Dzisiaj zapraszam was na pieszczoty z Przyjaciółką, czyli prezentację moich ulubionych gier wszech czasów – tym razem na wspaniały komputer jakim była i jest Amiga! Królowa polskich domostw w końcówce lat 80-tych oraz pierwszej połowie 90-tych i jednocześnie synonim najlepszej domowej maszyny do gier w naszym kraju przed czasami Plejstejszyna Pierwszego. Randki z Amigą (po hiszpańsku Przyjaciółka) to moim skromnym zdaniem najlepszy okres mojego żywota. I nawet nie chodzi o sam komputer i granie, a prędzej o fakt wiecie, rozumiecie, bycia nastolatkiem! Pierwsze miłości, pocałunki, jabcoki w parku wypite, imprezy do rana, przygody w grach na Amigę, czyli w sumie beztroskie życie ucznia szkoły średniej… To właśnie na Przyjaciółce toczyłem najbardziej zacięte boje z najeźdźcami z kosmosu oraz najlepszym znanym mi kierowcą: Uciekającymi mi Zawsze Mistrzem Kierownicy zwanym gdzieniegdzie kuzynem Gałasem… To tutaj skakałem po platformach różnymi słodziutkimi zwierzakami, jaskiniowcami, heroicznymi mięśniakami, albo zakutymi w kosmiczne skafandry komandosami. Wybiegałem na wirtualne murawy w najlepszych piłkarskich turniejach, bawiłem się w menadżera i trenera komputerowych piłkarzy, a nawet latałem Michaelem Jordanem nad parkietem… Przeżywałem świetne przygody godne niezapomnianych powieści sci-fi, by po chwili poodbijać kulkę na najlepszych pinballach do rytmu skocznych muzyczek. To tutaj liznąłem pierwszych gier strategicznych, zawitałem na piaszczystą planetę zwaną Diuna, czy polowałem na UFoki swoim świetnie wyposażonym oddziałem marines. A jak mi się znudziło to wyrywałem kumplom kręgosłupy w Mortal Kombat…
Klasyczna Pięćseta to była moja pierwsza Przyjaciółka. Identyczne pudło, myszka i modulator (pod zasilaczem) wylądowały na moim biurku. Cudnie!
Tak! Amiga spośród wszystkich sprzętów do grania dostarczyła mi najwięcej, najbardziej różnorodnej rozrywki. Na niej ukończyłem najwięcej gier na jednej “blaszce” i w końcu doświadczyłem jakości podobnej do tej jaką spotykałem wcześniej na automatach arcade. Zdecydowanie jest to mój ulubiony sprzęt do gier, jakim kiedykolwiek dysponowałem i drugi w hierarchii ulubiony komputer. Pierwszym, wiadomo, jest po dziś dzień moja ukochana Mała Ataryna, a tuż za nią poczciwina Amiga. Oczywiście Przyjaciółka miała swoje wady co powodowało, że młodszym graczom może wydawać się trochę ograniczona. Głównymi była mała pojemność nośników danych, czyli 3 i pół calowych dyskietek o pojemności do 880 KB i myślę, że gdyby gry na Amigę wydawane były na kartridżach (jak na konsole 16-bit) doświadczylibyśmy w tej dziedzinie jeszcze lepszej jakości. Jednak nie ma co płakać, dzięki temu każdy Amigowiec dysponował potężną biblioteką gier i z pewnością nigdy się nie nudził… Drugą największą wadą był standard dżoja tylko z jednym fire (nieraz jednak znajdowaliśmy w nowszych grach opcje wykorzystania dwóch), co powodowało, że sterowanie w niektórych tytułach wymagało najpierw trochę praktyki. Jednakże zanim zaczniecie mi tutaj przedstawiać wyższość SNES’a czy Megadrive nad Przyjaciółką to musicie wiedzieć, że Amiga to sprzęt zakorzeniony w 1985 roku (premiera Amigi 1000), a 16-bitowe konsole pojawiły się dopiero pod koniec lat 80-tych lub na początku 90-tych. Weźcie to pod uwagę i wtedy podobnie do mnie zachwycicie się nowatorskością konstrukcji zwanej Przyjaciółką i zrozumiecie jakim była szałem pał, kiedy pojawiła się na rynku domowych komputerów, który był opanowany przez 8-bitowce. Niesamowite wrażenie robiły możliwości nowego sprzętu ze stajni Commodore, ta rozdzielczość, te barwy, ten ultra płynny scrolling! No i przede wszystkim wspaniała muzyka stereo (wtedy nowość!), która do tej pory brzmi kapitalnie i moim zdaniem najlepiej spośród wszystkich 16-bitowych maszyn do grania.
Amiga 1200 wyposażona w układ graficzny AGA to było kiedyś moje marzenie… To chyba własność Rentona.
W tym odcinku mojego monumentalnego cyklu o moich ulubionych szpilach skupimy się na Amidze 500 i 1200 (1992 rok), której osobiście nigdy nie posiadałem, lecz zagrywałem się na niej u mojego kumpla Michała. Chociaż musicie wiedzieć, że ja gry z tych systemów ogrywam dzisiaj na konsolowej Amidze CD32 wyposażonej w składanki przebojów z młodszych sióstr. Co prawda CD32 była raczej niewypałem, ale dzięki tym kompilacjom pozwala mi na odbycie nostalgicznej podróży do mojej młodości i chwała jej za to. W poprzednim odcinku tej największej TOPki wszechświata i okolic przeczytaliście o moich ulubionych przebojach na Commodore 64, w drugiej na mój ukochany komputerek – czyli Atari XL/XE. Zaś w pierwszej części tej wyliczanki zapoznałem was z debeściakami z Salonów Gier. Teraz na scenę wkracza Amiga, a to jeszcze nie koniec! Więc proszę o zapięcie pasów bezpieczeństwa, uruchamiamy wehikuł czasu! Jebudu!
JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?
Musicie wiedzieć, że katalizatorem zakupu przeze mnie Amigi było… Atari 520 ST! Czyli 16-bitowa Ataryna będąca największym rynkowym rywalem Przyjaciółki! Jak to się stało? Z przyjacielem Michałem wybrałem się w odwiedziny do mojego kolegi Grzegorza zwanego Legionem, który zaprezentował mi w akcji ten fajowy komputer, przywieziony prosto z Niemiec! Był to pierwszy 16-bitowy sprzęt na mojej dzielni więc wypadało odwiedzić Legiona i jego super wypasioną, zupełnie nieznaną mi maszynę. Kiedy zobaczyłem co potrafi nowa potężna Ataryna dłuuugo szukałem mojej szczęki na ziemi, zaś mój kumpel Michał rozpierdolił się po całej podłodze na cząstki i musiałem składać go do kupy zmiotką i szufelką… Ależ to był przeskok jakościowy w porównaniu do 8-bitowych Atari i Commodore, czyli sprzętów, którymi wtedy dysponowaliśmy… Wysoka rozdzielczość (w porównaniu do 8-bitowców), piękna paleta barw, dźwięk, który kasował wszystko co wydawał z siebie wcześniej zarówno SID jak i Pokey. A te gry? Mamma mia!!! Targhan, Sir Fred, Metal Mutant oraz inne tytuły, których teraz nie pamiętam uświadomiły mi jedno. Borsuuuczku to jest pieprzony przełom!
A co tu robi Atari 520 ST? Dzięki ujrzeniu go w akcji zakupiłem Amigę 500! Takie było słabe? Nie, takie fajne!
Niestety tego ST-ka nie dało się wtedy zbytnio kupić w polskich sklepach, gdyż panoszyła się tam jakaś egzotyczna wówczas Amiga! Co to w ogóle było? Jakaś hiszpańska przyjaciółka, czy prostytutka? Ale od czego była wtedy zachodnia prasa! Ostatnie kieszonkowe wydałem na zakup numeru magazynu Amiga Action z Mythem na okładce i dwoma dyskietkami demo. Oczywiście głównie w celach informacyjnych, żeby sprawdzić, czy ten sprzęcik to czasem nie jest jakaś dobra alternatywa dla ST? Otwieram i patrzę na screeny z Mytha, tytuł gry miesiąca i ocenę 96% i ZWARIOWAŁEM! Patrzę na podsumowania gatunkowe (wykaz najlepszych gier w danym gatunku na końcu czasopisma), a tu gier od zajebania (za przeproszeniem) i jeszcze trochę! Praktycznie wszystkie hity z Dużego Atari są dostępne na Amidze i w cholerę więcej zupełnie nieznanych mi tytułów! Screeny z Gods, Leandera, czy WolfChild uruchomiły moją wyobraźnię, która poszybowała poza Drogę Mleczną…
Moja obecna Amiga CD32, która za pomocą fachowych składanek zamienia się w Amigę 500 i 1200!
Michał też to ogarniał wtedy ze mną i zauroczony mi mówi – W Dynamicu (sklep komputerowy) stoi Amiga, gry przegrywają i sprawdzają czy działają! No to wbijamy tam prosto po szkole i KONSTERNACJA! Pięć bitych godzin oglądamy z przyjacielem przepiękne równoległe światy na Amidze 500! Następnego dnia znowu. Następnego jeszcze raz… Prawie nas siłą stamtąd wyganiali! I do tego ta muzyka stereo lecąca przez wieże! Masakra, czy masakracja to się zwie, nie wiem jestem starszej daty… Amigę w głowie miałem wszędzie! Szkoła, sen, obiad, piłka z kumplami – wszędzie Przyjaciółka! To musiał być rok 1991 czy 92 skoro powyższe tytuły miały już swoje premiery. Na szczęście rodzice zauważyli chorobę i poratowali. I w ten sposób A500 z 1MB i od razu z trzema grami: Gods, Hudson Hawk i Tokim zagościła pod moją strzechą. Był to jeden z najlepszych okresów w historii mojego hobby. Takiej ilości wspaniałych tytułów połączonych chyba z najlepszym okresem w życiu jakim jest dorastanie i związane z nim przyjemności – później już nie doświadczyłem. Teraz jak sięgam pamięcią to właśnie od Amigi także zacząłem mój powrót do retro! Witaj w domu Przyjaciółko – trochę cię nie było! Jako, że sam jestem już innym człowiekiem – baba, praca i własny kąt – musimy coś zmienić w naszym związku? Może po prostu po latach kupię cię w nowszym modelu? Takim łatwiejszym w obsłudze oraz bez szpary (stacja dysków), co by kobieta zazdrosna nie była? I tym oto sposobem moja najlepsza przyjaciółka Amiga – tym razem w wersji CD32 znowu dostarcza mi towarzystwa jak to drzewiej bywało. Pięknie, no nie?
RŻNĄĆ AŻ BRAKNIE PRĄDU W GNIAZDKU!
SYLWETKA: GAŁAS (CZĘŚĆ III)
Mój kuzyn Krzysiek (aka Gałas) najlepszy wówczas przyjaciel, który towarzyszył mi w młodości w większości wirtualnych przygód zarówno na Atari, Commodore 64, jak i Amidze. W rzeczywistych zabawach także, ale nie o tym ten wpis… Możliwe, że macie już dosyć moich wspominek o nim, ale ja wręcz przeciwnie! Ciągle mi mało, gdyż tak cudne było wówczas nasze dzieciństwo, a w szczególności wszelkie wakacje, święta, czy ferie. Wszystkie spędzaliśmy razem! Granie na Amidze to była chyba kulminacja naszych zmagań, rywalizacji oraz wspólnego, kooperacyjnego pokonywania niebezpieczeństw. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie mieliśmy takiej frajdy z obcowania z jakimkolwiek sprzętem do grania i trzeba przyznać uczciwie – na Amidze potrafiliśmy młócić od rana do wieczora. Jak to mówi Gałas – aż brakło prądu w gniazdku, czyli wkurzony Tadeusz (mój ojciec) wyłączył w końcu korki… Naszą główną rozrywką byłą rywalizacja we wszelkie gry samochodowe, zarówno te pseudotrójwymiarowe, z bryką ukazaną zza tylnego zderzaka, jak i te z widokiem z lotu ptaka. Zaczęło się od Trylogii Lotusa, a w szczególności od trzeciej części, która była najbardziej rozbudowana i miała najwięcej trybów zabawy. Powiem szczerze, że Gałas, wielki miłośnik motoryzacji, gdy zobaczył intro do Lotusa III, kiedy samochód wjeżdża w nasz ekran i usłyszał rozbrzmiewającą muzykę – to zbladł! A później kiedy zaczęliśmy grać na podzielonym ekranie? Radocha na 102 fajerki! Pamiętam nasze zmagania w Super Cars II, czyli wyścigi z widokiem z góry, gdzie oprócz umiejętnej jazdy równie ważne było niszczenie przeciwnika i złomowanie jego bryki rakietami. Wybornie! Wyścigi po biurku, w ogrodzie, albo w wannie w Micro Machines lub arcytrudne zmagania w All Terrain Racing. Jednak najwięcej czasu spędziliśmy na pojedynkach w znakomitych, trójwymiarowych Skidmarksach i Super Skidmarksach! Kroił mnie w nich Gałas niemiłosiernie, ale nie ukrywajmy, ten racer był kapitalny i ja nawet zajmując drugie miejsca w wyścigach bawiłem się przednio! Furorę robiły wówczas także gry kooperacyjne, szczególnie chodzone strzelanki czyli run and guny. Niezapomniana wspólna wyprawa zakończona sukcesem w Chaos Engine, albo eksterminacja krwiożerczych obcych w kilku częściach Alien Breed (dwójkę udało nam się przejść!), czy bardzo trudne zmagania w rambopodobnych klimatach w niejakim WarZone. Wszelkie shmupy z opcją dla dwóch graczy także były dla nas błogosławieństwem, każde flippery, albo Sensible Golf, który w sposób jajcarski przedstawiał ten nudny sport.
