiętać… Aha, był tu jeszcze taki duży, taneczny czy rytmiczny automat połączony z piłką nożną… Nie pytajcie mnie co to. Mało nie połamałem na nim nóg! Laski będą wywijać, że hoho!
Park Jurajski – Zaginiony Świat to wielka buda, z wielkim ekranem i dwoma spluwami. Czad!
I JAK BYŁO? WARTO?
Myślę, że przedstawiając wam tyle kultowych, wręcz niesamowicie grywalnych automatowych przebojów, jakie znalazłem w Kraków Arcade Museum – nie muszę nikogo bardziej zachęcać do odwiedzenia tego automatowego raju. Myślę, że czterdziestolatkowie i trochę młodsi wiekiem retro gracze już pewnie pakują prowiant do plecaka, rodzinę do samochodu i wyruszają do Krakowa! Nie dziwię się – większego salonu gier w Polsce nie znajdziecie… Młodszych czytelników niech najbardziej zachęci do podroży – możliwość obcowania z prawdziwymi ikonami elektronicznej rozrywki, które są tam dostępne na wyciągnięcie ręki, głównie w swoich prawdziwych obudowach. To jest historia przez duże H. Bez niej – nie byłoby dzisiaj tych wszystkich wypasionych konsol pod telewizorami, czy najnowocześniejszych gier. Często i gęsto to właśnie automaty arcade były kamieniami milowymi pod względem możliwości technicznych, a także wyznaczały nowe standardy. Dzięki automatom arcade – rodziły się nowe gatunki i podgatunki gier. Zawarte w muzeum klasyczne, niekiedy przełomowe tytuły zapewnią rozrywkę ojcu, matce czy nawet dziadkowi. Nowocześniejsze sprzęty wyposażone w pistolety, kierownice, samochodowe siedziska czy wielkie motory – spowodują, że wasze pociechy nie będą chciały stamtąd wyjść. Zresztą, ja was już dłużej zanudzać nie będę, obejrzyjcie sobie w akcji całe muzeum na poniższym filmie i sami zdecydujcie, czy chcecie tam być. Biorąc pod uwagę fakt, że Kraków Arcade Museum cały czas pozyskuje nowe kapitalne budy z grami i ma plany rozwoju – ode mnie i od mojego kompana Larka – medal jakości!
ArSoft CORPORATION i Retro Na Gazie prezentują:
Gramy Na Gazie – Relacja i Wywiad z Kraków Arcade Museum
JAKIE MUZEUM? TO NAJWIĘKSZY SALON GIER W POLSCE!
DLA STARSZYCH – WEHIKUŁ CZASU DO MŁODOŚCI.
DLA DZIECIAKÓW – MASA RADOCHY!
Macie na koniec jeszcze zdjęcie z jazdy na motorze. Manx TT Superbike od Segi.
PS1. Nie jest to żadna reklama tego przybytku i z właścicielem muzeum / salonu gier – nie łączą mnie żadne więzi, ani nawet nie chodzimy na ryby, ani nie gramy na flipperach… Po prostu wychowałem się na automatach arcade.
PS2. Zdjęcia do wpisu pochodzą głównie ze strony facebookowej Krakow Arcade Museum oraz z telefonu Borsuka i zostały użyte za pozwoleniem. Screeny z gier pochodzą głównie z International Arcade Museum.
PS3. Ostatnio mieliśmy awarię naszej strony – przepraszamy!