Lotusy to były najlepsze wyścigi na Amigę. Tutaj plakat z drugiej części.
Gałas okazał się także bardzo pojętnym uczniem w Sensible World of Soccer, gdyż musicie wiedzieć, że były to czasy wielkich, osiedlowych, całonocnych turniejów w tą najlepszą piłkę kopaną. Ja byłem jednym z najlepszych wyjadaczy na osiedlu i musiałem bywać na takich imprezach organizowanych przez moich największych rywali pokroju Marchewy, Trolla czy Cera. Kuzyna oczywiście brałem ze sobą i żeby nie był jedynie dostarczycielem punktów, to najpierw podszkoliłem go odpowiednio. Powiem szczerze, że byłem z niego dumny kiedy ogrywał jakichś cieniasów, czy kradł punkty mistrzom. Szczególnie dobrze zapamiętałem jeden championat, który wygrałem dzięki ofiarnej grze Gałasa! Pewny siebie Trollu (jego sylwetkę znajdziecie we wpisie o Atari) miał sześć punktów przewagi nade mną w tabeli i pozostały mu do rozegrania tylko dwa mecze. Ze mną i właśnie z Gałasem. Oczywiście zaczął świętować i cieszyć się jak głupi (nick zobowiązuje), bo przecież mecz pomiędzy nami może spokojnie przegrać, a i tak zwycięży młócąc dupę świeżakowi Krzyśkowi! Ja zrezygnowany rzucałem już nawet mięsem, kiedy Gałas przystąpił do meczycha z Trollem. Nie wiem jak Krzychu to zrobił, musiał spiąć bardzo mocno poślady, bo nagle patrze a tu jebudu! Precyzyjna podkrętka wylądowała w bramce Trolla! Konsternejszyn! Przez następne 80 minut miał miejsce skomasowany atak piłkarzy Trolla na bramkę Gałasa i niesamowita obrona Częstochowy w wykonaniu mojego kuzyna. Ależ to były emocje, gdyż każdy kibicował wiadomo Krzyśkowi, jak to w starciu nowicjusza z faworytem. Bramkarz latał pomiędzy słupkami niczym Superman, obrońcy jeździli dupą na murawie i mecz zakończył się fartownym zwycięstwem mojego kuzyna! Trollu czerwony jak burak i spocony jak świnia! Do meczu ze mną przystąpił zupełnie zaskoczony, jeszcze niedowierzający i rozpamiętujący poprzednią porażkę. Rozstrzelałem go wtedy jak rzadko – 4 do 1 i w uściskach Gałasa wygrałem cały turniej! Jeżeli dobrze pamiętam to chyba wtedy wielki dżoj Trolla, czyli pomarańczowy QuickJoy Megastar wyleciał przez okno z dziewiątego piętra. Dobrze, że nikt nim nie dostał…
Siostra Gałasa – Kasia gra na Amidze w Pinball Fantasies. Dzięki za zdjęcie! 1996 rok.
Amiga dostarczała radości nie tylko mnie i Gałasowi, ale także mojej mamuśce Krystynie, która na niej zaliczyła takie logiczne hity jak Dyna Blaster, Dimo’s Quest, X-It, czy gromiła wszelkich wirtualnych przeciwników (i nie tylko, bo swojego brata Kazika, ojca Gałasa także) w świetnej symulacji bilarda zatytułowanej Arcade Pool. Legendarne flippery czyli Pinball Dreams i Fantasies dostarczały zaś frajdy wszelkim kobietom, które przewijały się przez mój pokój, w którym stała Amiga. W szczególności kuzynce Kasi (siostrze Gałasa), którą pozdrawiam, gdyż zachęcona lekturą ostatniego mojego wpisu – przesłała mi wiele fikuśnych zdjęć z tamtych czasów! Na jednym z nich znalazłem nawet Kaśkę grająca właśnie w Pinball Fantasies, a jej ulubionym stołem był Party Land ze skoczną, cyrkową muzyczką! Wrzucę wam to zdjecię, żebyście zobaczyli jakim wielkim (dosłownie) komputerem była Amiga!
Na koniec wspominek o Gałasie muszę napisać wam jeszcze o jednej zabawnej sytuacji. W pewne wakacje, których pierwszy miesiąc spędziliśmy u mnie, trochę wkurzyliśmy naszych rodziców, gdyż Amiga praktycznie nie stygła. Dostaliśmy od nich ultimatum, że na drugi miesiąc kanikuł jedziemy do Gałasa, ale bez Przyjaciółki! Bo ciągle ino gramy i gramy, a nawet na dwór nie wychodzimy, buhehehe! Bez Amigi na wakacje, jak to tak? Zbyt gruuuuby to był szajs! Siedliśmy z Gałasem i obmyśliliśmy plan jak tu przemycić Przyjaciółkę, żeby rodzice się nie skapnęli! Wyselekcjonowaliśmy starannie pięćdziesiąt dyskietek z naszymi najulubieńszymi hitami i wsadziliśmy na dno torby z ciuchami. Jednakże Amiga to była wieeeelka kobyła, jak tu ją ukryć? Z ratunkiem przyszedł nam mój największy sweter (wiesz mamo, jakby było zimno), w który owinęliśmy komputer i także ukryliśmy na dnie gargantuicznej torby. Cicho sza, jedziemy! Gęby nam się radowały, kiedy siedzieliśmy w pociągu i nikt nie zorientował się w naszym przemycie! A na miejscu? Rozmowa naszych mam przez telefon: – Wiesz, rozpakowali się i cały dzień siedzą w domu, więc chcę ich wygonić na dwór, żeby w piłkę pograli czy coś… I kurczę wpadam do pokoju i co widzę? Te gnojki potajemnie przytargały ze sobą Amigę i rżną od rana do wieczora! Normalnie ręce mi opadły. Niereformowalni! – Buhahaha! My też was kochamy nasze mamuśki, no i naszą Przyjaciółkę Amigę! No to co Gałas? Rżniemy do rana? – Aż braknie prądu w gniazdku!
Moja dzisiejsza kolekcja gier na Amigę. Kupuje tylko wydania CD, żeby poszły na ACD32.
GRY
Dobra Panie i Panowie, przejdźmy do moich ulubionych gier, gdyż podskórnie wyczuwam, że ten wpis będzie jeszcze dłuższy niż moloch, którego wyplułem o Commodore 64! Znowu przeze mnie spóźnicie się do roboty, albo zapomnicie o niedzielnym rosole…
ALIEN BREED II: THE HORROR CONTINUES (Team 17 – 1993). Druga cześć jednej z flagowych serii tego kultowego wydawcy dostarczyła masę frajdy! Przypomnijmy – Alien Breed to labiryntowy run and gun z widokiem z góry, w którym dwójką kosmicznych marines chodzimy po futurystycznych kompleksach i tępimy przebrzydłych Obcych. Tak, dobrze czytacie – Obcych wzorowanych na filmowym Obcym! Wiecie wtedy nikt się licencją nie przejmował. Sequel dostarczył kilkanaście etapów, plansze na zewnątrz (nieobecne w pierwowzorze), większych bosssów, bardziej zróżnicowane potwory oraz czterech herosów do wyboru. W tym dwóch kosmitów! Z kuzynem Gałasem przeszliśmy całe. Jednakże odkryliśmy wadę gry: do ostatniego poziomu nie dało się wejść we dwóch naraz, gdyż przejście było zbyt wąskie. Musieliśmy włączyć jeszcze raz, uruchomić grę dla pojedynczego wojaka, wpisać kod do przedostatniego etapu, przejść go w pojedynkę i samemu załatwić Królową Obcych. Szkoda! Możliwe, że tylko nasza wersja była tak spierniczona…
ALIEN BREED: TOWER ASSAULT (Team 17 – 1994). Ostatnia dwuwymiarowa część sagi po prostu pozamiatała na rynku. Tym razem oddano do eksploracji graczy gargantuiczną bazę (55 poziomów!), wraz z jej okolicami i na dodatek umożliwiono jej zwiedzanie w dowolnej kolejności! Czego my tutaj nie znajdziemy? Etapy w nocy, pomieszczenia z awarią reaktora jądrowego i zwiększoną radioaktywnością, plansze z włączoną autodestrukcją (zaminowane czy coś) – naprawdę emocji w trakcie wędrówki nikomu tutaj nie zabraknie! Możemy spotkać także ocalałych kolonistów, którym należy pomóc. Bossowie oczywiście są tu obecni oraz mocno wyżyłowany poziom trudności charakterystyczny dla produkcji tej firmy. Hardcorowe opus magnum serii Alien Breed.
Inny Świat zapisał się trwale w pamięci graczy jako jedna z najbardziej klimatycznych przygód.
ANOTHER WORLD (US Gold/ Delphine Software – 1991). Niezapomniana wektorowa przygoda w Innym Świecie. Widok z boku, dużo elementów platformowych, a także pojedynki na broń palną z tubylcami. Ucieczki przed drapieżnikami, pływanie w podziemnych jaskiniach zalanych wodą, czy rozwiązywanie zagadek. Bardzo filmowa narracja oraz zróżnicowana rozgrywka powodowały, że Another World stał się kultową produkcją dla wszystkich graczy wychowanych w tamtych latach. Wyborne i mocno klimatyczne intro wprowadzające do rozgrywki! Gra doczekała się także kontynuacji nazwanej Heart of the Alien, która niestety ominęła Przyjaciółkę i wyszła na Segę Megadrive CD. Niedawno wydano remaster z okazji bodajże 25 lecia gry, dostępny nawet na PS4 i PS3.
APIDYA (Play Byte/Kaiko – 1992). Najlepszy shmup na Amigę (moim zdaniem), będący jednocześnie tytułem ekskluzywnym. Bardzo oryginalne podejście do tematu, gdyż w tej horyzontalnej strzelance działamy w mikro skali. Wcielamy się w pszczołę i walczymy z najróżniejszymi zajadłymi insektami oraz zwierzętami. Osy, pasikoniki, krety, węgorze, modliszki, lalka opanowana przez insekty (fuj!). Dopiero w późniejszych etapach likwidujemy różnego rodzaju mini roboty oraz mechaniczne stwory. System uzbrojenia znany z Gradiusa, multum ciekawych bossów i subbossów. Grafika to majstersztyk i robactwo oraz zwierzyniec wyglądają jak żywe, zaś muzyka to orgia dla naszych uszu. Skomponował ją geniusz Chris Huesbeck! Mój kumpel Ceru przechodził całe na jednej blaszce, ja wymiękałem pod koniec.
SYLWETKA CERU (CZĘŚĆ II)
Mój kumpel z liceum o ksywie Ceru, o którym mogliście poczytać we wpisie o Commodore stał się także posiadaczem Amigi i namiętnym wyznawcą kultu Przyjaciółki oraz Sensible Soccer. Trzeba przyznać, że należał do grona moich najgroźniejszych rywali w SWOSA i gdy pojedynkowaliśmy się to spadało napięcie prądu w całym Sosno City. Zacznijmy jednak od początku, od momentu kiedy Ceru zobaczył po raz pierwszy Przyjaciółkę w akcji, kiedy jeszcze sam posiadał C64. Oczywiście miało to miejsce u mnie, po kryjomu, kiedy nie było rodziców, gdyż mój surowy ojciec nie znał go jeszcze, a tolerował tylko moich długoletnich kumpli. Nieważne. Ważne jest, że Ceru ukradkiem czekał na klatce schodowej, aż moi rodzice wyjdą, po czym władował mi się na chatę. Kiedy włączyłem mu sławetne demo z Shadow of The Best II, kiedy wielki smok porywa płaczące dziecko – było po chłopie! Musiałem zeskrobywać go z podłogi, tak go to sponiewierało! Dobiłem go koszykówką o nazwie TV Sport’s Basketball, gdyż był wielkim miłośnikiem NBA. W sumie to dzięki niemu nauczyłem się nieźle grać w kosza w realu, dzięki stary, ale wróćmy do Amigi. Kiedy zobaczył komentatora telewizyjnego, prezentację koszykarskiej areny zmagań, czołówkę gry, a później rozgrywkę z tej zacnej produkcji – normalnie widziałem jak jego oczy płoną żądzą posiadania Amigi! – Nie wierzę stary! Gościu rzuca z odchylenia, albo nawet hakiem? A jakie wsady! normalnie Jordan byłby dumny! Ja pierniczę, jak oni ładnie dłonie układają do rzutów za trzy! I statystyki posiadają? Są tu pełne składy drużyn? Można je jeszcze edytować? No co ty gadasz! Cieszyłem się, że Amiga zrobiła tak wielkie wrażenie na moim kumplu, co nie dziwne jeżeli porówna się oprawę audio/video jej gier do tytułów z ery z 8-bitów. Ostatnio Rafał nawet opisał mi w SMSie jak się wtedy czuł: – Zdechłem i byłem na łopatkach! Po tym fakcie szybko wszedł w posiadanie Amigi 500 i razem często młóciliśmy w rożne fajowe szpile, albo prześcigaliśmy się, który z nas szybciej je przejdzie bez kontynuacji. Fenomenalny gracz, który miał na rozkładzie Apidyę, zaś w SWIV dochodził do ostatniego bossa! Pozdrawiam wariata, z którym przeżyłem wiele niesamowitych przygód (także w realu) i przedstawiam jego topkę amigowych debeściaków.
Mój kumpel Ceru przechodził na jednej blaszce tego przepięknego i trudnego shmupa! Niezły kozak.
LISTA PRZEBOJÓW CERA:
1.Sensible World of Soccer (bezapelacyjnie, kilkanaście rozwalonych dżojów!), 2.Superfrog, 3.Toki, 4.Traps’n Treasures, 5.Lionheart, 6.Apidya, 7.Darkseed, 8.Pinball Dreams, 9.Flashback, 10.Another World. Na koniec prezentacji jego sylwetki dodam, że ostatnio poniekąd dzięki mojemu artykułowi o C64 oraz filmom Gramy na Gazie złapał straszliwą, nostalgiczną zajawkę na granie w gry ze swojej młodości. Super! Tak trzymać Panie Prezesie!
ARCADE POOL (Team17/Antitesi – 1994). Najlepszy i najbardziej przyjazny bilard w historii elektronicznej rozrywki. I wcale nie żartuję! Widok z góry, prosta i intuicyjna obsługa za pomocą myszki, wyborna animacja kul, świetne odgłosy dźwiękowe zderzania się naszych bil, a także przyjemna muzyczka żywcem wyciągnięta z jakiejś knajpy… Do wyboru najróżniejsze odmiany bilarda (ósemka, dziewiątka, speed pool) oraz najfajniejszy tryb – możliwość uczestniczenia w mistrzostwach wraz z innymi graczami (żywymi lub komputerowymi o rożnym AI). W tego bilarda grał każdy, nawet osoby nie interesujące się tą dyscypliną, takie jak mamuśka Kryśka i wujek Kazik. Niech to posłuży za najlepszą rekomendację.
BANSHEE (Core Design – 1994). Wydana tylko na Amigi z kościami AGA (1200/CD32) strzelanina pionowa osadzona w steampunkowym świecie. Kapitalna oprawa graficzna, bardzo metaliczna, nawiązująca do do wspomnianego steampunku, olbrzymi bossowie, a także możliwość kooperacji. Ciekawy system uzbrojenia wymagający od pilota, aby strzelał do power upów i zmieniał ich rodzaje. Rozgrywka przypominająca trochę automatowe Strikers, ale z bardziej spokojną, klasyczną akcją. Dla niektórych zbyt monotonną, ale mi się podobało fest.
BATTLE SQUADRON (Innerprise/Cope-com). Ten jednodyskietkowy, mały shmup pionowy zaskoczył mnie zupełnie w młodości swoją jakością godną automatów arcade i okazał się niemałym hitem, który był pierwszą strzelanką jaką ukończyłem na Amidze (oczywiście na jednej blaszce). Bardzo kolorowy graficznie, utrzymany w klimacie hard science fiction, wyposażony w system power’upów zbliżony do znanego z Raidena (czyli zbieranie broni tego samego koloru wzmacnia jej siłę ognia). Różnorodne krajobrazy mijane w trakcie lotu (miasta, wąwozy), możliwość wlotu do wnętrza planety (wtedy odmienne plansze), bardzo dobra ścieżka dźwiękowa oraz możliwość kooperacji. Cichy hit! Gałas świadkiem jak kończyłem! Normalnie nie wierzył.
Benefactor – mały, wielki bohater w świecie lemmingopodobnych stworów. To było świeże i cholernie dobre!
BENEFACTOR (Psygnosis/Digital Illusions – 1994). Wybitna gra logiczno – platformowa, w której maciupkim bohaterem musimy uratować lemmingopodobne istoty. Skaczemy po platformach, zapadniach, unikamy wielkich potworów, przełączamy przełączniki, wspinamy się po drabinach, zbieramy klucze i uwalniamy z pułapek naszych malutkich towarzyszy. Niestety nie wszyscy z nich są rozgarnięci, więc niejednokrotnie musimy pomóc tym delikwentom uciec z etapu, bierzemy więc takich gagatków pod pachę, czy przerzucamy przez przepaście. Wszystko pięknie przedstawione w mikro skali. Wiece oryginalna rozgrywka!
CADAVER (Renegade/Bitmap Brothers – 1990). Najbardziej tajemnicza gra na świecie będąca jednym z najlepszych przedstawicieli wszelkich gier izometrycznych opartych na zagadkach. Nasz heros, dziarski krasnolud wyrusza do magicznej twierdzy oczywiście za sławą, skarbami i możliwe, że jakąś baryłką piwa… To co tam zastaje przerasta jego oczekiwania, no i oczekiwania gracza… Z potworami, które tu mieszkają jeszcze sobie jakoś radzi, powala je kamieniami, albo niszczy czarami zaklętymi w znaleźnych scrollach. Jednakże arcytrudnych zagadek, polegających na kojarzeniu faktów, naciskaniu przycisków, wybieraniu właściwych dróg, czy rozwiązywaniu lakonicznych rebusów zawartych w księgach – nigdy nie uda mu się pokonać! Przynajmniej mnie się to nigdy nie udało. Klimat jednak ta wyprawa ma wyborny i grafikę kunsztowną.
CANNON FODDER (Virgin/Sensible Software – 1993). War never been so much fun! Dokładnie. Wojna nigdy nie była taka zabawna. Szczególnie w tej nowatorskiej strzelance taktycznej o mocno antywojennym przesłaniu. Za pomocą myszki sterujemy oddziałem żołnierzy, jeden przycisk to wytyczenie drogi marszu naszej bandy zuchów, drugi to strzelanie w kierunku wskazanym przez celownik. Dodatkowo możemy rzucać granatami, czy wejść w posiadanie wyrzutni rakiet. Musimy oczyścić planszę z wojaków przeciwnika wtedy awansujemy na kolejne pole bitwy. Po pewnym czasie naszą bazę wypadową zdobi las krzyży… Piękna piosenka tytułowa i świetna grywalność to główne cechy tego oryginalnego przeboju. Sequel? Zbyt trudny i nie taki zabawny, chociaż pojawiają się w nim UFOki.
Ekipa naszych psubratów z Chaos Engine dawała radę każdemu potwornemu ścierwu!
CHAOS ENGINE, THE (Renegade/Bitmap Brothers – 1993). Moim skromnym zdaniem, była to jedna z najlepszych strzelanin chodzonych z widokiem z góry i obok serii Alien Breed dała mi najwięcej radości. Świetna, charakterystyczna dla twórców (Bitmapowych Braci) grafika, dobra muzyka, rozwój postaci i co najważniejsze kanapowa kooperacja – to był największe atuty tego przeboju. Do dziś z łezką w oku wspominam przygody Oddziału Straceńców walczących z koszmarami przywołanymi przez tytułową maszynę i pamiętne wakacje, kiedy to z kuzynem Gałasem katowaliśmy ten przebój do upadłego. Sequel? Dajcie spokój… Na naszej witrynie znajdziecie już recenzję tego przeboju.
CHAMPIONSHIP MANAGER (Domark – 1992). Menadżer piłkarski. Najlepszy, najbardziej rozbudowany, z prawdziwymi nazwiskami, wielce grywalny, czasożerny. Co ja gadam, to czasowpierdalacz pierwszej wody! Nawet sobie wtedy nie zdawałem sprawy, że wpadłem w sidła poważnego nałogu. A może i choroby, która była przez twórców aktualizowana rok w rok. Na Amidze objawy były jeszcze dosyć skromne, zaś o kulminacji tego nowotworu, który pożera czas przeznaczony na jakiekolwiek inne aktywności poczytacie we wpisie dotyczącym moich ulubionych gier na PC. Świetna gra, której jednak mam już dosyć… W managery nie gram już z 10 lat i dobrze mi z tym!
DARKSEED (Cyberdreams – 1993). Klimatyczna przygodówka point’n click w klimacie horroru scifi. Prawdziwie koszmarną i psychodeliczną przygodę przeżywa niejaki Mike Dawson, utalentowany pisarz, który kupując swoją nową posiadłość w miasteczku Woodland Hills nie przypuszczał pewnie, że otworzy bramę do innego świata i przeżyje najbardziej przerażające chwile swojego żywota… Ból głowy następnego dnia prędzej wskazywałby na mocno zakrapianą parapetówkę, niż na embriona kosmitów wszczepionego w jego głowę… Żyjące lustro okazuje się portalem do równoległego wszechświata, zwanego Mrocznym Światem i rządzonego przez wrogo nastawioną ludzkości rasę Pradawnych. Sztuczne ciało w głowie bohatera nie jest tylko jego wymysłem, lecz prawdziwym Mrocznym Nasieniem, które po wykluciu zniszczy całą ludzkość. Jedyna nadzieja dla Mike’a to tajemniczy Strażnik Zwojów, jedyny przyjaźnie nastawiony przedstawiciel obcej rasy… W 1995 roku ukazał się równie dobry i zagmatwany sequel na komputery PC, który też polecam.
Mniej znany shmup Disposable Hero od Gremlin Graphics rozpalał mnie do czerwoności!
DISPOSABLE HERO (Gremlin Graphics/Euphoria – 1993). Drugi mój ulubiony shmup poziomy, tuż po opisywanej wyżej Apidii jest grą dosyć nieznaną na amigowym poletku. Wszyscy kojarzą Project X, albo R-Type, jednakże jakiegoś Jednorazowego Bohatera nikt! A szkoda, bo to wielce klimatyczna, mroczna strzelanka, w której odwiedzimy naprawdę ciekawie zaprojektowane etapy (baza wojskowa pobudowana nad wodą, krwawy organiczny etap, podwodna kraina, powietrzny świat, super nowoczesny etap z wysokim poziomem techniki). Ilość świetnie zaprojektowanych szefów i mniejszych subszefów w tej grze poraża, dosłownie mamy tutaj pojedynek za pojedynkiem! Świetnie, że oddano nam do dyspozycji dwa statki, które możemy zmieniać w trakcie misji, plus każdemu możemy ręcznie modyfikować uzbrojenie w specjalnych kopułach. Super gra z wybornym pomysłem na rozbudowę samolotów! Dwa wielkie działa jednoczesnie, a może bomby i działo? Wszystko zalezy od udźwigu danego myśliwca, który także można rozbudować.
DIMO’S QUEST (Boeder/Infernal Bytes – 1993). Kapitalna gra logiczno zręcznościowa będąca połączeniem Robbo, Boulder Dasha i Laury w jednym. Wielce wybornym połączeniem, ze świetnymi przedmiotami do znalezienia i pomysłami na rozgrywkę. Zresztą oddajmy na chwilę głos Naczelnemu i przytoczmy kilka słów z jego recenzji. Esencją tej gry są zagadki. Bywają wielopoziomowe wymagając od nas odpowiedniej sekwencji przechodzenia pomiędzy komnatami (możesz wybrać złą kolejność marnując klucze do drzwi i staniesz w martwym punkcie) lub używania w umiejętny sposób przedmiotów (gaśnica pozwala chodzić po lawie, koło ratunkowe po wodzie, a raki sprawią, że się nie ślizgasz na lodzie). Bardzo często są też logiczne wstawki w których musimy tak poukładać kamienie, by iść dalej. To niezłe zagwozdki i są trudniejsze niż się wydaje. Do tego wszystkiego dochodzi upływający czas. W większości przypadków jest go aż nadto, ale czasem trzeba spiąć poślady i przyśpieszyć. Nie ma hasania w nieskończoność po komnatach, trzeba się śpieszyć bo czas nagli. Krystyna, zuch dziewczyna, moja mamina, skończyła tego mózgołamacza. Brawo Ty!
DREAMWEB (Empire/Creative Reality – 1994). Wielce nastrojowa gra przygodowa z widokiem z góry (a to ciekawostka), osadzona w brutalnym, cyberpunkowym świecie. Bezwzględne korporacje, nano wszczepy, dziwne wizje… Pierwsza akcja w grze? Zabicie swojego celu, który właśnie kocha się w swoim apartamencie ze zbudowaną z bitmap nagusieńką lalą… Jebudu, strzał w łeb i masa krwi na ekranie! Patrze na kuzyna Gałasa, a on zdziwiony na mnie… Usmiechy powoli wędrują na nasze lica. Świetne! Gramy w to! No i graliśmy, aż skończyliśmy. Mocny stuff!
DUNE II: THE BATTLE FOR ARAKIS (Virgin/Westwood – 1993). Pierwsza strategia czasu rzeczywistego w historii, czyli RTS. To od tej gry wszystko się zaczęło. No, niektórzy mogą mnie tutaj opierniczyć w komentarzach, że przecież były takie tytuły jak Herzog Zwei, Populous czy MegaLo Mania. Dajcie spokój, przecież to Dune II pokazało rozgrywkę, która jest trzonem RTSów do dnia dzisiejszego. Wydobycie, budowa, walka – żelazne zasady gatunku. Jejciu, jakież to było świeże w tamtych czasach. I ciul z tym, że trochę zwalniało na poczciwej Amidze, przy większej zawierusze, ale za to utrzymane w mocnym klimacie science fiction na podstawie książek Herberta i poniekąd krapiszczowatego filmu. Mocna przyprawa, normalnie melanż! A jedynka? Niezła przygodówka point’n click z dobrym klimatem i grafiką.
Flashback zachwycał filmową narracją i animacją. Kolejny kult od Delphine Software.
FLASHBACK (US Gold/Delphine – 1992). Duchowy następca kultowego Another World, o którym pisałem powyżej. Zachowano boczną perspektywę akcji, wektorowe postacie wrzucono do bitmapowego środowiska, mechanikę oparto bardziej na skakaniu i strzelaniu (czyli run and gun), jednakże zachowano filmowość przekazu i dodano ciekawe zagadki oraz pułapki. Wyszła z tego jedna z najlepszych dwuwymiarowych gier action-adventure, oczywiście w sztafażu klimatycznej opowieści science fiction. Animacja głównego bohatera powodowała opad szczęki, zaś odwiedzane miejscówki (dżungla, miasto, bazy wojskowe) przykuwały do ekranu. Wielki hit!
GOBLIIINS (Sierra/Coktel Vision – 1992). Gobliny, gobliny, brzydkie, przebiegłe i pełne humoru skurczysyny! Nie wiem jakim cudem udało im się uciec z tego wpisu, pomimo, że jeszcze wczoraj tutaj były… Wróćmy jednak do świetnej gry przygodowo-logicznej, w której drużyna bohaterskich brzydali próbuje ocalić swoje królestwo. Gobliny to graficzny point’n click z fajnym pomysłem sterowania trzema śmiałkami jednocześnie. Pierwszy z goblinów to osiłek, wojownik rozwiązujący problemy swoją pięścią i siłą, drugi czarodziej potrafiący rzucać zaklęcia, a trzeci technik spryciula, któremu używanie różnych magicznych artefaktów nie jest obce. Wspólnie muszą przebyć wiele ciekawych miejscówek pokroju: wiejskich farm, olbrzymich drzew, lochów, zamków, czy nawet pałacu czarnoksiężnika. W każdej znajdą masę zagadek, które rozwiążą za pomocą swoich umiejętności oraz znaleźnych fantów. A przede wszystkim dzięki współpracy! Świetna przygoda fantasy, pełna humoru, która doczekała się dwóch (trudniejszych) kontynuacji na Amigę oraz czwartej części na PC. Polecam!
GODS (Renegade/Bitmap Brothers – 1991). Oj, Bogowie, Bogowie! Pierwsza zakupiona przeze mnie gra na Amigę! Patrząc na rozgrywkę jest to naprawdę konkretne danie złożone z: platformera, gry zręcznościowo-przygodowej (zagadki, przełączniki, pułapki) oraz delikatnej szczypty run and gun. Tylko, że zamiast strzelać to rzucamy żelastwem oraz czarami, z siłą i prędkością godną największego mitologicznego herosa, czyli Herkulesa. Bo właśnie w niego się tutaj wcielamy! Do zwiedzenia oddano nam niesamowicie wielkie lochy, wypełnione hordami mitologicznych bestii do zarżnięcia, a nawet czterech wielkich bossów. Nie zapomnijmy o kupcu, który co dwa poziomy będzie dostarczał nam towar pierwszej potrzeby, czyli śmiercionośny arsenał. Ejże, jak on tu kurwa wszedł?! Recenzję tej gry znajdziecie już na naszej stronie.
JIM POWER: IN MUTANT PLANET (Loriciel/Digital Concept – 1992). Bez wątpienia jedna z najładniejszych gier na zwykłe Amigi ECS/OCS. Tylko popatrzcie na kolorystykę, na przepiękne krajobrazy z wielopoziomową paralaksą, na świetny design bossów (szczególnie tych powietrznych). Twórcy tego run and guna (biegniemy ciągle w prawo, strzelamy i skaczemy po platformach), połączonego ze shmupem (etapy, w których latamy na plecaku odrzutowym) – wycisnęli z poczciwej Przyjaciółki wszystkie soki! Ha, to jeszcze nie wszystko. Zajebistą muzykę skomponował sam mistrz Krzysio Huelsbeck i po prostu zniszczył system, zaś moje uszy pamiętają motyw przewodni Jima Powera po dziś dzień.
Lemmingi powracają tym razem w wielu ciekawych plemionach!
LEMMINGS 2: THE TRIBES (Psygnosis/DMA Design – 1993). Pierwsza cześć tej wybitnej gry logicznej była rewolucyjna, ale dosyć trudna i mało urozmaicona, przynajmniej dla mnie. Druga z podtytułem Plemiona była REWELACYJNA! Pojawia się w niej od cholery nowych lemingów z czaderskimi umiejętnościami (skok o tyczce, miotacz ognia, moździerz), znane z oryginału stworki także są obecne (kopacz, bloker, budowniczy) – co daje nam w sumie 51 różnych umiejętności lemingów do wykorzystania. Dodajcie do tego długość rozgrywki starczającą na lata, no może całe ówczesne wakacje (120 poziomów podzielonych na 12 światów) i kapitalną ścieżkę dźwiękową i macie hit, w który grali nawet przeciwnicy gier logicznych.
LIONHEART (Thalion – 1993). Najwspanialsza bohaterska platformówka na Amigę, będąca jednocześnie kapitalnym tytułem na wyłączność. Graficznie to chyba najładniejsza gra jak kiedykolwiek trafiła na podstawowe modele Przyjaciółek. Piękne krajobrazy obfitujące w powalającą paralaksę połączone z artystycznym zacięciem Henka Nieborga dały niesamowity rezultat. Moim zdaniem ten facet to jeden z lepszych grafików 2D na sprzęty 16-bit i nie tylko (Flink, Lomax). Urzekający, jednakże mocno obcy design świata i potworów, soczysta kolorystyka, różnorodność etapów prezentowały się pierwszorzędnie! Zwiedzimy między innymi bagna, miasto, wulkan, latający statek żywcem wyjęty z Thorgala, zalaną wieżę, czy nawet opcjonalny ukryty poziom. Wszystkiemu przygrywa symfoniczna muzyka, a oprócz klasycznych etapów, w których biegamy i walczymy mieczem, znajdziemy także takie, gdzie dosiądziemy dwunożnego dinozaura, a później nawet polatamy na smoku! Nie zalewasz? Nie, o wszystkim przeczytacie w tej recenzji.
LOTUS I, II, III (Gremlin Graphics/Magnetic Fields – od 1990 do 1992). Po prostu najlepsze wyścigi na Amigę wzorowane na Outrunie od Segi. Były tak kurewsko dobre, że to właśnie one stały się synonimem wyścigów na Przyjaciółce, zaś biedny segowy pierwowzór sczezł gdzieś w daremnych konwersjach… Z kuzynem Gałasem stoczyliśmy boje we wszystkich częściach, ale najwięcej w trzeciej, która była po prostu najbardziej rozbudowana pod względem ilości tras i trybów rozgrywki. Jednak najbardziej dynamiczną i najlepszą pozostaje dla mnie cześć druga. Mówisz Lotus? Myślisz: Amiga, split screen, kolor czerwony i zajebista muzyka! Czad, no nie?! Najlepsze 16-bitowe wyścigi ever forever!
Klimatu i wysokiego stopnia trudności tej grze nie było sposób odmówić!
LURE OF THE TEMPTRESS (Virgin/Revolution). Jedna z nielicznych przygodówek point’n click w tym zestawieniu. Powab Kusicielki przykuł już moją uwagę w trakcie czytania recenzji, głównie poprzez osadzenie akcji w klimatycznym i klasycznym jednocześnie świecie fantasy. Zakochany bohater imieniem Ratpouch ląduje w lochu, zanim zdążył się oświadczyć swojej ukochanej księżniczce. Bidulka… Wrzucają go tam paskudne stwory zwane Skorlami, które najechały tutejsze włości. Musimy wydostać się z więzienia, wzniecić rewolucję wśród ludności i zawalczyć o rękę lubej. Hmm, a może skrywa ona jakąś tajemnicę? Księżna, nie ręka… Fabuła to sztampa jednak, trzeba przyznać, że była to jedna z najbardziej nowatorskich przygodówek na rynku. Dlaczego? Wprowadziła ona szumnie zwany wirtualny teatr, czyli po prostu każdy bohater tej gry żył własnym życiem. O określonych porach dniach wszyscy NPC robili różne czynności. Chodzili do pracy, do kościoła, plewili, szli spać, odpoczywali. Z jednej strony dawało to ułudę prawdziwego życia w grze video, z drugiej mocno komplikowało niektóre zagadki. Bez solucji ani rusz.
METAL MUTANT (Silmarils – 1991). Gra, która tak bardzo zachwyciła mnie u kumpla na Atari ST, że była jednym z powodów zakupu Amigi. – No cóż, życie… – powiedziało Duże Atari i oddało polski rynek we władanie Przyjaciółki… Kapitalna produkcja action-adventure (widok z profilu) osadzona w pięknym świecie science fiction, w której wcielaliśmy się w mechanicznego mutanta, który mógł przybierać trzy postacie. Wojownika Cyborga walczącego bronią białą, potrafiącego skakać i wyposażonego w linkę z hakiem do wspinania. Droid Czołg na gąsienicach, który potrafił strzelać z działa w ośmiu kierunkach oraz Cybernetycznego Dinozaura uzbrojonego w tytanowe szczęki, miotacz ognia i muchę zwiadowcę. Niezłe trio nieprawdaż? I mogliśmy w locie się pomiędzy nimi przełączać! Dzięki temu gra była jedynym w swoim rodzaju połączeniem platformera, bijatyki i gry logicznej. A wszystko w urzekajacych, seledynowych krajobrazach obcej planety, żywcem wyjętych z galerii Miesięcznika Fantastyka. Artyzm.
MICRO MACHINES (Code Masters – 1993). Każdy z was pewnie zbierał resoraki będąc szczylem, lub bawił się zabawkowymi samochodzikami, bo raczej nie lalkami… Dzięki Micro Machines można było z uśmiechem na ustach wrócić do tamtych czasów! Jazda formułkami po stole bilardowym? Mustangami po biurku, linijkach i zeszytach?! Kapitalne! A co powiecie na możliwość ścigania się motorówkami w wannie pośród gumowych kaczuszek, albo mozolne zabawy w berka czołgami, które potrafiły mocno walnąć z działa?! Wszystko w przyjemnej ręcznie rysowanej grafice zaprezentowane w widoku z góry. Kapitalny tryb dla dwóch graczy, który wciągnął mnie i kuzyna Gałasa bez reszty.
Tyle zabawy, kiedy umierasz! Dokładnie. Moonstone to była prawdziwa rzeźnia w baśniowym fantasy.
MOONSTONE (Mindscape – 1991). Kurdelebele, jakie intro nas tu przywitało, kiedy uruchomiliśmy ten tytuł z Gałasem po raz pierwszy! Klimatyczna muzyka w tle, jakieś śpiewy, czerwony i dosyć hardy rycerz z wielkim mieczem, krąg druidów, pradawne rytuały, pioruny… Po prostu klimat miazga i graficzny majstersztyk! A później? Można grac we dwóch jednocześnie, bosko! Ha, a nawet w czterech! Ale o co chodzi? Rycerzami podróżujemy po krainie wypełnionej skarbami, potworami, tajemnicami, niczym po mapie w Heroes of Might & Magic. Tylko, że kiedy przyjdzie nam walczyć to szlachtujemy potwory w trybie zręcznościowym, jak w chodzonej bijatyce. Co ja gadam?! Jak w rycerskiej rzeźni! Nie tylko potwory, gdyż możemy się pojedynkować także pomiędzy sobą i kraść innym graczom artefakty. Wróćmy do bestyjek, bo te zostały przygotowane naprawdę zacnie. Od małych goblinopodobnych pokurczów, po straszne i spasione minotaury, albo wielkie olbrzymy z maczugami, a nawet ogromne smoki! Fajna baśń, no nie? Jaka rukwa baśń? To horror gore w sztafażu fantasy! Odcinanie głowy, rozsmarowywanie na miazgę, rozrywanie na strzępy, spalanie żywcem. Myśleliście, że Mortal Kombat było krwawe? To zrewidujcie ten pogląd…
MYTH (System 3 – 1992). Myślicie, że Kratos był pierwszym twardzielem, który podróżował po mitologicznych krainach i bogom się nie kłaniał? To w dupie byliście i gówno widzieliście! Długo przed nim był heros, który ścinał łby mitologicznym bestiom, zdobywał legendarny oręż, używał głowy meduzy jako broni, a nawet schodził na dno piekła, do samego Hadesu… Oprócz greckiej przemierzał także inne mitologie robiąc tam rozpierduchę! W egipskiej walczył z wyznawcami Horusa, zaś w nordyckiej posyłał do piachu wielkie trolle i smoki. A któż był tym protoplastą Kratosa? Bezimienny bohater Mytha, chodzonej bijatyki z elementami platformowymi i lekkimi zagadkami. Kapitalna grafika, wielkie na pół ekranu potwory, a przede wszystkim wybitne odgłosy dźwiękowe spowodowały, że sikałem z wrażenia w gacie. Ze strachu też, gdyż to co słyszeliśmy w piekle powodowało ciary na plecach! Fakt, że do sterownia trzeba było przywyknąć, ale popieram ocenę, którą gra otrzymała w Amiga Action, czyli 96%. Zobaczyłem recenzję, kupiłem dla niej Amigę, później grę i wymasterowałem ją na jednej blaszce. Zobaczyłem, przybyłem, zwyciężyłem, czy jakoś to szło!
OVERKILL (Mindscape/Vision – 1993). Jedna z najznamienitszych i zarazem najpiękniejszych gier defenderopodobnych (czyli shmup poziomy ze zmiennym kierunkiem lotu), która trafiła swego czasu na bardziej wypasione Przyjaciółki z kośćmi AGA. W trakcie swojej misji ratunkowej zwiedzimy wiele planet przedstawionych z niesamowitym artyzmem, na których będziemy głównie toczyć boje z drapieżną fauną zamieszkującą te światy. Cudowna i soczysta kolorystyka, wielopoziomowy i robiący po dziś dzień duże wrażenie efekt paralaksy i wielka dynamika starć. Jeśli połączycie to z możliwością zbierania różnorodnych power upów oraz broni i możliwością eskortowania kilku osadników jednocześnie – to dostaniecie niezapomniany hit!
Amiga “flipperami” stała! Tutaj ulubiony stół kuzynki Kasi – Partyland z Pinball Fantasies.
PINBALL DREAMS (21st Century / Digital Illusions – 1992). Pierwszy pinball z prawdziwego zdarzenia, w który wreszcie dało się grać na komputerach. Dało? Zajebiście szpilało! A wszystko dzięki fenomenalnym: scrollingowi, fizyce kulki, grafice, muzyce, projektowi stołów oraz grywalności. Kiedy sobie przypomnę wszystkie wcześniejsze próby odzwierciedlenia popularnych “flipperów” na jakichkolwiek domowych systemach – wyglądają one po prostu żałośnie przy Pinball Dreams. Tak, to był prawdziwy przełom i rewolucja w gatunku gier pinballowych, która potrafiła przyciągnąć do przyjaciółki wszystkich. Syndrom jeszcze jednej partii można było zdiagnozować u siebie, kuzyna, kuzynki jednej i drugiej, mamy, siostry, wujka, a nawet psa i kota! Ulubione moje stoły: Steel Wheel czyli budowa kolei na Dzikim Zachodzie oraz Nightmare – zabawa na cmentarzu.
PINBALL FANTASIES (21st Century/Digital Illusions – 1993). Po wielkim sukcesie poprzednika wiadomo było, że szybko pojawi się jego kontynuacja. I oczywiście tak się stało i dobrze, gdyż zarządziła ona jeszcze mocniej pośród amigowych graczy. Zgodnie z zasadą lepiej, więcej, bardziej kolorowo i z większym przytupem! Wprowadzono dłuższe, bardziej rozbudowane, wielopoziomowe stoły, w których przeważnie występowały trzy łapki do odbijania (albo i więcej) oraz licznik punktów rozbudowany o minigry. Znowu całe rodziny zagrywały się we “flippery”, a muzyczki z niektórych plansz do tej pory kołaczą się w głowie pewnie wielu osobom. Wykonanie? Znowu klasa mistrzowska we wszystkim: od grafiki, poprzez sferę audio po projekty stołów. Ulubione? Wesołe miasteczko czyli Partyland oraz utrzymany w klimacie horroru na wesoło Stones’n Bones. Wyborna zabawa! Szczerze to mógłbym wymienić tutaj kolejne dwie części tej serii czyli Pinball Illusions oraz Slam Tilt, które także były majstersztykami i mają wielu miłośników pośród amigowej braci. Jednakże zostały one wydane na Amigi AGA (1200 i CD32), co niestety wówczas wykluczyło mnie z kręgu odbiorców. Jednak pozostają one cholernie dobre po dziś dzień i także zawierają kilka cudnie przemyślanych stołów.
SYLWETKA RENTON
Kolekcja amigowych gier Rentona. Dune II, The Settlers, Pinballe, Sensibel, fajowy Chuck Rock II i inne.
Konrad aka Renton to jak dobrze niektórzy wiedzą – organizator świetnego retro zlotu o nazwie Retronizacja, a jednocześnie amigowiec i miłośnik Małego Atari w jednym ciele. Czyli bardzo podobne combo do moich zamiłowań pośród retro komputerów. Polubiłem chłopa od razu, gdyż zawsze bardzo miło wita nas na swoich zlotach, nie ma kija w dupie i jest rozrywkowym jegomościem. Po prostu da się lubić. Dobrze gra w Sensibla i International Karate, a także w atarowskiego Pooyana i wiele innych zacnych szpili, co udowodnił na naszym ostatnim Turnieju Gramy na Gazie Live. Dodatkowo prowadzi sympatyczny kanał na Youtube, który znajdziecie w tym miejscu, gdzie prezentuje longplaye najróżniejszych małobitowych gier, albo ich krótkie zajawki. Aktywny retro ziomal, który zaraża swoim hobby innych. Skontaktowałem się z nim celem pozyskania jakichś fotek z jego kolekcji, a on dodatkowo przysłał mi swoją amigową listę przebojów. Zobaczmy co lubi ten wariat?
LISTA PRZEBOJÓW RENTONA:
1.The Settlers, 2.Senisble World of Soccer, 3.Pinball Illusions, 4.Dune II, 5.Slam Tilt, 6.Yo! Joe!, 7.Worms Director’s Cut, 8.Alien Breed 3D, 9.Eye of the Beholder, 10.Napalm. Napisał mi, że niby nic nowego i w sumie ma rację, ale jest tutaj pozycja, w którą nigdy nie grałem. Czyli Napalm, ponoć najlepszy RTS na Amigę, jednakże moja CD32 tego raczej nie pociągnie. Dla wszystkich zainteresowanych umiesciłem powyżej filmik autorstwa Rentona o tej fachowej strategii.
Renton prezentuje jedną ze swoich ulubionych gier czyli strategię RTS – Napalm. Źródło: kanał Rentona.
PRINCE OF PERSIA (Broderbund – 1990). Kolejna gra kult, kamień milowy, legenda w zestawieniu moich faworytów, czy to nie robi się już nudne? Nie i juch! Kultowy platformer od Jordana Mechnera, który stał się zaczątkiem świetnej serii gier, szkoda iż ostatnio trochę zapomnianych. Rotoskopowa animacja głównego bohatera, bardzo szeroki zakres jego ruchów oraz świetny projekt poziomów, to były główne przyczyny sukcesu tej przełomowej produkcji. W tamtych latach każdy kto ujrzał Księcia w ruchu wybałuszał gały ze zdziwienia, że chłopek z komputera rusza się jak człowiek. Trzeba jednak przyznać, że Księciunio to gra hardkorowo wręcz trudna. Pułapka na pułapce pułapkę pogania! I na przejście wszystkiego tylko godzina czasu. Jest wyzwanie, jest zabawa! Kiedyś przechodziłem, dziś pewnie potrzebowałbym niezłego treningu…
PUSHOVER (Ocean/Red Rat Software – 1992). Bardzo pomysłowa i oryginalna gra logiczna o wysokim stopniu: wciągalności, grywalnosci i nie ukrywajmy trudności (w dalszych etapach). Pracowitą mrówką chodzimy po platformach i układamy kostki domina, by później jednym ruchem przewrócić je wszystkie! Nie jest to jednak taka prosta sprawa, gdyż klocków jest kilkanaście rodzajów i mają one różniste właściwości i funkcje. Od zwykłych, które po prostu przewracają się i wprawiają w ruch kolejne, poprzez toczące się do najbliższej przeszkody, albo odbijające od siebie inne kostki, czy wznoszące się do góry i zasuwające po suficie… Gwarantuję wam, że mózgownica będzie wam płonąć, a jej ból ukoi kapitalna ścieżka dźwiękowa! Lubię to.
REUNION (Grandslam/Amnesty Design – 1994). Pierwsza prawdziwie wielka gra strategiczno-ekonomiczno-wojenna, na której położyłem swoje łapska! Borsuk wziął się za strategię? Oczywiście, jednakże żeby to się wydarzyło to musiała mnie ona przyciągnąć klimatem science fiction, a jeżeli mamy być dokładniejsi – jest to po protu świetna space opera! Najpierw: kompletowanie drużyny, a raczej doradców, generałów, naukowców, pilotów, którzy będą dla nas pracować. Później rozwój kolonii na planecie (i następnych podbitych) wraz z poszczególnymi budynkami, następnie budowa gwiezdnej floty, pracowanie nad projektami naukowymi, wystrzeliwanie sond, zdobywanie surowców w kosmicznych kopalniach. Wyobraźnia pracowała fest, latanie statkiem było nawet pokazane z kokpitu, w tle przygrywała świetna muzyka to człowiek nawet nie zauważał, że gra do pewnego momentu była bardzo liniowa. Dziwne jak na strategię, ale jeśli na początku nie osiągnęliśmy pewnego poziomu rozwoju – to szybko pacyfikowała nas wroga rasa…
ROADKILL (Vision/Acid – 1994). Najładniejsze, najbardziej widowiskowe oraz najbrutalniejsze wyścigi przedstawione z lotu ptaka, co prawda tylko na Amigi AGA, ale kiedy je uruchomicie – zrozumiecie dlaczego miały takie wymagania. To chyba najlepszy technologicznie overhead racer tamtych czasów! Super płynny scrolling, kapitalna oprawa graficzna, świetny design samochodów (opływowe Mustangi w drapieżnych barwach). RoadKill to krwawe telewizyjne show z przyszłości, w którym nasz nieustraszony kierowca bierze udział. Widownia wiwatuje kiedy zniszczymy przeciwnika rakietą, albo gdy nadziejemy go na kolce, gdyż śmiercionośnego arsenału znajdziemy tu pod dostatkiem. A przede wszystkim zarabiamy na tym kasiorę… Aha, zapadł mi w pamięć komentator – ten skurwiel robi tu kapitalną robotę, grywalność także miodzio!
Ruff’n Tumble – jeden z najlepszych strzelanych platformerów na Amigę. Hit!
RUFF’N TUMBLE (Renegade/Wunderkind – 1994). Jedna z moich ulubionych gier na Amigę! Debeściak spośród debeściaków i obok Turricana najlepszy run and gun na Przyjaciółkę. Młodym chłopaczkiem Ruffem biegamy po bardzo klimatycznych światach (las, jaskinie, podziemna baza, zamek), skaczemy po platformach, zbieramy różnorodne znajdźki i naparzamy z gruuubych spluw do mnóstwa przeciwników. Maszynówki, lasery, miotacze ognia spopielą i stopią wszystko! Nawet mechaniczne stwory, droidy, cyborgi i roboty? Jak nie jak tak! Kapitalna grafika z mnóstwem szczegółów, świetnie zaprojektowani wrogowie, a nawet wielcy bossowie! Szczególnie metalowa sowa może się podobać. Gra ekskluzywna dla Przyjaciółki, którą po wielogodzinnym treningu kończyłem i byłem dumny jak paw!
SENSIBLE (WORLD OF) SOCCER (Renegade/Sensible Software – od 1992 do 1996). Bez dwóch zdań: najlepsza piłka nożna w historii gier video i dopiero za nią plasuje się w moim rankingu sławetny ISS Pro z Plejstejszynów i FIFA z najnowszych sprzętów. Najszybsza rozgrywka, najlepsza kontrola nad kreowaniem akcji, najlepsze podkręcanie gały, najwięcej trybów gry, pincet lig, tysiące zespołów, miliony piłkarzy (prawdziwych i ze współczynnikami!). Niech o geniuszu tej gry poświadczą takie fakty: aktualizacja składów do dnia dzisiejszego, oficjalne turnieje po dziś dzień, a także rozgrywki online i szykowana nowa edycja! Yeah! Zapraszamy na Retronizację, gdzie co roku jest rozgrywany dobrze obsadzony turniej. A wspomnienia z młodości?
TURNIEJE W SENSIBLA
Ta gra jest wieczna i nieśmiertelna! Za młodu na każdym osiedlu i w każdej mieścinie rozgrywane były turnieje w Sensibla. Poważnie, nie zalewam! Ja sam uczestniczyłem w wielu zmaganiach organizowanych głównie przez kumpli Marchewę albo Cera, czy innych przyjaciół z młodości. Całonocne (w wakacje) lub całodzienne zmagania po 8 chłopa w jednym pokoju! I to bez wódy, ani piwa, czy dragów. Czujecie to? Niemożliwe, a jednak! A ile emocji? Że ja ciebie nie pierniczę! Największym moim rywalem i chyba najlepszym wówczas graczem jakiego spotkałem był Piotrek aka Trollu, zaś tuż za nim plasowali się tacy twardziele murawy jak Ceru, czy starszy ode mnie Marchewa. Rozegraliśmy wtedy setki, a nawet tysiące trzymających w napięciu spotkań.
Oto profesjonalne kontrolery do SWOSa. Cudaki, no nie?
A jak wygląda sprawa dzisiaj? Bardzo podobnie! Jednakże oprócz nas (graczy amatorów) pojawili się także profesjonalni wyjadacze z własnymi kontrolerami, którzy w wersję online (i nie tylko) rozgrywają po kilkaset do tysiąca meczy rocznie. Gruuubo, no nie? Spośród moich ziomków najlepszymi debeściakami są ReetroSzpuntaFan, Renton i Marecheck, z którymi zawsze miewam problemy i tutaj może paść każdy wynik. A zawodowcy? To zupełnie inna liga, zresztą popatrzcie na czym oni grają, gdzieś wrzucę wam zdjęcia specjalnych kontrolerów do Sensibla… Jednakże raz udało mi się jednego pokonać, a było to na Retronizacji III, gdzie wygrałem brązowy medal pokonując w dwumeczu o trzecie miejsce mistrzunia o ksywie X-Flea, którego pozdrawiam. Do najlepszych (znanych mi) profesjonalistów należą jeszcze bez wątpienia: Bobbi, Cinek i Asiura. Także pozdrawiamy chłopaki, uskuteczniajcie wymiatanie w SWOSa!
SETTLERS, THE (Blue Byte – 1993). Podobnie jak w przypadku poprzedniej gry – tutaj moje słowa powinny być zbędne, gdyż to kolejny wielki klasyk i tytuł, który doczekał się wielu kontynuacji. Tak, Osadnicy zaczęli swój żywot właśnie na Przyjaciółce. Na początek wita nas jedno z najładniejszych i najbardziej klimatycznych dem jakie mogliśmy oglądać na Amidze, przedstawiające rycerza na koniu wjeżdżającego do miasta. A później? Przepiękna gra taktyczno-ekonomiczna, w której budujemy osady/miasta, z naciskiem na ich poszczególne budynki, które łączymy siecią dróg. W trakcie ich budowy musimy brać pod uwagę zależności ekonomiczne pomiędzy zawodami naszych osadników, którzy pięknie krzątają się po całym królestwie i prawie żyją własnym życiem. Każdy kto zobaczył to pierwszy raz zbierał szczękę z podłogi.
SOCCER KID (Krisalis – 1993). Bardzo kolorowa i ciekawa platformówka, szczególnie pod względem umiejętności naszego bohatera. Sterujemy w niej młodym piłkarzem, który z piłką przy nodze potrafi wyczyniać cuda. Normalnie Messi przy nim wysiada, gdyż nasz Soccer Kid używa futbolówki głównie jako broni do ogłuszania przeciwników, a także jako trampoliny, gdy musi dostać się w wysokie i niedostępne miejsca. Za jej pomocą pozbiera także nieosiągalne na pierwszy rzut oka znajdźki. Piękna ręcznie rysowana grafika, ze świetnymi efektami paralaksy, godna kibicowskich przyśpiewek muzyka, bossowie, którym trzeba mocno nastrzelać piłką po łbach i multum sekretów. Piłkarski platformer z jajem.
SPEEDBALL 2: BRUTAL DELUXE (Image Works/Bitmap Brothers – 1990). Icecream, icecream?! Pamiętacie jak darł nam się do ucha sprzedawca lodów w trakcie meczu Speedballa 2? Kapitalnie budowało to nastrój. Ta wybitna gra przedstawiająca brutalny sport przyszłości – cała ocieka takimi smaczkami i niezapomnianym, brudnym klimatem zabawy tylko dla prawdziwych mężczyzn. Chociaż jak dobrze pamiętam pośród zawodników trafiały się także kobitki… Rozgrywka wzorowana jest trochę na kultowym filmie Rollerball, czyli jest to meczycho z użyciem metalowej kuli zamiast piłki, połączone z bezpardonową walką pomiędzy zawodnikami. Widok z góry, świetna metaliczna grafika, możliwość zabawy dla dwóch graczy. Jednak najważniejsze były rozgrywki ligowe, w których prowadziliśmy własną speedballową drużynę. Ustalanie taktyki, transfery zawodników, rozwój naszych graczy i ich współczynników, awanse z niższej ligi do ekstraklasy. Brutalnie piękne!
Pewnego dnia wszystkie sporty będą rozgrywane w ten sposób! Mamy coś przeciwko?
SUPER CARS II (Gremlin Graphics/Magnetic Fields – 1991). Kolejne wyścigi z widokiem z góry, w które stoczyłem niezliczoną ilość pojedynków z kuzynem Gałasem i trzeba przyznać szczerze – był to prawdziwy mistrz kierownicy i kroił mnie niemiłosiernie w te wszystkie wyścigówki. Na pierwszy rzut oka niby nic specjalnego, ot przyjemna dla oka, lecz nie rewelacyjna ścigałka sportowymi bryczkami. Jednak kiedy dołożyliśmy do tego możliwość grania we dwóch jednocześnie (ekran podzielony na pół w pionie), to okazało się, że z Super Cars II wylewają się beczki miodu! Wylewają, wylewają i nie chcą przestać! Nasze fury wyposażono w różnorodny arsenał i sprzęt, który pomoże nam przetrwać śmiertelne starcia na trasie. Pociski wystrzeliwane do przodu i do tyłu, miny, rakiety samonaprowadzające, wzmocnienie pancerza, a nawet tak lubiane przez graczy nitro… W trakcie zawodów zdobywaliśmy pieniądze (wszystko przedstawiono w otoczce telewizyjnego show) i pomiędzy poszczególnymi wyścigami trzeba było dokonywać napraw samochodów oraz uzupełniać arsenał. Jednak najlepsze były trasy! Pełne nagłych zakrętów, skrótów, szlabanów, skoczni, a nawet pociągów przejeżdżających w poprzek trasy. A wiecie jak kończy się zderzenie naszej osobówki z pociągiem? Uśmiechem na twarzy naszego rywala!
SUPER SKIDMARKS (Acid – 1995). Tak, kolejne wyścigi zręcznościowe z widokiem “z góry”, a raczej pseudo izometrycznym, gdyż wszystko przedstawiono w pełnym trójwymiarze. Zarówno nasze samochody jak i świetnie wymodelowane trasy, na których nasze bryki zostawiają cudowne, tytułowe ślady opon. Wyborny model jazdy biorący pod uwagę prawa fizyki oraz pofałdowanie terenu. Multum samochodów (i nie tylko) do wyboru, bardzo duża ilość tras oraz oczywiście tryb rozgrywania mistrzostw dla dwóch graczy. Genialnie grywalny tytuł. Mikro Maszyny, Super Samochody II czy Super Ślady Opon? Co lepsze? Chociażbyście mnie kroili i palili na ogniu piekielnym, to nie zdecyduję… We wszystkie trzy bawiłem się z kuzynem Gałasem przerajcownie!
SUPER STARDUST (Team17/Bloodhouse – 1994). Jedna z najpiękniejszych i najbardziej zaawansowanych technologicznie oraz najtrudniejszych gier na Amigę. A czymże jest ten Gwiezdny Pył? Najlepszą 16-bitową wariacją kultowego Asteroids. Tylko tyle? Nie tylko, gdyż dołożono tutaj zajebistych i twardych bossów do rozwalenia, różnorodny arsenał oraz przeloty w trójwymiarowym tunelu (pomiędzy światami), które wówczas powodowały u graczy opad szczęki. Wtedy wydawały nam się jakby były wyciągnięte z jakiejś wirtualnej rzeczywistości! Sama gra także była wzorcowa pod względem oprawy audio/video. Pięknie animowane i renderowane obiekty, wspaniale przedstawione wybuchy, urzekające klimatem plansze i ścieżka dźwiękowa kołatająca się we łbie, jeszcze długo po ujrzeniu napisu Game Over. Szkoda, że widywaliśmy go tak często…
Helikopter i jeep ruszają do boju z kosmitami. Szykuje się ostra zadyma!
SWIV (The Sales Curve/Random Access – 1991). Najlepsza strzelanina pozioma na Amigę już była przedstawiona (Apidya), więc teraz czas na najlepszą pionową! SWIV w momencie premiery nie pozostawiał jeńców i zachwycał technikaliami. Zadziwiał faktem jak dużo stuffu można zmieścić na jednej dyskietce, a szczególnie wczytywaniem tego wszystkiego “w locie”, trakcie rozgrywki, bez podziału na poziomy. Tak, ta gra to była ciągła, nieustanna, efektowna i fest hardkorowa jatka z kosmicznymi najeźdźcami, którą trzeba było przelecieć od startu do mety, nie ściągając palca ze spustu… Podobnie jak w Silk Worm (prequelu rodem z automatów arcade) można było tutaj latać zarówno helikopterem, jak i prowadzić uzbrojony po zęby jeep bojowy. Najlepszy kooperacyjny shmup wertykalny na Amigę, z wielkimi, ogromniastymi bossami i kapitalnymi efektami dźwiękowymi.
SYNDICATE (Electronic Arts/Bullfrog – 1993). Izometryczna gra akcji z elementami taktycznymi osadzona w cyberpunkowej przyszłości. Za pomocą myszki sterowaliśmy czteroosobowym oddziałem najemników/zabójców (lewy przycisk chodzenie, prawy strzelanie), którzy na zlecenie bezdusznej korporacji dokonywali najróżniejszych misji. Zabójstwa, porwania, kradzieże, sabotaż, anihilacja cywilnej ludności. Kapitalny, brudny klimat mrocznego cyberpunku, możliwość doposażenia naszych agentów w cybernetyczne wszczepy, rozwój technologiczny wszelkiego wyposażenia. Fajnym patentem była możliwość wykorzystania pojazdów w trakcie akcji. Moja biedna Amiga 500 w trakcie dalszych misji nie wyrabiała i przyjemna, płynna rozgrywka zamieniała się niestety w pokaz slajdów… Nic to! Zaciskało się zęby i grało dalej, takie to było wówczas świeże, nowatorskie i wciągające.
TOKI (Ocean – 1991). Małpy skaczą niedościgle, małpy plują pociskami z ust niczym z lufy karabinu! Tratatatata! Nasz małpiszon potrafi także udawać miotacz ognia, nie wierzycie?! Kochany Toki, weź głęboki oddech i podgrzej trochę atmosferę! Sruuu i jebudu! Przy tej wzorowej konwersji z automatów arcade można się było naprawdę rozerwać i do tej pory się zastanawiam jak twórcy zmieścili ją na jednej dyskietce. Sześć kolorowych poziomów pełnych platform, na końcu każdego spory boss do unicestwienia, przebojowe muzyczki… Gdyby nie minimalnie mniejsze okno akcji byłaby to konwersja piksel perfect. Po zakupie Amigi grałem do oporu, aż uwolniłem swoją ukochaną! Tego małpiszona to ja kochom!
Kapitan Flynn w tej grze ma przygody godne filmowego Jacka Sparrowa. Ciekawe kto się na kim wzorował? Hmm.
TRAPS’N TREASURES (Starbyte Software/Nightingale – 1993). Niepozorna na pierwszy rzut oka, ale wyborna platformówka osadzona w klimacie pirackiego fantasy, która powstała jeszcze na długo przed przygodami Piratów z Karaibów. Kapitan Flynn wyrusza na nieznane wyspy, celem uwolnienia swoich kompanów z niewoli. Walka bronią białą, a nawet palną z najróżniejszą drapieżną fauną, potworami, a nawet zombiakami. Świetne i bardzo różnorodne zagadki: od przestawiania skrzyń, poprzez zabawy poziomem wody, czy odszyfrowywanie starożytnych manuskryptów. Elementy platformowe, pływanie pod wodą, multum skarbów do zebrania i pieniędzy w sklepach do wydania. Minimalne naleciałości metroidvanii, na przykład określona broń będzie potrzebna nam do progresu w rozgrywce. Zresztą co ja będę wam marudził… Brać i grać, wyborna gra!
TURRICAN (Rainbow Arts/Factor 5 – 1990). Turrican, Turrican tak na mnie wołają, ludzie spoza tego świata, pewnie oni racje mają! Bo ja jestem kozak i tak już zostanie! To nasze pierwsze 16-bitowe spotkanie. Czy chcesz tego czy nie, zapamiętaj jedno. Contra plus Metroid? Turrican trafia w sedno! Że o bohaterze, herosie ta historia?! W świecie pełnym wrogów, bossów i potworów? Raczej śmieci, żuli, leszczy, tak łatwo ich gniotę… Z bomby czy lasera, załatwiam frajera. Eksploruję, walczę, skaczę po platformach! Tego nie ma w podręcznikach i nie mówią o tym w szkołach. Wyruszam sam przeciw wszystkim, więc najpierw zjedz śniadanie. Posłuchaj genialnej muzy, wnet kamień na kamieniu tu nie zostanie…
TURRICAN II (Rainbow Arts/Factor 5 – 1991). Panowie Schmidt (kod), Trenz (grafika) i Huelsbeck (muzyka), a przede wszystkim Turrican powracają w kontynuacji, która pod każdym aspektem jest lepsza od bardzo dobrej pierwszej części. Ulepszona animacja postaci w przypadku strzelania laserem, więcej dodatkowych broni, funkcji kombinezonu, kapitalnie zaprojektowane poziomy pełne akcji, eksploracji, potworów, bossów i sekretów. Płynniutki scrolling, niesamowita adrenalina, dodatkowe etapy, w których latamy nawet statkiem kosmicznym! Wszystko to składa się na jednego z najlepszych run and gunów w historii, który znajdzie później multum naśladowców. Aha i zapomniałbym… Najlepsza muzyka w historii gier video! Zalewasz? Nie, pełna powaga. Soundtrack przechodzi kurwa ludzkie pojęcie!
Turrican II to chyba moja ulubiona gra na Amigę. Uwielbiam za wszystko, a szczególnie za muzykę.
TV SPORTS: BASKETBALL (Cinemaware – 1990). Gramy z kumplem Cerem cały sezon NBA. Jesteśmy maniakami. Szkoła średnia. On obcięty na Pippena, a może Ewinga, ja zaś na Mullina. On swoimi Chicago Bulls, ja Golden State Warriors. Zasada jest następująca: on rozgrywa mecz i nagrywa stan gry na dyskietkę, wtedy przekazuje ją mi. Ja cisnę spotkanie swoją bandą Wojowników i po meczu zapisuję wszystko na dysk, później rano oddaję mu go w szkole. Nie jesteśmy w jednej konfederacji to nie natrafimy na siebie w sezonie zasadniczym. Jakbyśmy wpadli na siebie w play-offach to mecze wyjazdowe gram u Cera, a te w których jestem gospodarzem, wiadomo – na swojej Przyjaciółce. Ciśniemy tak cały pierdolony sezon! TVSports Basketball to świetna gra, łączy zręcznościową rozgrywkę z symulacją i dodatkowo prowadzi wszystkie statystyki graczy. No i jak to u Cinemaware – jest filmowo, jest epicko, prezentacja stadionu przed meczem, wywiady telewizyjne, lepiej nawet niż Szaranowicz i Łabędż w Hej! Hej! Tu NBA! Gruuuuby szajs! Prześcigamy się z Cerem, który z naszych wirtualnych mistrzów rzuci większą liczbę punktów w jednym meczu. – Ha, ha, ha, ha! 80! Jordanem rzuciłem 80 punktów! – oddaje mi dyskietkę dumny i blady. Pierdolony maniak… W trakcie mojego meczu nawet nie zmieniam Chrisa Mullina. Cisnę nim wszystkie kwarty do oporu, aż chłop się słania na nogach. Na drugi dzień oddaje mu w szkole dyskietkę. – I jak? Rzuciłeś więcej? – Zobaczysz w domu! Wieczorem dzwoni do mnie nieźle podirytowany: – Coooo? 100 punktów jednym chłopem! Ty Borsuk jesteś pojeeeebaaaanyyyy! Śmiejemy się do rozpuku.
UFO: ENEMY UNKNOWN (MicroProse/Climax – 1995). Chyba mój pierwszy wypad w świat turowych strategii i jedna z ostatnich gier jakie kończyłem na swojej Amidze 500. Najpierw została mi zaprezentowana przez kumpla Legiona na PieCu, gdzie mnie wgniotła w ziemię. Kurdelebele! Oddział kosmicznych marines polujący na ufoki w ujęciu izometrycznym?! Wchodzę w to! Rozbudowa bazy X-Comu, przechwytywanie spodków myśliwcami, modyfikacja i dozbrajanie oddziału naszych żołnierzy, wymagające i podnoszące adrenalinę misje, prowadzenie badań nad złapanymi kosmitami, czy ich technologią…. Dla mnie wielkiego miłośnika fantastyki naukowej była to gra marzenie… I co z tego, że w trakcie ostatniej misji na Marsie tura przeciwnika na ledwo zipiącej Przyjaciółce trwa ponad pięć minut? Czekało się z bananem na ryju!
VROOM (Lankhor – 1992). Gra niespodzianka. Tylko jedna dyskietka, a tyle frajdy! Najbardziej zręcznościowe i najszybsze wyścigi Formuły 1 pod słońcem. Branżowe pisma i recenzenci zachwycali się symulacyjnym F1 Grand Prix od MicroProse, czy Nigelem Mansellem… My z kuzynem zamiast nich włączaliśmy Vrooma! Wrum, wrum, bzium, fru, fru, fru, jebudu! Ależ to zapierdalało! Widok z pierwszej osoby, typowo zręcznościowy model jazdy, wizyty w pitstopie, odpadające koła, wiatr we włosach, zacięta walka na torze. Prawie na noże! Od tamtej pory żaden wyścig F1 nie urzekł mnie bardziej. Vroom to był Burnout swoich czasów pod względem szybkości jazdy i poczucia pędu.
Ja pieeerrdziu, ale sztos!! Klimat z okładki po prostu zamiata szkopów!
WINGS (Cinemaware – 1990). Kolejna gra, która w tamtych czasach miała wielkie grono zwolenników! Nic dziwnego, znowu epickie, wręcz filmowe (przeca to Cinemaware…) przedstawienie losów niezwyciężonego asa lotnictwa (czyli naszych) w trakcie I Wojny Światowej. Każdy dzień służby zobrazowany niczym w Starym Kinie (pamięta to ktoś?), z piękną muzyką z początku dwudziestego wieku, pisanym dziennikiem, wstawkami w postaci filmików, czy nieruchomych ilustracji. Ależ to robiło klimat! A sama gra? Połączenie trzech rodzajów rozgrywki. Najważniejszy i najbardziej efektowny – widok z kabiny naszego dwupłatowca (kultowy szalik i celownik!) – czyli misje, w których pojedynkujemy się z eskadrami wroga w trójwymiarowym środowisku. Po prostu czad! Następne – efekciarskie, ale na dłuższą metę monotonne i proste misje, w których celem było niszczenie niemieckich konwojów – czyli ładna izometryczna, lecz nudna strzelanka. I ostatnie – całkiem fajne misje bombowe, w których bombardowaliśmy obiekty wroga – widok niczym w tradycyjnym shmupie pionowym, tylko jesteśmy ograniczeni do zrzucania bomb. Wings to z perspektywy czasu gra wyprzedzająca swoją epokę, kult i prawdziwe dzieło sztuki w jednym, które chyba doczekało się udanego remaku na PC (Steam) całkiem niedawno.
SYLWETKA MARECHECK
Marek aka Marecheck to kolejny wielce sympatyczny amigowiec, którego poznałem w trakcie moich wojaży po retro zlotach. Zapoznaliśmy się bodajże na Retronizacji, ale wspólnie szarpaliśmy w Sensibla także na kilku SACPach, czyli amigowych retro biesiadach w Siemianowicach Śląskich. Podobnie jak Renton jest posiadaczem jakiejś dopasionej Amigi 1200, na której może odpalić najnowsze produkcje amigowej demosceny oraz nowsze gry w pełnym 3D. Niedawno nawiązaliśmy z nim współpracę i w ramach minicyklu Gra Wstępna prezentujemy jego youtubowe filmy z mniej znanych przyjaciółkowych gier, okraszone krótkimi, tekstowymi minirecenzjami w moim wykonaniu. Całkiem zgrabnie nam to wychodzi, chociaż nazbierało się tutaj troszkę zaległości… Marecheck jest do przodu z filmami w stosunku do moich artykułów, ale to się nadrobi! Jego kanał youtube znajdziecie w tym miejscu, a na nim między innymi takie hity jak Flink, Odyssey, czy Breathless. Jego także poprosiłem o wykaz jego ulubionych szpili na Przyjaciółkę.
Rozgrywka z Odyssey – ładny platformer fantasy z możliwością zamiany w zwierzęta, owady. Zawsze chciałem to ograć! Źródło: kanał Marechcka.
LISTA PRZEBOJÓW MARECHCKA:
1.Sensible World of Soccer, 2.Speedball II, 3.Wings, 4.Benefactor, 5.Pinball Illusions, 6.Moonstone, 7.Cannon Fodder, 8.Syndicate, 9.Pirates!, 10.North & South. Zaskoczenia nie ma – kultowa piłka nożna to przecież numero uno u wielu posiadaczy Amigi! Cieszą mnie wysokie miejsca takich przebojów jak Speedball II, Wings czy Moonstone. Także je lubię.
WOLFCHILD (Core Design – 1992). Zwalczaj zło jeszcze większym złem, potworność – gorszą potwornością! Co powiecie, żeby wcielić się w cybernetycznego wilkołaka walczącego z wrogą organizacją, w której armii znajdują się gagatki tak przebrzydłe jak różnorakie hybrydy ludzko zwierzęce czy wielgachne insekty?! Oj, na bogato się tu akcja rozgrywa. Kiedy nasz bohater jest człowiekiem to używa bezpośrednich środków przymusu w postaci pięści, zaś kiedy zamieni się w wilkołaka strzela sferycznymi pociskami niczym w dobrym run’n gunie. Świetna grafika, super muzyka i odgłosy dźwiękowe (skowyt w trakcie przemiany w wilka pamiętam do dziś), szybka akcja i połączenie klimatu science fiction oraz horroru to niewątpliwe zalety tej udanej produkcji. No i fachowe, animowane intro początkowe! Skończyłem ją nawet dwa razy – na Przyjaciółce i SNES’ie.
WORMS (Ocean/Team 17 – 1995). Komuś coś się popieprzyło i uzbroił Lemmingi w bazooki, miny, miotacze ognia i karabiny maszynowe? Eeee, co tu się wyprawia? A nic się nikomu nie pomieszało! To właśnie na Przyjaciółce narodziły się Robale, czyli jedna z najlepszych gier dla kilku graczy jednocześnie. Nie przesadzam, seria jest z powodzeniem kontynuowana do dziś. Maksymalnie cztery oddziały brzydkich robali stają naprzeciw siebie, uzbrojone w śmiercionośny arsenał, którego nie zawahają się użyć! Dopóki na placu boju nie pozostanie chociażby jeden robak – wszystkie chwyty dozwolone. Spadochrony, granaty giganty, czy wybuchowe owce powodują wielkie zamieszanie na polu walki! Wszystko obserwujemy w ładnych okolicznościach przyrody z generowanymi losowo planszami. Synu idziemy na rosówki?! W dupie to mam! W robale to ja na Amidze gram!
PODSUMOWANIE
A tu kolekcja RetroSzpuntaFana, którego sylwetkę przedstawiłem w poprzednim wpisie o C64. Desert Strike (yeah!) Power Drive (fachowy rajd!) Theme Park (budujemy Wesołe Miasteczko!), Premiere (bardzo ładny platformer). Kurdelebele, na Przycjaciółce dobrych gier było bez liku…
DEBEŚCIAKI, DLA KTÓRYCH ZABRAKŁO MIEJSCA: Chłopaki, szczerze to jakbym chciał to bezproblemowo mógłbym wrzucić poniższe killery do listy głównej i nikt by nie narzekał, a wielu by się ucieszyło. Tylko pewnikiem czytalibyście to do rana… Pamiętacie takie czeszące czuprynę hity jak: Simon the Sorcerer (świetny point’n click), Ambermoon (najlepszy, lecz skomplikowany rpg), Project X (przepiękny, lecz arcytrudny shmup), Heimdall 2 (kapitalny mitologiczny izometryczny action-adventure), Kid Chaos (ultra szybki konkurent Sonica z jaskiniowym bohaterem), Beneath A Steel Sky (10 dyskietkowy moloch point’n click science fiction), Stunt Car Racer (16-bitowe wcielenie 8-btowych wyścigów po rampach), Dyna Blaster (czyli Bomberman), Superfrog (według wielu najlepszy platformer na Amigę), Prime Mover (motocyklowy Lotus), Mega Lo Mania (nowatorska strategia w czasie rzeczywistym), Perihelion (postapokaliptyczno – cyberpunkowy RPG), Civilization (według wielu najlepsza strategia), Leander (klimatyczny platformer akcji od Psygnosis), Jaguar XJ 220 (jedyny poważny konkurent Lotusa), No Second Prize (super płynne i szybkie wektorowe wyścigi jednośladów), Pang (świetna konwersja z automatów), Spherical (logiczna gra z czarodziejem stawiającym bloki skalne), Elf od firmy Ocean (Dizzy spotyka run and gun plus świetna muzyka), ATR: All Terrain Racing (izometryczny racer od Team 17), Rodland (wyborny platformer, kolorowa konwersja z automatów), Sensible Golf (jajcarski, prosty i megamiodny golf), Desert Strike (izometryczna strzelanka helikopterem)…
Naprawdę można stracić głowę od ilości fachowych gier na Przyjaciółkę!
Jedziemy dalej? Elvira I i II (kultowe, arcytrudne przygodówki pierwszososobowe w klimatach horroru), Wings of Fury (mały samolocik startujący z wielkiego lotniskowca), Valhalla (logiczna przygodówka z pełną syntezą mowy i widokiem z góry), Secret of Monkey Island 1 i 2 (jajcarksie przygodówki o piratach, klasyka!), Scorched Tanks (protoplasta Wormsów, świetny multiplayer), Space Crusade (izometryczna strategia w świecie Warhammera 4 000), Legacy of Sorasil (izometryczna strategia fantasy w świecie Hero Quest), Marvin Marvellous Adventure (najlepszy klon Super Mario Bros na Amidze, kapitalna grafa i muza!), Flink (klimatyczna platformówka fantasy na Cd32), Bubba’n Stix (rysunkowy, jajcarski platformer science fiction), Fantastic Dizzy (najlepsze i największe przygody jajcarza Dizzy’ego), Fury of the Furries (pyszny logiczny platformer z futrzanymi stworkami/kulkami w rolach głównych), James Pond 3 (kolejny kolorowiutki platformer pełen sekretów), Chuck Rock I i II (fajne platformówki z jaskiniowcami), Mortal Kombat II (pomimo ograniczeń sterowania i żonglerki dyskami grało mi się świetnie), Body Blows Galactic (za młodu jarałem się tą kosmiczną bitką fajnymi potworami), Shadow Fighter (chyba najlepszy klon Street Fightera II na Amidze). Zresztą jak już jesteśmy przy bitkach – to mi się podobał nawet amigowy Street Fighter II – w końcu mogłem pograć w niego w domciu i z kuzynem Gałasem bawiliśmy się przednio, jednak po latach widzę, że była to dosyć średnia konwersja… Z tymi tytułami także spędziłem masę czasu, dostarczyły mi radochy i pewnie wam także. Niestety musiałem odrzucić niektóre gry ze względu na długość tego wpisu i wybrałem tylko te, w które grałem po prostu najwięcej. Niesamowity Ambermoon, czy Beneath A Steel Sky odpadły z powodu swojego olbrzymiego rozmiaru i wachlowania dyskietkami. Aby się nimi nacieszyć w pełni potrzebny był twardy dysk, którego niestety nigdy nie miałem. Zresztą każdy Amigowiec do tej wielce rozbudowanej listy dołożyłby pewnie masę swoich ulubionych gier…
Świetnie, że na Amigę po dziś dzień wychodzą nowości! Tu rzut okiem na kilka gier w wykonaniu jakichś dwóch tetryków z Gramy na Gazie. Źródło: kanał Larka.
BORSUK KOŃCZ! Chyba pobiliśmy długością wpis o Commodore 64? Oczywiście! Niech to zaświadczy o poziomie mojego uwielbienia dla Amigi! Takiej ilości wspaniałych i przede wszystkim różnorodnych tytułów później już nigdy nie doświadczyłem na żadnej platformie. Wyborne strzelanki (zarówno shmupy, jak i run and guny), bardzo dobre platformówki, świetne gry logiczne, ekscytujące wyścigi. Przyjaciółka to chyba 16-bitowiec z najszerszym spektrum gier ze wszystkich znaczących wówczas gatunków, który potrafił zadowolić zarówno miłośnika gier zręcznościowych, a także strategicznych, symulacyjnych, albo przygodówek graficznych, czy wczesnych cRPG. Na Amidze każdy mógł znaleźć coś smacznego dla siebie! Oczywiście na SNESie są lepsze platformery czy gry jRPG, zaś na Megadrive shmupy, albo run and guny. Jednakże kiedy te konsole pojawiły się w Polskich sklepach (zaporowe ceny kartridży!) to Amiga powoli kończyła już żywot pod polskimi strzechami. Przechodziła na zasłużoną emeryturę, po dostarczeniu młodocianym Polakom wielu niezapomnianych godzin świetnej rozrywki. Była wtedy wręcz synonimem najlepszych 16-bitowych gier. Później nastała era trójwymiarowych strzelanin FPP i wielu amigowców niestety porzuciło piękną Przyjacółkę na rzecz paskudnego PieCa… W tym niewierny Tomasz zwany Borsukiem… Niektórzy amigowcy jednak nie chcieli hańbić się grą na PC i przesiedli się dopiero na przełomowe Playstation 1, ale to już zupełnie inna historia… Zarówno o PC, jak i o PSX poczytacie na pewno w kolejnych odcinkach tego nostalgicznego cyklu. Na szczęście ja po latach pogodziłem się z moją najlepszą Przyjaciółką z młodości i na pewno jej już nigdy nie sprzedam… Ona i Małe Atari będą stać w Borsuczej Norze, aż do śmierci jej właściciela, gdyż w nich zaklęte są najwspanialsze wspomnienia! A reszta retro sprzętów? Ojtam, ojtam, kto da więcej?
A wszystko zaczęło się od ujrzenia pewnego Mitu na okładce Amiga Action…
PS1. Miałem powrzucać screeny z każdej gry i nawet zacząłem to robić. Wpis jednak okazałby się cholernie długi… Aha, gry są ułożone alfabetycznie.
PS2. Plakaty, artworki i screeny pochodzą głównie z MobyGames, Lemon Amiga oraz naszego archiwum.
PS3. Pikne sliderki oraz wlepki przygotował Repip, niektóre zdjęcia pochodzą z mojego telefonu, inne dostarczono na maila redakcji lub podane jest źródło skąd zostały zaczerpnięte.
PS4. W następnym odcinku klocek zwany PC!
PS5. Dotychczas w tej serii wpisów ukazały się AUTOMATY ARCADE, ATARI XL/XE oraz COMMODORE 64.
PS6. Dziękuję moim kumplom za podesłanie wspaniałych zdjęć kolekcji gier na Amigę oraz Topek Debeściaków, a także kuzynce Kasi Gałasowej Wiśniowej (hehehe) za stare zdjęcia, które przypomniały mi najlepsze czasy. Chociaż wyglądam na nich jak idź stąd!. Dziękuje też Michałowi aka Czajce mojemu przyjacielowi, który był i jest wierny sercem Amidze do dnia dzisiejszego! Pograliśmy chłopie!
PS7. Wiele z powyższych gier wydanych zostało na multum systemów pokroju PC, Atari ST, SNES, Megadrive i inne. Raz lepiej, raz gorzej. Jednak nie opisywałem tego, gdyż dzisiaj rządziła tutaj po prostu Amiga.
PS8. Dziękuję Księżniczce Marsa za to, że zawsze jest! I wspiera we wszystkim. A do tego seksowna jak zawsze!